"Mad Men" (6×01-02): Piekło w raju
Marta Wawrzyn
8 kwietnia 2013, 21:07
Jeśli myśleliście, że "Mad Men" apogeum mroczności osiągnęło w 5. sezonie, to czas zweryfikować takie sądy. 1,5-godzinny odcinek "The Doorway" dosłownie ocieka śmiercią. A to dopiero początek. Zróbcie sobie drinka i jedziemy. Uwaga, duże spoilery.
Jeśli myśleliście, że "Mad Men" apogeum mroczności osiągnęło w 5. sezonie, to czas zweryfikować takie sądy. 1,5-godzinny odcinek "The Doorway" dosłownie ocieka śmiercią. A to dopiero początek. Zróbcie sobie drinka i jedziemy. Uwaga, duże spoilery.
Muszę się przyznać, że przed premierą 6. sezonu "Mad Men" zapoznałam się z kilkoma recenzjami tych, którzy odcinek widzieli wcześniej. Matthew Weiner zakazał amerykańskim dziennikarzom spoilerować (tu znajdziecie listę spoilerów zakazanych), więc nie dowiedziałam się oczywiście z tych recenzji tego, że Don już zdradza żonę. Ale dowiedziałam się, że głównym tematem odcinka będzie śmierć, co w zasadzie było gigantycznym spoilerem. Bo faktycznie – "The Doorway" w sposób momentami aż nazbyt dosłowny kąpie się w śmierci i nią ocieka.
Odcinek zaczyna się od sceny reanimacji. Na razie jeszcze nie wiemy, kto kogo reanimuje. Kobiecy głos krzyczy "O, mój Boże", ale mężczyzna jest opanowany. Wie, co robi. I tyle. Przenosimy się do Megan i Dona, którzy wygrzewają się za pieniądze klienta w raju. To znaczy na słonecznej plaży na Hawajach. "W życia wędrówce, na połowie czasu, straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, w głębi ciemnego znalazłem się lasu" – czyta Don. To fragment "Boskiej komedii" Dantego, a dokładniej "Piekła". W wersji angielskiej pojawia się słowo "alone", czyli "sam". "Znalazłem się sam w głębi ciemnego lasu". I to właśnie na to słowo – które, jak pewnie pamiętacie, padło w ostatniej scenie finału poprzedniego sezonu – kładzie nacisk Draper. Powierzchowny obserwator nie powiedziałby, że on jest sam. Bo on nadal jest z Megan, która leży rozebrana na plaży, nie liczy czasu i beztrosko popija drinki. Ale on nie patrzy na nią tak jak kiedyś, widać, że ich związek nie jest w tym miejscu, co na początku zeszłego sezonu.
Skąd taka lektura plażowa? Co się znów dzieje z tym facetem? Czy on już jej nie chce? Nim skończy się odcinek, poznamy odpowiedź na wszystkie te pytania. I będzie to odpowiedź bardzo dosadna – Don Draper w łóżku kobiety, która uważa, że powinien czytać Dantego. Kobiety, która nie jest Megan. Kobiety, która nie jest od Megan młodsza, ładniejsza ani pod żadnym innym względem lepsza. Po prostu jest nowa.
"Chcę przestać to robić" – mówi Don…
…po seksie z Sylvią (Linda Cardellini! Wybaczcie niepasujący do sytuacji wykrzyknik, ale to bardzo miła niespodzianka i w takim momencie w pełni popieram antyspoilerową politykę Matthew Weinera), sąsiadką, żoną doktora Arnolda Rosena (Brian Markinson), którego nazywa swoim przyjacielem. Zaczyna się nowy rok (1968). Pada śnieg, doktor pędzi na nartach ratować życie, Don idzie do jego żony, a potem wkrada się do domu, zmęczony seksem i myśleniem o tym, by przestać.
Choć na pozór wyglądają z Megan jak szczęśliwa para, każde z nich już jest zajęte sobą. Ona jest śliczna, kolorowa i zadowolona. Na wakacjach chce się dobrze bawić, bo na co dzień zajęta jest robieniem karierę w telewizyjnej operze mydlanej o nazwie "To Have and to Hold". Pod nazwiskiem Calvet, oczywiście. Ciężko pracuje na to, by zaczepiały ją kolejne panie z Minnesoty, które znają ją nie jako Megan, a serialową Corinne. Nie zajmuje się, jak porządna żona, zaspokajaniem potrzeb męża. Zajmuje się swoim życiem – i pewnie przed końcem sezonu za to zapłaci. Don nie potrafi być z kobietami, które są zajęte czymś innym niż on, więc Megan też stanie się dla nas wspomnieniem. Nie będziemy ani chcieć jej pamiętać, ani nawet dokładnie wiedzieć, kim była.
