"Top of the Lake" (1×01-03): Prawda leży na dnie
Nikodem Pankowiak
29 marca 2013, 21:19
W świecie seriali zdecydowanie wciąż za mało jest ducha kina niezależnego. Jednak gdy na świat wychodzi nowa produkcja Jane Campion, można być pewnym, że oto telewizja wzbogaciła się o dzieło najwyższej artystycznej rangi.
W świecie seriali zdecydowanie wciąż za mało jest ducha kina niezależnego. Jednak gdy na świat wychodzi nowa produkcja Jane Campion, można być pewnym, że oto telewizja wzbogaciła się o dzieło najwyższej artystycznej rangi.
"Top of the Lake" zapowiadane było od dość dawna, choć przyznam szczerze, że niewiele informacji na temat tego serialu docierało do mnie. Może to i lepiej, dzięki temu podszedłem do oglądania bez jakichkolwiek oczekiwań i zostałem wręcz zahipnotyzowany. Elisabeth Moss w roli zmagającej się z własnym problemami detektyw Robin Griffin, otaczająca ją małomiasteczkowa patologia oraz niesamowite zdjęcia tajemniczej Nowej Zelandii. Dodajmy do tego Jane Campion jako reżyserkę i scenarzystkę oraz Holly Hunter w roli samozwańczej guru zagubionych kobiet. To się nie mogło nie udać. Przed nami jeden z najlepszych seriali roku, który, jeśli tylko utrzyma formę, z pewnością pojawi się w niejednym podsumowaniu na koniec sezonu.
Jeśli ktoś z Was jest fanem kina niezależnego, trafił pod właściwy adres. Koprodukcja m.in. BBC i Sundance Channel raczy nas klimatem znanym z kin studyjnych, którego nie uświadczymy w multipleksach czy produkcjach amerykańskiej Wielkiej Czwórki. Cała historia toczy się powoli, a mimo to wciąga widza na dłużej, nie pozwalając mu ani na moment oderwać się od ekranu. Zamiast na szybką akcję, postawiono tutaj na gęstą atmosferę nowozelandzkich peryferii i skomplikowanych bohaterów.
Cała historia zaczyna się od tego, że 12-letnia Tui Mitcham zachodzi w ciążę i wydaje się nie do końca rozumieć powagę sytuacji. Jej ojciec natomiast zdaje się w ogóle nie przejmować całą sprawą, jakby naturalną koleją rzeczy było, że dziewczynki w tym wieku mają dzieci. Ojciec nienarodzonego dziecka pozostaje nieznany, a jego odnalezienie staje się jeszcze bardziej skomplikowane, gdy znika również Tui. Jaką tajemnicę próbuje ukryć przed światem rodzina Mitchamów? Bo że próbuje, chyba żaden z widzów nie ma najmniejszych wątpliwości.
Niekoniecznie to śledztwo musi być dla oglądającego najbardziej interesującą częścią fabuły. Wystarczy chwilę popatrzeć na Robin i jej walkę z własnymi demonami, by chcieć ją oglądać dłużej i dłużej. Nie wszystkie te demony są widzom znane, niektóre pozostają i być może na zawsze pozostaną dla nas nieodkryte, dzięki czemu główna bohaterka wydaje się jeszcze większą zagadką. Większe zaangażowanie w pracę niż życie osobiste, jej dziwne relacje z matką, z narzeczonym, do którego raczej nie pała już szczególnym uczuciem… Wszystko to składa się na obraz postaci wielce niejednoznacznej.
Właściwie, niejednoznaczne w tym serialu jest wszystko. Piękne krajobrazy Nowej Zelandii zamieszkiwane są przez ludzi budzących jeszcze większy niepokój niż mistyczne jezioro. Twardzi mężczyźni jako karę za wyimaginowane grzechy samobiczują się nad grobem matki, zagubione kobiety próbujące znaleźć ukojenie w położonym nad wodą Raju bez skrępowania oferują nieznajomym ściśle ograniczony w czasie seks, a policjanci zdają się mieć niejasne relacje z podejrzanymi. Jane Campion i Gerard Lee stworzyli świat, gdzie nic nie jest takie, jak się wydaje, wszyscy mają swoje tajemnice, które lepiej, by zostały na dnie, zamiast wypłynęły na powierzchnię.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co sprawia, że chcę oglądać "Top of the Lake", mogę odpowiedzieć, że wszystko. Wszystko, poczynając od pięknej czołówki, poprzez bohaterów, aż po niesamowite zdjęcia. Cały przedstawiony świat jest niezwykle intrygujący, nieważne, czy obserwujemy pijaków w barze czy mieszkające w kontenerach i walczące o wyjście na prostą kobiety. W tle mamy śledztwo w sprawie zniknięcia ciężarnej 12-latki. Śledztwo bardzo intrygujące, ale jednocześnie będące jedynie pretekstem do pokazania nam, że to, co pod powierzchnią, wygląda zdecydowanie inaczej niż nad nią. Prawdy zwykle należy szukać głęboko na dnie.