"Cult" (1×01): Śmiesznie, a nie groźnie
Paweł Rybicki
20 lutego 2013, 21:02
Nowy serial stacji CW miał budzić przerażenie, a budzi co najwyżej uśmiech. Uśmiech politowania. Spoilery!
Nowy serial stacji CW miał budzić przerażenie, a budzi co najwyżej uśmiech. Uśmiech politowania. Spoilery!
Nasycone psychodelicznym klimatem pierwsze trailery prezentowały się nieźle. "Cult" miał być opowieścią o tajemniczych wydarzeniach związanych z serialem o sekcie emitowanym w… telewizji CW. Na premierę czekało więc wielu fanów spisków i grozy – w tym i ja. Niestety, różnica pomiędzy oczekiwaniami a otrzymanym produktem jest porażająca.
Niektórzy amerykańscy recenzenci po obejrzeniu pilota "Cult" deklarują, że już nic o tym serialu nie będą pisać, lub wybuchają śmiechem. Trudno inaczej zareagować, gdy twórcy fundują nam np. taką scenę: Jedna z drugoplanowych bohaterek (od początku nie budząca zaufania) okazuje się być członkinią spisku, a poznajemy to po tym, że ma na przedramieniu wielki tatuaż sekty. Ten tajemny znak bohaterka z trudem zakrywa rękawem płaszcza, a rzecz dzieje się przecież w Los Angeles. Ciekawe, czym go zakryje, kiedy zrobi się ciepło?
Takie szczególiki to jednak nic wobec ogólnej schematyczności, jaką zaprezentował pilot "Cult". Kiedy do głównego bohatera (granego przez znanego z "Pamiętników wampirów" Matta Davisa) zgłasza się jego brat i opowiada o odkrytym przez siebie spisku, to od razu rozumiemy, że braciszkowi stanie się coś złego. Kiedy oglądamy scenę samobójstwa w serialu (tym wewnątrz serialu), to wiemy, że zaraz powtórzy się ona w wykonaniu któregoś fana serialu.
No właśnie, fani serialu "Cult" (tak, serial w serialu nazywa się tak samo – co nie ułatwia recenzentowi opisu) to najbardziej nie trzymający się kupy element scenariusza. Sprawiają wrażenie fanatycznych sekciarzy i zapewne to oni okażą się członkami tytułowego kultu. Nie wiadomo jednak, co ich właściwie tak zaczarowało. Serial, który tak wielbią, nie wyróżnia się niczym szczególnym (widzimy jego fragmenty). W zasadzie wygląda na jeszcze słabszy, niż "prawdziwy" serial.
Przypomina to do złudzenia sytuację z "The Following". Tam mamy grupę fanatycznych wielbicieli seryjnego zabójcy, ale tak naprawdę nie rozumiemy, co ich tak urzekło w miałkim profesorze literatury i jak niby zdołał on zbudować internetowy kult.
Inna sprawa, że w "The Following" twórcy przynajmniej spróbowali wyjaśnić – chociaż nieporadnie – przyczyny powstania zabójczej sekty. W "Cult" nic takiego widzom nie zaoferowano – mamy wierzyć, że kiepski serial CW powoduje u ludzi fanatyczne uwielbienie. A za cały mistycyzm służą ujęcia ukazujące (znanego z "Prison Break", a teraz wcielającego się w postać przywódcy sekty) Roberta Kneppera wpatrującego się z ekranu.
Twórcy "Cultu" nie rozumieją chyba, na czym opiera się kultowość seriali. Tego się nie da zadeklarować. Było wiele kultowych seriali różnego typu: "Lost", "Z Archiwum X", "Przyjaciele". Te produkcje do tej pory mają grono zagorzałych fanów, spotykających się na konwentach, tropiących każdy szczegół widoczny na ekranie (chociaż nic nie wiadomo o zabijaniu i porywaniu). Nikt jednak nie uczynił tych seriali kultowymi tak po prostu. Miały w sobie to wyjątkowe coś.
"Cult" tego czegoś nie ma. Ani w wersji, hm, nawet nie wiem, jak to nazwać, powiedzmy – podstawowej. Ani też w wersji serialu w serialu. To po prostu ładny, ale miałki produkt, typowy wytwór telewizji CW. Stacja powinna chyba przyjąć do wiadomości, że nie stać jej na nic ponad "Pamiętniki wampirów".