"Kobieta w ścianie" to coś więcej niż prosty kryminał – recenzja serialu SkyShowtime z Ruth Wilson
Nikodem Pankowiak
19 lutego 2024, 16:02
"Kobieta w ścianie" (Fot. BBC One/Showtime)
W ostatnich latach coraz częściej możemy usłyszeć o produkcjach, które wywlekają na wierzch grzechy Kościoła. Z jakiegoś powodu jednak rzadko były to seriale. "Kobieta w ścianie" z Ruth Wilson zmienia ten stan rzeczy.
W ostatnich latach coraz częściej możemy usłyszeć o produkcjach, które wywlekają na wierzch grzechy Kościoła. Z jakiegoś powodu jednak rzadko były to seriale. "Kobieta w ścianie" z Ruth Wilson zmienia ten stan rzeczy.
"Kobieta w ścianie" to koprodukcja BBC i Showtime, która w Wielkiej Brytanii miała swoją premierę w sierpniu zeszłego roku. Teraz serial, za którego sterami stoi debiutujący w roli showrunnera Joe Murtagh, doczekał się wreszcie swojej polskiej premiery w serwisie SkyShowtime. Czy warto było czekać na tę produkcję czy może dostaliśmy kolejną kryminalną historię, jakich były już miliony?
Kobieta w ścianie – o czym jest serial z Ruth Wilson?
Akcja serialu, choć mówimy o produkcji brytyjskiej, dzieje się w Irlandii i dotyczy tematu, których w ostatnich latach rozgrzewa tamtejsze społeczeństwo. Po wielu latach zmowy milczenia w tym stereotypowo bardzo katolickim kraju, grzechy Kościoła wreszcie zaczynają wychodzić na jaw. I to właśnie na tych grzechach i ich ofiarach skupia się "Kobieta w ścianie". I jasne, nie po raz pierwszy Kościół przejmuje rolę tego złego w serialach, ale rzadko zdarza się, by było to tak bliskie rzeczywistości.
Główną bohaterką "Kobiety w ścianie" jest Lorna Brady (Ruth Wilson, "Luther"), kobieta, o której można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że wszystko z nią w porządku. Lorna doświadczyła w młodości prawdziwej traumy, gdy będąc w ciąży trafiła do prowadzonego przez zakonnice ośrodka. Tam siłą odebrano jej dziecko zaraz po tym, jak je urodziła. Wiele lat po tych wydarzeniach Lorna wciąż zmaga się z konsekwencjami tego wydarzenia. Wydarzenia, które wiele osób wolałoby zamieść pod dywan, ale to przypomina o sobie coraz częściej.
Jednym z efektów przebytej traumy jest lunatykowanie – Lornę poznajemy, gdy budzi się na środku wiejskiej drogi, otoczona przez krowy i pustkę. Bohaterka we śnie robi rzeczy, nad którymi nie ma kontroli, i których później nie pamięta. Tak więc gdy w swoim domu znajduje ciało nieznajomej kobiety, nie wiemy, czy to ona jest morderczynią. Oczywiście od razu chcielibyśmy powiedzieć, że nie, ale zaczynamy nabierać wątpliwości, gdy okazuje się, iż martwa kobieta jest powiązana z przeszłością Lorny. W tym momencie zaczyna się prawdziwy festiwal głęboko skrywanych tajemnic, które po latach wreszcie chcą wyjść na wierzch.
Kobieta w ścianie to bolesne rozliczenie z przeszłością
"Kobieta w ścianie", przede wszystkim za sprawą głównej bohaterki, nie jest klasycznym kryminałem, ponieważ widz od samego początku nie może być pewien, ile z tego, co widzi na ekranie jest prawdą, a ile to tylko iluzja wytworzona przed podświadomość Lorny. Bohaterka śni na jawie, a my śnimy razem z nią. I o ile zwykle będziemy w stanie bez problemu odróżnić sny od rzeczywistości, to z pewnością kilka razy zostaniemy zaskoczeni. Niepokojący, oniryczny klimat będzie towarzyszył nam od początku do końca, momentami zagęszczając atmosferę do tego stopnia, że dla niektórych widzów może stać się niestrawny.