Zostaniemy z Donem i jego marami. A tych mar trochę jest. W pozbawionych spoilerów wywiadach aktorów przed premierą sezonu pojawiały się sugestie, że w 6. sezonie zagłębimy się bardziej w przeszłość Dona. Zgaduję, że wrócimy do tematu jego służby w Korei. A tak mi myśleć każe zapalniczka poznanego na Hawajach chłopaka z Wietnamu, którą Draper przypadkiem zabrał ze sobą i która nie chce się od niego odczepić. Im bardziej chce się jej pozbyć, tym bardziej do niego wraca. Jeśli oglądacie "Mad Men" nie od dziś, wiecie, co to znaczy.
Śmierć, wszędzie śmierć
"The Doorway" to w ogóle odcinek mroczny i ponury, i to w bardzo dosłowny sposób. Z każdego kąta, z każdej szuflady wyziera śmierć. Śmierć przewija się przez całe 1,5 godziny, w różnych wydaniach. Jako widz, z jednej strony czuję się zachwycona perfekcją, z jaką zrobiono ten odcinek, a z drugiej strony potwornie wymęczona, fizycznie niemalże. Próbuję zebrać myśli, żeby coś sensownego napisać, ale mam wrażenie, że to, co najważniejsze, było tu nieuchwytne.
Śmierć czaiła się ze wszystkich stron. Zmarła matka Rogera i jego pucybut. Pucybut właściwie nie żył już od jakiegoś czasu, ale Roger dopiero teraz dowiedział się, co się stało. I dostał w spadku pudełko z jego przyborami, które sprawiło, że się rozpłakał. No dobrze, wiem, że nie chodziło wcale o pudełko ani o pucybuta. Widok płaczącego Rogera był straszny. Rogery nie płaczą.
Portier z budynku państwa Draperów umarł tylko na moment i nic specjalnego przy tym nie poczuł. Ale Don i tak chciałby wiedzieć, jak to jest. No chyba było jakieś światło. Czy coś w tym stylu. Chyba.
Reklama rajskiego hotelu okazuje się reklamą miejsca, gdzie dobrze jest zdjąć garnitur, wejść do wody i nigdy z niej nie wyjść. Jak w tym filmie, którego tytuł… ach, wszystko jedno. "Czy to sprawia, że myślisz o samobójstwie"? – pyta zdezorientowany Don, bo dla niego to życzenie śmierci widoczne w stworzonej przez niego reklamie wcale nie jest takie jasne. "Oczywiście! I to właśnie jest w tym takie świetne" – odpowiada Stan. Dona zewsząd otacza śmierć, a on nie rozumie. Pyta, jak to było umrzeć na chwilę i jak to jest mieć czyjeś życie w swoich rękach. "Mówi to, co wszyscy myśleli", słuchając na stypie, jakim to słoneczkiem swojej zmarłej mamusi był Roger, i wydaje się kompletnie w tym wszystkim pogubiony. I jeszcze ten gest, którym Megan zamyka swojemu mężowi oczy, jak osobie zmarłej.
Don bez wątpienia nie jest w najlepszej kondycji psychicznej. Jest gościem, który nie może spać i siedzi w barze do rana, gadając z nieznajomymi. Jest gościem, który bzyka sąsiadkę, czyta "Piekło" na plaży i rzyga na pogrzebach.
To tylko drzwi i okna, i bramy, i mosty
Ale Don nie pójdzie do psychiatry, jak Roger. Dziwnie było zobaczyć Sterlinga na kozetce, jednak przyglądając się temu niecodziennemu zjawisku, doszłam do wniosku, że ma to sens. Jego problemy są jeszcze głębsze, niż te, które ma jego młodszy kolega. On już miał wszystko i zrozumiał, że jedyne, co mu pozostało, to ironia. Szkoda, że psychiatra nie może się nawet zaśmiać. Człowiek się stara i nie zostaje doceniony.
Tyrada Rogera o przechodzeniu przez kolejne drzwi i okna, i inne rzeczy służące do przechodzenia to dla mnie bodaj najlepszy moment odcinka. Don jeszcze tego nie wie – ale po pewnym czasie człowiek przestaje być ciekaw, co jest za kolejnymi drzwiami. Drzwi to tylko drzwi, okna to tylko okna, bramy to tylko bramy, mosty to tylko mosty. Nic więcej. Nic się nie zmienia po przejściu przez nie, doświadczenia nic nie znaczą. Nie zostaje nic, czego można by jeszcze chcieć, i trzeba z tą świadomością żyć dalej. W końcu wszyscy i tak zmierzamy wiecie dokąd.
