"Necessary Roughness" (2×16): Drzwi do kłopotów
Agnieszka Jędrzejczyk
23 lutego 2013, 19:02
Finałowy odcinek 2. sezonu "Necessary Roughness" pod pewnymi względami jest całkowitym przeciwieństwem swojego zeszłorocznego odpowiednika. Z tym że kończy się tak naprawdę w znacznie bardziej niepokojący sposób.
Finałowy odcinek 2. sezonu "Necessary Roughness" pod pewnymi względami jest całkowitym przeciwieństwem swojego zeszłorocznego odpowiednika. Z tym że kończy się tak naprawdę w znacznie bardziej niepokojący sposób.
Jak pamiętamy, finał 1. sezonu zakończył się dramatycznym postrzałem TK. Emocje wisiały w powietrzu, a cliffhanger zostawił nas z wstrzymanym na kilka miesięcy oddechem. Tym jednak razem w Nowym Jorku działy się prawie same szczęśliwe rzeczy. Zwycięstwo Hawksów i braterskie zaakceptowanie homoseksualnego zawodnika było nie tylko pięknym, ale potrzebnym temu serialowi gestem – tak by oszczędzić nam już ciągłych kłopotów i trudności, a zamiast tego pokazać, że na świecie dzieją się też dobre rzeczy.
Uśmiechem pożegnała nas również Dani, której przyszłość z Mattem zaczęła kształtować się w znacznie jaśniejszych barwach. Z drugiej jednak strony "There's the Door" żegna się z ukłuciem: na horyzoncie zaczęło czaić się jakieś dziecko, a Nico mógł właśnie wpaść w poważne tarapaty. Do końca odcinka nie wiedziałam, jak szybko uśmiech zastąpi mi zaniepokojone spojrzenie.
Aha – został jeszcze Ray Jay, który postanowił wyjechać do Paryża w ślad za zepsutą Juliette, ale ten wątek najlepiej pominąć milczeniem.
Czy to był dobry finał? Tak, to był dobry finał. Zresztą cała druga połowa serialu nabrała wiatru w żagle i przestała zanudzać mas coraz to nowymi, choć ciągle takimi samymi, pacjentami Dani. Podobało mi się też, że kilka ostatnich odcinków podążało w podobnym kierunku, bo punkt kulminacyjny podczas meczu okazał się tym bardziej emocjonujący. Epickie – choć powiedzmy sobie szczerze, mało realne – zwycięstwo na boisku było zastrzykiem pozytywnej energii, jakiej potrzebowali nie tylko Rex i TK, ale i Dani. Borykająca się z buntem syna, wysyłającym niejasne sygnały Mattem, a na deser z niespodziewaną perspektywą utraty jedynego mężczyzny, który nigdy jej nie zawiódł, bohaterka jak nic zasłużyła na odrobinę radości.
Problem tylko w tym, że już nie widzę jej z Mattem. O ile wcześniej bardzo tę parę lubiłam, facet stał się w tym sezonie okropnie niestrawny i wręcz nieprzyjemny. Jego szybkie wskoczenie do łóżka z inną kobietą, potem paskudny wybuch na Dani, a potem to raz nie, raz tak uświadczyło mnie w przekonaniu, że Dani stać na kogoś lepszego – i że powinna to dobrze widzieć. Zupełnie nie dostrzegam już tej miłości, kiedy o niej mówi. Iskra zgasła i najlepiej by byłoby już jej nie przywracać, bo telenoweli opartej na wzajemnym przekonywaniu się, że się sobie ufa, już bym nie zniosła.
Absolutnie za to zniosłabym powolne, acz nieubłagane kierowanie Dani w stronę Nico. Przyznam szczerze, że wcześniej nie potrafiłam wyobrazić ich sobie jako pary, ale po znamiennym pocałunku na werandzie coś pstryknęło mi w głowie. Teraz nie tylko ogromnie mi się ten pomysł podoba, ale wręcz nie widzę innego. Bałam się, że gdy sprawa na kilka odcinków przycichła, wątek ten został zarzucony, ale finał zrobił mi wielką niespodziankę. Jest nadzieja, duża, duża nadzieja. I mam wrażenie, że fani załatwią resztę.
W sytuacji pomoże oczywiście Noelle, która postanowiła ukryć przed Mattem prawdę o ciąży. Jeśli ten wątek mnie zmartwił, to tylko z jednego powodu – był tanim, oczywistym chwytem, jakich w serialach miliony (jednocześnie najsłabszym momentem tego finału). Ale jeśli rozdzieli Matta i Dani, to ja jestem za. W końcu to Noelle jako pierwsza będzie mieć tak bardzo upragnione przez niego dziecko. O ile, oczywiście, to właśnie planują scenarzyści.
Finał okazał się również przełomowy dla TK, którego walka z samym sobą definitywnie zakończyła się w momencie publicznego przyznania się do swojego uzależnienia. Bardzo spodobał mi się manewr, jakim posłużyli się scenarzyści: postawić obok innego zawodnika, który zmaga się z podobnym sekretem, i tym samym wymusić na TK spojrzenie w głąb siebie. Walka, jaką toczył przez drugą połówkę sezonu – ze słabością, z nieufnością, z uprzedzeniami – przyniosła mu ostateczny, choć niełatwy, sukces. Poprzedni "zabawowy" TK był fajny, ale dopiero tego nowego, dojrzałego TK da się w końcu naprawdę lubić.
Aha – no Ray Jay, który wyleciał do Paryża ślad za zepsutą Juliette. Czy może już tam zostać? Proszę?
Koniec końców to był bardzo przyjemny finał. Na całe zatrzęsienie porywających wątków trafiły mu się tylko dwa słabsze momenty, które w perspektywie mogę mu całkowicie wybaczyć. Mam nadzieję, że kolejny sezon przyniesie nam nowe zmiany – w postaciach, w relacjach, w fabule (np. może scenarzyści wreszcie zrobią coś z Hannah, bo dziewczyna w dużej mierze błąka się po domu bez ładu i składu). Tak czy inaczej, niewątpliwie pozostaję wierną miłośniczką "Necessary Roughness". 2. sezon tylko to przywiązanie umocnił.