Bo "Kobieta w ścianie" jest jednym z tych niezwykle poważnych dramatów, które nawet na sekundę nie pozwalają nam zapomnieć, jak bardzo są poważne. Serialowi brakuje nieco słońca i nie mam tu na myśli jedynie pogody panującej przez większość czasu w małym irlandzkim miasteczku. Ta podniosła, wiecznie mroczna atmosfera, często potęgowana za pomocą muzyki – bardzo ciekawego miksu sakralnej i klubowej – sprawia, przy serialu trudno wysiedzieć dłużej niż jeden odcinek. To zdecydowanie nie jest pozycja do binge'owania i decyzja SkyShowtime, by emitować ją po jednym odcinku w tygodniu, wydaje się akurat trafiona.
Ten czasem zbyt gęsty klimat zapewne można uzasadnić samą tematyką serialu. Kościół katolicki jest tutaj jednoznacznie pokazany jako oprawca, od którego grzechów, widocznych gołym okiem, Irlandia przez lata odwracała wzrok. Historia młodych matek skrzywdzonych przez ludzi mających na ustach frazesy o Bogu i miłości, naprawdę może poruszać. "Kobieta w ścianie" bezpardonowo rozlicza irlandzką przeszłość, w której wszystko kręciło się właśnie wokół Kościoła, będącego zdecydowanie najważniejszą instytucją w państwie. Skutki tej uległości rozmodlonego na pokaz społeczeństwa widzimy w tym serialu doskonale – organizacja mająca chronić i nieść pomoc wyrządziła tyle krzywd, jak żadna inna.
Kobieta w ścianie – czy warto oglądać brytyjski serial?
Ten wątek społeczny, ta próba odkrywania prawdy, gdy niektórzy wciąż gotowi są mówić o niej co najwyżej półszeptem, bywa znacznie ciekawszy niż sama kryminalna zagadka. Być może dlatego, że Joe Murtagh, który napisał scenariusz do wszystkich odcinków (przy jednym pomogła mu Margaret Perry), zbyt często spycha ją na dalszy plan. Gdy z powodu morderstwa księdza, również powiązanego z historią Lorny, do gry wchodzi detektyw Colman Akande (Daryl McCormack, "Siostry na zabój"), możemy spodziewać się, że otrzymamy pełnokrwisty kryminał. Jest to obietnica, która po części pozostanie jednak niespełniona.
Jednym z powodów może być fakt, że Colman sam ma bardzo trudną relację z Kościołem i religią, które i na jego życiu odcisnęły wielkie piętno. Wydaje mi się, że to jeden z większych błędów twórców – sprawienie, że on i Lorna, czyli dwoje głównych bohaterów serialu, mają tak wiele wspólnych doświadczeń i w gruncie rzeczy są do siebie dość podobni. Przydałby się tu nieco większy kontrast – ten jeśli jest widoczny, to na początku. Im dalej w las, tym bardziej będzie zanikał.
Twórcom serialu doskonale udało się za to stworzyć klimat małego miasteczka spowitego mgłą tajemnicy i milczenia. Jasne, takich miasteczek w historii telewizji mieliśmy już wiele, ale to zawsze będzie wartość dodana. A jeśli dodamy do tego Ruth Wilson, która fantastycznie wcieliła się w straumatyzowaną bohaterkę, dostaniemy serial, który mimo pewnych zastrzeżeń, jakie można byłoby mieć wobec jego tempa i klimatu, jest naprawdę wart obejrzenia. To produkcja, która w Irlandii z pewnością dołożyła swoją cegiełkę do przełamywaniu tabu. Mam nadzieję, że i u nas przyjdzie czas na takie seriale.