"Bracia Sun" to udana mieszanka komedii i kina akcji od współtwórcy "American Horror Story" – recenzja
Nikodem Pankowiak
6 stycznia 2024, 10:12
"Bracia Sun" (Fot. Netflix)
Relacje w rodzinie potrafią być bardzo skomplikowane. Zwłaszcza jeśli nie wszyscy jej członkowie wiedzą, że są członkami mafii. Właśnie tak wygląda punkt wyjścia "Braci Sun" – serialu współtwórcy kilku telewizyjnych hitów.
Relacje w rodzinie potrafią być bardzo skomplikowane. Zwłaszcza jeśli nie wszyscy jej członkowie wiedzą, że są członkami mafii. Właśnie tak wygląda punkt wyjścia "Braci Sun" – serialu współtwórcy kilku telewizyjnych hitów.
"Bracia Sun" to serial Netfliksa od duetu składającego się z Brada Falchuka ("American Horror Story", "Glee", "Pose" i kilka innych seriali współtworzonych z Ryanem Murphym) i Byrona Wu, dla którego jest to debiut w roli producenta. Czy ta mieszanka doświadczenia i świeżości może wnieść coś nowego do komedii akcji? Ich pierwsza wspólna produkcja raczej nie zrewolucjonizuje gatunku, ale mimo swoich widocznych gołym okiem wad bardzo dobrze sprawdzi się jako lekki serial na wieczór, przy którym można wyłączyć myślenie i nie analizować zbyt wiele. W skrócie – "Bracia Sun" mają ambicję, by być wzorem serialu rozrywkowego. Czy im się to udaje?
Bracia Sun – o czym jest serial Netfliksa z Michelle Yeoh?
Moim zdaniem nie do końca, co nie oznacza jeszcze, że serial Netfliksa należy od razu przekreślać. Brad Falchuk, który wreszcie może wyjść z cienia swojego "mistrza" Ryana Murphy'ego, do spółki z Byronem Wu stworzyli całkiem udany miks komedii, kina akcji, konkretnie kina kopanego, i dramatu. Nawet jeśli nie wszystko zagrało tu tak, jak powinno, ostatecznie "Bracia Sun" wypadają naprawdę przyzwoicie i mogą być ciekawą propozycją dla osób, które lubią, gdy w serialach kości są łamane regularnie, a krew leje się hektolitrami. Bo tak właśnie jest tutaj.
"Bracia Sun" to początkowo niezbyt skomplikowana historia rodziny, którą dzieli cały Pacyfik. Bruce (Sam Song Li, "Better Call Saul") mieszka z matką, Eileen (Michelle Yeoh, "Wszystko wszędzie naraz") w Los Angeles, gdzie prowadzą zupełnie normalne życie. To jednak zostaje wywrócone do góry nogami, gdy wkracza w nie Charles (Justin Chien, "Two Sides: Unfaithful"), starszy brat Bruce'a, który przybywa zaopiekować się rodziną, gdy ktoś przeprowadza zamach na życie ich ojca (Johnny Kou, "Bitter Sweet") – szefa największej triady na Tajwanie.
Od tego momentu cała rodzina będzie musiała mierzyć się z ludźmi chcącymi ich zabić – tych nie będzie brakowało – ale także rodzinnymi tajemnicami i skomplikowanymi relacjami. No bo przecież chyba nikt nie oczekuje, że mafijna rodzina będzie normalna, prawda? Możecie spodziewać się zatem sporej dawki akcji przeplatanej humorystycznymi – lub z założenia humorystycznymi – wstawkami oraz familijnym dramatem. Wszystko to zaserwowano z odpowiednią dozą dystansu – na tyle dużą, byśmy nie musieli traktować "Braci Sun" całkowicie poważnie (bo i czemu, skoro oni tak siebie nie traktują?), ale jednak nie aż tak, by serial zamienił się w jakąś parodię.
Bracia Sun lepiej wypadają jako kino akcji niż komedia
Twórcom trzeba oddać, że nie patyczkują się z widzami i nie tracą zbyt wiele czasu na przedstawienie swojego serialu widzom. Ci bardzo szybko mogą zorientować się, czym będą "Bracia Sun", bo w pierwszym odcinku akcja serialu wręcz pędzi na złamanie karku. Wędrujemy tutaj od sceny walki do sceny walki, w międzyczasie szybko dowiadując się, kto jest kim i o co właściwie tutaj chodzi. Wprowadzenie do fabuły jest bardzo pospieszne, a sam serial narzuca sobie tempo, którego oczywiście nie będzie w stanie utrzymać do samego końca. Falchuk i Wu zapomnieli chyba, że osiem niemal godzinnych odcinków to bardziej maraton niż sprint i w pewnym momencie łapią nieuchronną zadyszkę.