Roger to wie, co czyni go strasznie nieszczęśliwym człowiekiem. Don cały czas odmawia przyjęcia tego do wiadomości. Tu i ówdzie już pojawiają się spekulacje, że to wszystko skończy się jego samobójstwem, bo i po co niby miałby żyć dalej. Nie sądzę jednak, by faktycznie tak miało się stać.
Betty, Peggy i cała reszta
W "The Doorway" nie zabrakło wątków Peggy i Betty, przewinęło się też kilka mniej znaczących postaci. W tym upierdliwy gość o imieniu Bob (James Wolk), który zapewne nie pojawił się bez powodu, ale ponieważ w tym momencie nie potrafię sobie wyobrazić powodu, dla którego się pojawił, to nie będę się nim zajmować.
Niemal wszyscy panowie wyglądają inaczej. Większość z nich zarosła straszliwie – cóż, widać taka była wtedy moda. Zwłaszcza Stanowi jest bardzo do twarzy z brodą, a jeszcze bardziej mu do twarzy z plotkowaniem z Peggy. Pamiętacie, jak ona kiedyś go uczyła, że nie pozwoli się lekceważyć? Lekcja odrobiona, ta dwójka bardzo dobrze się rozumie i potrafi dzielić się ze sobą zaskakująco intymnymi detalami.
Ale Peggy raczej nie widzi w Stanie kandydata na najważniejszego faceta w życiu. Peggy wciąż jest z Abe'em, też niemożliwie zarośniętym. Oczywiście bez przerwy pracuje, nadal u Teda Chaougha, gra w pierwszej lidzie i marzą jej się najwyższe laury, jakimi branża reklamowa potrafi człowieka obsypać. Jeszcze nie wie, że kariera, zwłaszcza w takim zawodzie, szczęścia człowiekowi nie przynosi i warto by go poszukać gdzie indziej. Ale może nigdy nie będzie musiała się dowiedzieć. W końcu ona nie musi być żeńskim odpowiednikiem Dona, może być kobietą, która udowadnia sobie i światu, że można mieć wszystko, nawet jeśli się nie nosi spodni. Swoją drogą, szef z niej naprawdę paskudny. Taki wczesny Don, nie?
Betty z kolei uczepiła się utalentowanego dziewczęcia o imieniu Sandy, przyjaciółki Sally. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczymy tę upartą, pragnącą wyrwać się ze zwyczajności dziewczynę, ale to nie ona tu jest ważna, a pani Francis. Betty wciąż bezskutecznie się odchudza, wciąż wydaje się nieszczęśliwa – choć tym razem raczej melancholijnie niż głęboko czy rozdzierająco. Jest zrezygnowana i jedyne, co może zrobić, żeby zaznaczyć swoje istnienie, to rzucać okrutnymi żartami ("Czemu nie pójdziesz i jej nie zgwałcisz? Ja ją potrzymam") i ufarbować włosy na czarno. Niezależnie od tego, ile drzwi jeszcze przejdzie w poszukiwaniu Sandy albo czegokolwiek innego, już się nie zmieni. Jej życie skończyło się, kiedy postanowiła poślubić Dona Drapera i urodzić mu mnóstwo dzieci.
Nie wiem, co z nimi będzie za jedenaście tygodni. Ani co będzie z nami. Czy zwiedzimy z Donem dziewięć kręgów piekła? Kogo z nich spotka coś strasznego i czy może to być jeszcze bardziej przerażające od tego, co widzieliśmy w końcówce poprzedniego sezonu? Czy wydarzenia historyczne roku 1968 będą mieć duży wpływ na bohaterów "Mad Men"? Nie podejmuję się niczego przewidywać, bo w zasadzie po co. To żadna frajda, takie zgadywanie. Jedno tylko wiem na pewno: doktor Rosen nie ma racji, jeszcze nie czas rzucić palenie. A i napić się wypada.
Ach, zapomniałabym powiedzieć, że "Mad Men" to świetny serial, że wrócił po strasznie długiej przerwie i że jak zwykle jest w wielkiej formie, kto wie, może nawet lepszej niż do tej pory. Ale to wszystko wiecie i beze mnie, prawda?