"Niedaleko pada jabłko" to coś dla fanów "Wielkich kłamstewek" – recenzja serialu SkyShowtime
Nikodem Pankowiak
23 kwietnia 2024, 16:02
"Niedaleko pada jabłko" (Fot. Peacock)
Jak wiele wiemy o swoich najbliższych? Amerykańskie seriale zadawały to pytanie wielokrotnie, a teraz swoją cegiełkę dokłada w tym temacie "Niedaleko pada jabłko", które właśnie ma premierę w serwisie SkyShowtime.
Jak wiele wiemy o swoich najbliższych? Amerykańskie seriale zadawały to pytanie wielokrotnie, a teraz swoją cegiełkę dokłada w tym temacie "Niedaleko pada jabłko", które właśnie ma premierę w serwisie SkyShowtime.
Liane Moriarty to autorka, która w ostatnich latach odcisnęło mocne piętno na amerykańskiej telewizji. Po tym jak HBO z ogromnym sukcesem zaadaptowało jej powieść "Wielkie kłamstewka", a Hulu z już nie tak ogromnym sukcesem zrobiło to samo z książką "Dziewięcioro nieznajomych", przyszła pora na serialową wersję jej kolejnego dzieła. Czy "Niedaleko pada jabłko" również przyciągnie widzów?
Niedaleko pada jabłko – o czym jest serial z Annette Bening?
"Niedaleko pada jabłko" na papierze nie wygląda ekscytująco, ale czy tak wyglądały chociażby wspomniane już (a wspomnę je jeszcze kilkukrotnie) "Wielkie kłamstewka"? Siedmioodcinkowy serial, który od dziś możecie oglądać w SkyShowtime (nowe odcinki co tydzień) to kolejna opowieść o z pozoru idealnej rodzinie – pięknych ludziach mających pieniądze, szczęśliwe życie i tuzin sekretów, które oczywiście muszą zacząć wypływać na powierzchnię, by wywrócić ich życie do góry nogami.
Tu punktem wyjścia jest zniknięcie Joy Delaney (Annette Bening, "Wszystko w porządku), żony Stana (Sam Neill, "Peaky Blinders") i matki czwórki dorosłych już dzieci. Joy i Stan wiodą niby szczęśliwe życie – właśnie sprzedali swoją renomowaną i bardzo dochodową szkołę tenisa, a zarobione pieniądze mają pozwolić im na spędzenie reszty życia bez zmartwień. Nikt jednak nie chce oglądać sielanki, dlatego ta musi szybko minąć.
Wszystko komplikuje się, gdy do ich drzwi puka Savannah (Georgia Flood, "Wentworth"), młoda dziewczyna, która wniesie do ich życia powiew świeżego powietrza i szczyptę adrenaliny, której od tak dawna nie zaznali. Niedługo po przybyciu tajemniczej nieznajomej Joy zniknie, a jej dzieci – Troy (Jake Lacy, "Biały Lotos"), Amy (Alison Brie, "Community"), Logan (Conor Merrigan-Turner, "Operacja ratunkowa w tajlandzkiej jaskini") i Brooke (Essie Randles, "Speedawy") – będą musiały inaczej spojrzeć na małżeństwo swoich rodziców. Czy na pewno było ono tak idealne, jak myśleli? Chyba znamy odpowiedź.
Niedaleko pada jabłko – czy to nowe Wielkie kłamstewka?
"Niedaleko pada jabłko" przedstawia nam rodzinny portret, który może i jest całkiem interesujący, ale nie da się nie zauważyć, że jest to portret kompletnie nieoryginalny. Okropni bogaci ludzie? Widzieliśmy to już wielokrotnie i serial, który możemy oglądać na SkyShowtime, ani trochę nie odkrywa tutaj Ameryki. Gdyby nie Joy, mielibyśmy tutaj do czynienia z galerią bohaterów, który trudno polubić, bo albo nie mają żadnych pozytywnych cech, albo nie mają żadnych cech i pozostają kompletnie nijacy.
Każdego z bohaterów "Niedaleko pada jabłko" widzieliśmy już w innych serialach, przez co ich historie nie robią na nas większego wrażenia. Głowa rodziny chcąca zarządzać nią twardą ręką, niezauważana matka i ich dzieci zmagające się z traumami w dorosłym życiu. To opis, który dzisiaj pasowałby do co drugiej rodziny w amerykańskich serialach. Na szczęście serial potrafi ogrywać te wszystkie klisze na tyle, byśmy – mimo ich mnogości – mogli wyciągnąć z seansu nieco przyjemności. Choć trzeba przyznać, twórcy robią sporo, by nie było to takie łatwe.
Bo zastrzeżenia może budzić też sama konstrukcja serialu. Motyw "nic nie jest takie, jak się nam wydaje" był już w serialach ogrywany wielokrotnie i jest dokładnie tym, czego spodziewamy się po "Niedaleko pada jabłko". Tak więc wszystkie zaskoczenia i rysy na obrazie tej niby idealnej rodziny nie robią tak naprawdę na nas żadnego wrażenia, zwłaszcza że twórcy od samego początku sugerują nam, że coś tu jest bardzo nie tak. Nie ma miejsca na subtelności, niemal od razu dostajemy wyraźne wskazówki, że za uśmiechami i idyllicznym rodzinnym życiem kryje się coś mrocznego.
Niedaleko pada jabłko – czy warto oglądać serial?
Taka łopatologia zaskakuje o tyle, że Melanie Marnich, twórczyni serialu, powinna wiedzieć, jak prowadzić historie, w których próby zaskoczenia widza nie są aż tak oczywiste, w końcu w przeszłości była chociażby producentką "The Affair". W ukazywaniu drugiego dna nie ma tu zbyt wiele finezji, czego najlepszy dowodem może być postać Savannah, którą bardziej moglibyśmy podejrzewać o związek ze zniknięciem Joy jedynie, gdyby miała nad głową wyjącą syrenę policyjną.
Mimo tych wszystkich wad "Niedaleko pada jabłko" jest serialem, który wciąga i który można obejrzeć bez bólu głowy. W porządku, czasem zazgrzytamy zębami przez banalny scenariusz czy krindżowe sceny, ale samą historię będziemy chcieli zobaczyć do końca. Być może, tak jak ja, będziecie trzymać kciuki, by zniknięcie Joy okazało się po prostu ucieczką od toksycznej rodziny, która nigdy się nią szczególnie nie interesowała. Szkoda też, że w całej historii zdecydowanie zbyt rzadko czuć autentyczne emocje.
"Niedaleko pada jabłko" zapewne spodoba się niejednemu fanowi "Wielkich kłamstewek", choć – mimo znakomitej obsady – oczywiście nie dorównuje poziomem serialowi HBO, który produkcje o sekretach idealnych rodzin wyniósł na wyższy poziom. Przede wszystkim zabrakło tu faktycznego zaskoczenia oraz większej liczby bohaterów, z którymi widz mógłby się utożsamiać. Świetna Annette Benning i mająca swoje momenty, ale jednak tylko momenty, Alison Brie to trochę za mało. Być może to sygnał, że z tego typu historiami telewizja dotarła już do ściany. Trochę szkoda.