"Boat Story" chciałoby być jak drugie "Fargo" – recenzja brytyjskiego serialu od twórców "Turysty"
Kamila Czaja
5 kwietnia 2024, 17:02
"Boat Story" (Fot. BBC)
"Boat Story" to kolejna po "Turyście" historia, w której Jack i Harry Williamsowie mnożą zwroty akcji i żonglują chwytami narracyjnymi. Z niezłym rozrywkowym efektem.
"Boat Story" to kolejna po "Turyście" historia, w której Jack i Harry Williamsowie mnożą zwroty akcji i żonglują chwytami narracyjnymi. Z niezłym rozrywkowym efektem.
Jack i Harry Williamsowie mają na koncie cenione "The Missing", ale i, słusznie szybko zapomniane, banalne thrillery jak "Kłamstwa" i "Angela Black". Jednak w ostatnich latach odbili się pokręconym i wciągającym "Turystą" z Jamiem Dornanem, więc startujące u nas właśnie na SkyShowtime, oryginalnie emitowane na BBC One, "Boat Story" było pod wieloma względami niewiadomą. Czy braterski duet producentów i scenarzystów udowadnia tą historią, że "Turysta" to nie przypadek, lecz dłuższa zwyżka formy po paru mniej udanych tytułach?
Boat Story – o czym jest nowy serial braci Williamsów?
Pod wieloma względami – tak. "Boat Story" w zakresie zwariowanego scenariusza i różnych metanarracyjnych zabaw jest nawet ostrzejsze niż perypetie tajemniczego brodacza z amnezją w australijskim buszu. Może jednak budzić podobny jak tamten serial niedosyt u osób, którym z taką rozrywką nie po drodze, a z kolei fanki i fani "Turysty" i tej stylistyki pewnie woleliby po prostu 3. sezon, na który na razie nie mogą liczyć. Ale warto dać "Boat Story" szansę, jeśli lubi się produkcje (nad)świadome własnej fikcyjności, pełne czarnego humoru nieraz wynikającego z brutalnej przemocy, a czekanie na kolejne "Fargo" nieznośnie się komuś już dłuży, więc i jego namiastka się nada.
Na pewno nie można narzekać na brak wrażeń i postaci. "Boat Story" to historia Janet (Daisy Haggard, "Rodzice") i Samuela (Paterson Joseph, "Peep Show"), dwojga nieznajomych, którzy wyprowadzając psy na plaży w Applebury (fikcyjnym angielskim miasteczku, przy czym serial kręcono w Yorkshire), znajdują łódź z dwoma trupami i całą masą kokainy. Krótka burza mózgów i, mimo etycznych wątpliwości Janet, decyzja – narkotyki zabiorą i sprzedadzą, a potem podzielą się pieniędzmi. A te zdecydowanie im się przydadzą.
Janet to bowiem kobieta, jak sama twierdzi, pechowa. Wypadek w pracy skutkujący protezą dłoni, rozstanie z koszmarnym byłym, Peterem (Craig Kelly), który blokuje jej kontakty z Alanem (Oliver Sheridan), traktowanym przez kobietę jak rodzony syn, ogólny brak perspektyw. Nawet na strzelnicy nagrodę musi wykupić, bo nie daje rady jej ustrzelić. Samuel natomiast to typ bohatera uruchamiający w widzach pytanie, jak beznadziejnym można być. Poznajemy go po spowodowanej nałogowym hazardem utracie londyńskiego domu i posady prawnika, jego rodzina oczywiście nie wie nic o przyczynach przeprowadzki ani o długach… A to doprawdy dopiero początek upadku.
Jak nietrudno się domyślić, kokaina ma właściciela. Kryminalny boss z Francji, o pseudonimie Krawiec (Tchéky Karyo, "Baptiste"), niechętnie patrzy na takie kradzieże, zwłaszcza że już wcześniej stracił jeden transport. Tu pojawia się wątek policjanta, Arthura (Jonas Armstrong, "Ripper Street"), którego chłopak był jednym z pokładowych trupów. Wątek z perspektywy całości chyba zbędny, ale Williamsowie ewidentnie hołdują zasadzie, że im więcej, dziwniej i brutalniej, tym weselej. Czasem się to nawet sprawdza. W każdy razie Krawiec od czarnej roboty ma Guya (Craig Fairbrass, "One Piece"), którego wraz z jego niecodziennymi marzeniami poznamy całkiem blisko, podobnie jak lokalnego handlarza, Vinniego (Adam Gillen, "Benidorm").
