"Girls5eva" w 3. sezonie nie traci nic ze swojego uroku i wyjątkowości – recenzja powrotu serialu
Kamila Czaja
15 marca 2024, 17:01
"Girls5eva" (Fot. Netflix)
Już sam fakt, że nastąpił 3. sezon "Girls5eva", to cud. Na dodatek rozśpiewany, przezabawny serial nie stracił na Netfliksie uroku ani wyjątkowości, chociaż wielkim hitem pewnie nigdy nie będzie.
Już sam fakt, że nastąpił 3. sezon "Girls5eva", to cud. Na dodatek rozśpiewany, przezabawny serial nie stracił na Netfliksie uroku ani wyjątkowości, chociaż wielkim hitem pewnie nigdy nie będzie.
Nadal nie do końca rozumiem, czym kierował się Netflix, ratując "Girls5eva" po kasacji przez platformę Peacock. To znaczy, bardzo, bardzo się cieszę, że – być może pod wpływem wcześniejszej współpracy z Tiną Fey i Robertem Carlockiem przy "Unbreakable Kimmy Schmidt" – streamingowy potentat okazał serce (jakoś nie bardzo wierzę, że chciał po prostu postawić na niszową jakość, bo to już nie te czasy).
Przy całej radości mam świadomość, że historia czterech czterdziestolatek wracających do popowej kariery, na dodatek historia opowiedziana w radośnie przerysowany, naszpikowany żartami i nawiązaniami stylu wspominanego producenckiego duetu (nawet jeśli ten akurat serial firmuje Meredith Scardino), nie ma szans stać się hitem i wzbogacić już bogatego giganta branży. Może po prostu miło jest czasem zaskoczyć narzekających na algorytmy i móc powiedzieć, że zrobiło się dla zysku to czy tamto, ale za to dano "Girls5eva" drugi dom i trzeci sezon?
3. sezon Girls5eva to szalona podróż przez fragment USA
Niezależnie od motywacji, Netflix przedłużył nam fraję przebywania w tym pełnym chaosu świecie, z jego absurdami i niedostatkami branży muzycznej, niedoskonałymi bohaterkami pełnymi jednak woli walki o swoje, zaskakującymi gwiazdami gościnnymi i mocnym prokobiecym przekazem. Frajda jednak trwa w tym przypadku dość krótko, to zaledwie sześć niespełna półgodzinnych odcinków, a do "zrobienia" jest sporo. Zespół w towarzystwie Percy'ego (John Lutz) rusza bowiem w mocno improwizowaną trasę koncertową, a oprócz wskrzeszania kariery każda z kobiet ma swoje indywidualne kłopoty.
Podobnie jak wcześniej próby budowania muzycznej pozycji służą równocześnie rozwojowi poszczególnych postaci, które w karierze widzą różne życiowe szanse. Dawn (Sara Bareilles) chce znów być tak pewna siebie i żądna wrażeń jak w młodości, tymczasem w tournée rusza w drugiej ciąży. Summer (Busy Philipps) szuka swojej tożsamości niezależnej od rodziców i kolejnych partnerów. Gloria (Paula Pell) po latach "w szafie", a potem monogamii z żoną nadrabia w trasie seks bez zobowiązań (odhaczanie kolejnych typów z listy byłoby dość paskudne, gdyby ta lista typów nie okazywała się aż tak niemożliwie zabawna). A Wickie (Renee Elise Goldsberry)… Cóż, Wickie jest Wickie i akurat ona chce po prostu sukcesu dla sukcesu, chociaż nawet jej przyjdzie, powoli, ale konsekwentnie, dojrzewać.
Kolejne etapy podróży oraz zbiorowego i pojedynczego dojrzewania to też świetnie wykorzystane, przedstawione w karykaturze miejsca w Stanach. Pobyt w Fort Worth i śpiewanie na jego temat (czasem słowami Wikipedii) okazuje się opowieścią o tym, jak łatwo utknąć we względnym komforcie i nie podejmować ryzyka – w analogii do "rozwiedzionych tatuśków" latami mieszkających w fikcyjnej sieci Marriotta stworzonej specjalnie dla nich. Następnie mamy Ozark, z absurdalnym senatorem (John Early, "The Aferparty"), to jedna z lepszych serialowych satyr na temat wpływu "obrońców życia" na prawa kobiet, a sceny z żoną senatora, Modor (Erin Markey), bawiły mnie może nawet najbardziej w całym sezonie. A potem Maryland i rodzice Wickie (Adriane Lenox, Julia", i Ron Canada, "Orły z Bostonu"), którzy, tak jak cała jej przeszłość, okażą się inni, niż diva latami twierdziła. Ale teoretycznie nie kłamała!
