"Algorytm miłości" wyśmiewa bez litości ulubioną rozrywkę polskich widzów – recenzja serialu CANAL+
Nikodem Pankowiak
22 maja 2024, 08:14
"Algorytm miłości" (Fot. CANAL+/Maciej Skwara)
Może nie wszyscy je oglądamy, ale już niemal każdemu zdarzyło się zerknąć. Randkowe programy typu reality show radzą sobie świetnie, aż dziwne, że dopiero teraz ktoś postanowił je wyśmiać. Jak wyszedł "Algorytm miłości"?
Może nie wszyscy je oglądamy, ale już niemal każdemu zdarzyło się zerknąć. Randkowe programy typu reality show radzą sobie świetnie, aż dziwne, że dopiero teraz ktoś postanowił je wyśmiać. Jak wyszedł "Algorytm miłości"?
"Algorytm miłości", nowy polski serial, który możecie oglądać w serwisie CANAL+ online, na celownik wziął wszelkie rodzaju randkowe reality shows w stylu "Hotelu Paradise", "Love Is Blind" i tak dalej. Czyli produkcje, z których – nie ma co się oszukiwać – śmiać się bardzo łatwo. Czy zatem serial, za którego sterami stoi Łukasz Sychowicz, główny scenarzysta "The Office PL", jest w stanie powiedzieć nam o tych programach oraz o nas – ich widzach – coś, czego jeszcze nie wiedzieliśmy? Nie bardzo, co oczywiście nie oznacza, że nie może być to nadal całkiem udana komedia.
Algorytm miłości – o czym jest polski serial CANAL+?
"Algorytm miłości", który w całości mogłem zobaczyć przedpremierowo, zaczyna się od rozczarowania. Nie dla widzów, a dla uczestników tego fikcyjnego programu. Jego nowy sezon miał być kręcony na Teneryfie, ale z powodów, których wam tutaj nie zdradzę, wprowadzono spore ograniczenia budżetowe. Na uczestników programu zamiast słonecznej Hiszpanii czeka więc willa pod Warszawą, gdzie w środku atmosfera może i jest gorąca, ale na zewnątrz panuje zima. Niektórzy z uczestników nie ukrywają swojego rozczarowania, dla innych od miejsca ważniejsze jest to, z kim spędzą ten czas.
Zasady programu są dość proste. Na biorących udział w programie czekają duże pieniądze – trzeba tylko wykonywać kolejne zadania wymyślane przez prowadzących i superzaawansowaną sztuczną inteligencję, która na bieżąco ocenia, czy bohaterowie są do siebie odpowiednio dopasowani. Ci, którzy wypadają najgorzej, wylatują za drzwi, a czasem w ich miejsce przychodzą nowi. Nad wszystkim czuwa zaś charyzmatyczny prowadzący (Michał Czernecki, "Emigracja XD"), niekoniecznie szczęśliwy z powodu tego, jak potoczyła się jego kariera.
Grono uczestników jest naprawdę szerokie, a z czasem ulega pewnym przekształceniom. Wśród najważniejszych bohaterów możemy wyróżnić Dragona (Karol Dziuba, "Dewajtis"), prawilniaka, który w zależności od stopnia zażyłości zwraca się do ludzi per "mordo", "mordeczko", "mordini". Oprócz niego w ekipie są jeszcze m.in. Denis (zgadnijcie, z czym rymuje się jego imię), którego gra Mateusz Dymidziuk ("Prosta sprawa"), nienawidząca feministek tradycjonalistka Sandra (Katarzyna Gałązka, "Klangor"), wyjątkowo głupiutka Dagmara (Helena Englert, "#BringBackAlice") czy nie do końca odnajdująca się w tym miejscu Wanessa (Waleria Gorobets, "Szadź").