A przecież jest też Pat Thoot (Joanna Scanlan, "The Thick of It"), prowadząca piekarnię i mająca pecha, bo wpada szefowi kartelu w oko – z przyczyn, których nie chcę tu zdradzić, ale które doprowadzą do scen dziwnych nawet jak na ten serial. I jeszcze Ben (Ethan Lawrence, "After Life"), nieudolny policjant, który po masakrze na posterunku chce wszystkim udowodnić, że właśnie on znajdzie sprawców. Postaci, którym towarzyszymy, jest więc sporo, na dodatek akcja pędzi miejscami w zawrotnym tempie, trup ściele się gęsto, a scenariuszowe zaskoczenia – przyznaję, że często naprawdę zaskakujące – mnożą się z każdym odcinkiem.
Boat Story to zwroty akcji i świadomość fikcji
Dodajmy do tego wybiegnięcia w przyszłość i koszmarny (ale dzięki temu przezabawny!) musical na podstawie losów Janet i Samuela, a także sięganie w przeszłość Krawca w bezlitosnej parodii starego francuskiego kina. Wydawałoby się, że dostaniemy niezły chaos. Wbrew pozorom twórcy "Boat Story" dbają jednak o to, żeby skomplikowaną i wielowarstwową historię uprzystępnić. Nad wszystkim czuwa narrator (Ólafur Darri Ólafsson, "Turysta", "W pułapce"), bardzo świadomy swojej roli.
Podsumowania przed odcinkami i plansze rodem z niemego kina pozwalają nadążać za kolejnymi perypetiami powiązanych postaci. Przejścia między wątkami są czytelne i w gruncie rzeczy wcale nie tak trudno sobie to wszystko mimo nadmiarów ułożyć. Może poza sceną po napisach w finale – ale to już inna historia, otwierająca być może drogę kolejnym sezonom.
W gruncie rzeczy "Boat Story" nie zachwyca mnie właśnie dlatego, że okazuje się stosunkowo proste pod grubą warstwą udawania, że takie nie jest. Większość tego, co mamy wyciągnąć z tej historii, podaje się nam bardzo wprost. Co chwilę podkreśla się chwile definiujące życie, niemożność ucieczki przed losem w kontrze do wolnej woli i świadomego odkupienia win. Motywacje też są raczej proste – miłość i pieniądze. Tak, do tego "odkrywczego" wniosku też nie musimy dojść samodzielnie, pada to na ekranie. I jasne, że to część specyficznej konwencji, opowiadania o opowiadaniu, równolegle z samą szaloną i pełną akcji sprawą kradzieży. Ale w tym spiętrzeniu narracji i metanarracji, poza powierzchownymi, często błyskotliwymi zabiegami (w tym montażowymi czy zdjęciowymi), nie widzę niczego, co zostanie ze mną dłużej po sensie.
Mimo świetnej obsady, z lekkim wskazaniem na Haggard (która w kilka lat zasłużenie przeszła od zapadającego w pamięć krzywienia się w "Odcinkach" do ról głównych) i Scanlan, losy Janet, Samuela i licznych przyległości zajęły mnie nieszczególnie. Główna bohaterka ma przynajmniej wzruszającą relację z Alanem, której dorównać może tylko wątek Bena – tak, ten mnie faktycznie poruszył. Poza tym emocje wynikają tu raczej z kolejnych "zmyłek" i zwrotów akcji niż z psychologicznej głębi. Nawet najbardziej błyszczący zabieg narracyjny nie sprawia, że serial staje się czymś więcej niż szybką rozrywką. Przy czym ja akurat trochę podobnie mam z "Turystą", więc jeśli komuś bezwarunkowo podoba się tamten serial, to i "Boat Story" powinno się świetnie sprawdzić.
Boat Story – czy warto oglądać brytyjski serial?
Mnie przy oglądaniu najnowszych dokonań Williamsów doskwiera myśl, że mimo starań Coenami to oni nie są. Ani Noahem Hawleyem. Niby wszystko na miejscu. Specyficzna społeczność, dobrzy ludzie robiący złe rzeczy i odwrotnie, okrucieństwo rozładowywane absurdem, długie rozmowy ofiar z oprawcami, zaskakujące wstawki, nawiązania (moje ulubione, może dlatego, że nieco subtelniejsze i łatwe do przeoczenia, to Vinnie i "Ostatnia wieczerza"). Ale mam poczucie, że twórcy "Boat Story" miejscami sami najlepiej się bawią tym, jak wszystko misternie powiązali. I trochę się popisują, jakby chcieli powiedzieć: "Patrzcie, jacy jesteśmy sprytni!".
Tak, są sprytni, ale inaczej niż przy wspomnianych twórcach filmowego i serialowego "Fargo", nie mam wrażenia, że coś wyjątkowego, poruszającego, zmuszającego do refleksji z tego sprytu wynika. Równocześnie nie odradzam seansu, bo kiedy on trwa i kiedy się człowiek tej narracji podda, można liczyć na wciągającą rozrywkę, miejscami błyskotliwą i zabawną, miejscami (może zbyt wieloma) ociekającą krwią. Pewnie do jutra zapomnę, że byli sobie Janet i Samuel, i kokaina, ale na dziś była to całkiem niezła przygoda.