Girls5eva w 3. sezonie znów śpiewa o kobietach
Pierwszą połowę sezonu uważam za rewelacyjną, natomiast druga, chociaż też bardzo dobra, wydała mi się, przy wszystkich ciekawych gagach i diagnozach, nieco zbyt nastawiona na ważne lekcje dla bohaterek. Przyjęcie urodzinowe z "ożywianiem" plakatów miało swój urok dla osoby pamiętającej popkulturę przełomu wieków, jednak w nawale żartów głównie chodziło wyraźnie o drogę do tego, by i Dawn doceniła, co dawała jej, dziś będącą przedmiotem wstydu, dawna twórczość zespołu. Dobrze, że ktoś trochę sprowadził wokalistkę na ziemię w kwestii nikłego wpływu girlsbandu na losy świata, ale i sam odcinek nie miał dużej siły rażenia.
Z kolei historia o cenie sławy w wydaniu spotkanego przez Helen idola tłumów, Graya Hollanda (Thomas Doherty, nowsze "Gossip Girl"), miała swoje momenty, ale żartując z tego, że pomysły Hollanda nie są zbyt odkrywcze, serial chyba nie zauważył, że i ta wizja zgnębionego gwiazdora nieszczególnie się broni oryginalnością. Mimo zębów lisa. A potem, zbyt szybko, mamy wielki finał, czyli do końca stojący pod znakiem zapytania duży koncert w Nowym Jorku. Tu już nie można odmówić rozwiązaniu wyjątkowości, bo udało się zrealizować słodko-gorzką wizję umiarkowanego sukcesu, którą to wizję Gray próbował wcześniej zaszczepić żądnemu sławy zespołowi.
Girls5eva na Netfliksie nie obniża poziomu
Jednak nawet tam, gdzie miałam wątpliwości wobec wątłej fabuły, bawiłam się na 3. sezonie świetnie. Samo nadążanie za pędzącymi żartami, śledzenie nawiązań do prawdziwych osób i wydarzeń lub łączenie pozornie drobnych elementów w większą całość dać może mnóstwo rozrywki. Wszak nawet pozornie zaledwie dodatek w postaci parodii "The Crown" z księciem Andrzejem i jego pluszakami (!) ma tu głębszy sens. Podobnie jak, niezmiennie zabójczo śmieszne, przebitki z dawnych "dokonań" zespołu. Wprawdzie żartów z Netfliksa, czy raczej znanego nam już skądinąd Streamberry, jest może trochę za dużo, ale czy można narzekać, gdy "Wiedźmin" prowokuje Summer do wejrzenia w głąb siebie i zaśpiewania o tym? Albo gdy liczne zmiany na rynku streamingowych zachodzą w ciągu jednego zebrania?
Nie ma tu emocjonalnego wątku na miarę tego z 2. sezonu, gdy dziewczyny po latach przepracowywały stratę Ashley (Ashley Park), co zaowocowało "At the Beep". Chyba brakuje czasu na takie pogłębione przeżywanie. Muzycznie z kolei jest sporo kpiących tekstów, ale mniej wpadających w ucho przebojów, więc niekoniecznie po seansie nucę nowe rzeczy – raczej wróciła mi niemożność pozbycia się z głowy piosenki z czołówki, a także powracających w tym sezonie "B.P.E." i "Bend Not Break" czy nowej wersji historii samotnego chłopca. Równocześnie jednak nowe kawałki są tak zabawne, że wyłączanie napisów końcowych, co oczywiście próbował mi robić Netlix, to zbrodnia przeciwko temu serialowi. A ballada z finału, "The Medium Time", ma szansę stać się jedną z moich ulubionych z całego "Girls5eva".
Chyba nie istnieje drugi serial, w którym statuetki nagród EGOT są zbudowane z Lego, kompasem życiowym na każdą okazję staje się "Kevin sam w domu", rywalizuje się z Jonem Hammem w wyścigu na zdjęcia z martwymi celebrytami. I wszystko w ramach historii o kobiecej energii i przyjaźni wbrew niechęci seksistowskiej, nastawionej na młodość branży rozrywkowej. A do tego jeszcze z wyjątkowymi piosenkami i rewelacyjną obsadą (w tym sezonie moim zdaniem Phillips błyszczy na równi z dominującą wcześniej Goldsberry).
Po przenosinach na Netfliksa serial nadal jest absurdalnym sobą i chociaż 3. sezon zdaje się bardziej przezabawnym dopowiedzeniem do poprzednich niż wstępem do nowego rozdziału, a ja nie robię sobie wielkich nadziei na ciąg dalszy, to naprawdę nie obraziłabym się, gdyby ten wbrew prawom rynku raz jeszcze nastąpił. Takie historie względnego, niespektakularnego, ale i tak godnego podziwu sukcesu wbrew przeciwnościom są wszak bardzo w duchu "Girls5eva".