Algorytm miłości bez litości wyśmiewa reality shows
I to właśnie obsada jest pewnym problemem "Algorytmu miłości". I nie, nie chodzi tu o to, że ktokolwiek zagrał źle – mamy tu kilka naprawdę udanych komediowych kreacji. Niestety, liczba bohaterów, którzy w ciągu tych 10 odcinków przewijają się przez ekran, jest zwyczajnie za dużo. Bohaterowie wchodzą i wychodzą z Willi Amora w trybie ekspresowym, przez co o większości z nich trudno powiedzieć cokolwiek sensownego, każdy z nich posiada jedną, maksymalnie dwie cechy charakteru. Religijny, bananowiec, tradwife, głupia, matka – trochę wygląda to tak, jakby scenarzyści wpisali kilka z nich na tablicę z pomysłami i później przypisywali je do bohaterów. Z drugiej strony, czy nie tak wyglądają właśnie uczestnicy takich programów?
Trochę większej głębi nadano prowadzącemu, który na ekranie zawsze pojawia się niespodziewanie i zawsze ma dla uczestników jakieś absurdalne zadanie. To człowiek głęboko nieszczęśliwy nie tylko z powodu tego, w jakim kierunku potoczyła się jego kariera, ale także życie osobiste. Do pewnego momentu udaje mu się jednak robić dobrą minę do złej gry – jest zawsze przebojowy, zawsze ma w pogotowiu jakąś ciętą ripostę, aż w końcu orientuje się, że znalazł się w dziewiątym kręgu piekła, skąd nie ma już ratunku, co doprowadza do pewnych komplikacji.
Cały serial utrzymany jest w konwencji reality show, nie ma tutaj żadnego zaglądania za kulisy czy obserwowania bohaterów poza Willą Amora. Jest czysta parodia wyśmiewająca wszelkie schematy znane z tego typu programów, w których chodzi o rozrywkę najniższych lotów. Liczy się seks, pieniądze i fejm. "Algorytm miłość" bezlitośnie wyśmiewa te osoby, które twierdzą, że biorą udział w takich show z jakichkolwiek innych powodów. Satyra szyta jest tutaj bardzo grubymi nićmi, ale też od parodii nie powinniśmy raczej oczekiwać subtelności.
Algorytm miłości – czy warto oglądać serial CANAL+?
"Algorytm miłości" jest więc pełen niepoprawnych politycznie żartów – co do niektórych można się spierać, czy faktycznie mają sens – i nie boi się jechać po bandzie. Jeśli ktoś szuka tutaj wysublimowanej rozrywki, może się mocno zawieść. Jeśli jednak szukacie wyłącznie serialu, który was rozśmieszy – zdarzy się to wielokrotnie. Jasne, reality show w stylu tego serialowego są jak worek bokserski, przywalić w nie łatwo, więc nie mam wrażenia, by Sychowicz i spółka wysoko zawiesili sobie poprzeczkę. Momentami odnosiłem jednak wrażenie, że twórcy chcieli zmieścić tu tak wiele żartów, tak wiele absurdalnych sytuacji, że momentami zaczęli sami się w nich topić. Jak niektórzy uczestnicy programu w basenie.
Gdyby przyciąć sezon o dwa odcinki, mam wrażenie, że wyszłoby to wszystkim na dobre. Kolejnych zwrotów akcji – z założenia wyśmiewających wszystko to, co możemy zobaczyć w telewizyjnych reality shows – jest tu zwyczajnie za dużo. Przez ekran oprócz wspomnianych już wcześniej aktorów przewija się sporo znanych nazwisk, a część z nich balansuje na dość cienkiej granicy między influencerstwem i aktorstwem. Dla nich to szansa na zabawę wizerunkiem, choć trudno będzie uznać ją za do końca udaną. W końcu uczestnicy tego fikcyjnego programu zmieniają się tak często, że stają się jedynie rekwizytami w zabawie schematami.
Finalnie mam wobec "Algorytmu miłości" mieszane uczucie. Mam wrażenie, że ten serial, choć momentami naprawdę zabawny, stara się za bardzo, by ośmieszyć coś, co przecież doskonale ośmiesza się samo. Tak, CANAL+ ma w swoim portfolio kolejną udaną komedię, ale też nie da się ukryć, że nie jest to poziom "Emigracji XD" czy "The Office PL". Jeśli jednak chcecie się trochę pośmiać i przy okazji z dumą stwierdzić, że na szczęście nie oglądacie takich programów (jeśli oglądacie, być może czeka tu na was chwila refleksji), jestem pewien, że "Algorytm miłości" przyniesie wam sporo zabawy.