Faktycznie, w drugiej połowie sezonu – celowo używam tutaj słowo "sezonu", bo mimo że historię można potraktować jako zamkniętą, to dostajemy wyraźną sugestię, iż kolejne mogą powstać – tempo serialu spada. Dzieje się to jednak po części z powodu decyzji jego twórców, którzy w pewnym momencie zaczynają inaczej stawiać akcenty, mocniej skupiając się na wątkach rodzinnych i robiąc z "Braci Sun" niemalże rasowy dramat. Problem w tym, że wtedy nie zawsze serial wypada w stu procentach wiarygodnie – twórcy może i chcieliby, żebyśmy ich produkcję potraktowali w tych momentach zupełnie poważnie, ale trudno to zrobić, jeśli pamięta się o tym, jak "śmieszkowali" chwilę wcześniej.
Tym samym "Bracia Sun" sami robią sobie krzywdę, mimo że gdy próbują być komedią, to próbują być komedią nienachalną. Nie znajdziemy tu momentów, w których z założenia powinniśmy zaśmiewać się w głos, ale serial zdecydowanie lepiej wypada, gdy stawia na akcję, bo komediowe wątki zwykle nie śmieszą lub są zwyczajnie wtórne. Taki komediowy efekt z pewnością miało wywołać zestawianie tytułowych braci jako totalnych przeciwieństw – jeden to świetnie wytrenowany zabójca, drugi to lekka fajtłapa, która próbuje robić karierę w improwizacji. Takie zagrywki widzieliśmy już sto razy i w żaden sposób nie są one w stanie poruszyć nas po raz sto pierwszy. Za to sama próba robienia z tych różnic materiału komediowego sprawia, że trudniej później uwierzyć w dramat, gdy między braćmi zaczyna robić się poważniej.
Bracia Sun – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Ale właśnie, nawet tytuł serialu skupia się na braciach, tymczasem największą gwiazdą produkcji Netfliksa jest Michelle Yeoh grająca ich matkę, nawet jeśli przez dłuższy czas uwaga skupia się na Charlesie i jego próbach odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Dopiero po pewnym czasie jego matka przejmuje palmę pierwszeństwa i udowadnia, dlaczego, cytując za serialem, "nikt nie ma szans z tajwańską mamą". Owszem, od początku możemy przypuszczać, że nie jest to matka, jak każda inna – w końcu to żona groźnego bossa mafii, która wyjątkowo szybko potrafi pozbyć się zwłok – ale odkrywanie jej drugiego oblicza może być dla widza prawdziwą frajdą. Zwłaszcza iż Michelle Yeoh kolejny raz udowadnia, że aktorsko przeżywa właśnie drugą młodość.
I nawet ona będzie mogła pokazać na ekranie swój talent do sztuk walki, choć w tej kwestii od początku prym będzie wiódł Charles. I tu trzeba oddać twórcom, co ich – do scen akcji, ich choreografii i pracy kamery podczas kręcenia podeszli naprawdę poważnie. "Bracia Sun" to prawdziwy hołd dla kina kopanego, bo każda walka – od starć jeden na jeden w małych pomieszczeniach do grupowych pojedynków w dużych przestrzeniach – wygląda naprawdę dobrze i przemyślanie. Widać, że włożono dużo serca i wysiłku, by przynajmniej te momenty widzowie zapamiętali na dłużej. Bo nie ma co się oszukiwać, o samej fabule zapomnimy pewnie dość szybko.
Ta nie jest ani szczególnie odkrywcza, ani też na tyle głęboka, byśmy mieli zbyt długo zaprzątać sobie nią głowę. Niektóre ze zwrotów akcji – zwłaszcza jeden – są całkiem przewidywalne i trudno, by wywoływały jakiekolwiek emocje, ale sama historia wciągnie nas na tyle, że będziemy chcieli poznać ją do końca, nawet jeśli w drugiej części sezonu w każdym odcinku zdarzają się fabularne zastoje. Gdyby te odcinki nieco "odchudzić" z pewnością byłoby to z korzyścią dla serialu, ale ostatecznie "Bracia Sun" wypadają przekonująco i zdaje się, że są produkcją idealnie skrojoną pod platformę, na której można ich oglądać. Wcale się nie zdziwię, jeśli okaże się, że oto Netflix ma kolejny hit.