"Ród smoka" w 2. sezonie na dzień dobry schrzanił kultową scenę z książki Martina – recenzja 1. odcinka
Marta Wawrzyn
17 czerwca 2024, 21:10
"Ród smoka" (Fot. HBO)
Jeśli spodziewaliście się, że 2. sezon "Rodu smoka" przywita was wojną w pełni, to trafiliście pod zły adres. 1. odcinek wypełniony jest rozmowami o uczuciach, strategii i wszystkim pośrodku, a na koniec zamiast brutalnego finału serwuje wielkie rozczarowanie. Uwaga, dalej będą spoilery.
Jeśli spodziewaliście się, że 2. sezon "Rodu smoka" przywita was wojną w pełni, to trafiliście pod zły adres. 1. odcinek wypełniony jest rozmowami o uczuciach, strategii i wszystkim pośrodku, a na koniec zamiast brutalnego finału serwuje wielkie rozczarowanie. Uwaga, dalej będą spoilery.
"Ród smoka" wrócił po blisko dwóch latach przerwy, by wreszcie pokazać nam, co się dzieje, kiedy Targaryenowie skoczą sobie do gardeł i rzucą do walki wszystkie swoje smoki. To niewątpliwie dobra wiadomość, a zła? 1. odcinek 2. sezonu pt. "Syn za syna" to bardzo rozczarowujące otwarcie – i nie, nie dlatego, że przez 45 minut wszyscy snują się i gadają. Bardziej problematyczne jest to, co zrobiono z jedną z bardziej hardkorowych scen z "Ognia i krwi". Miały być drugie Krwawe Gody, dostaliśmy rozwodnioną wersję tego, co w wersji George'a R.R. Martina było naprawdę chore, okrutne i porypane.
Ród smoka sezon 2 – Zieloni i Czarni szykują się do wojny
Zanim jednak do nieszczęsnych Blooda i Cheese'a – w polskiej wersji Juchy i Twaroga – dojdziemy, przyjrzyjmy się całej reszcie odcinka. 2. sezon "Rodu smoka" rozpoczyna się od nowej czołówki, stanowiącej przegląd historii Targaryenów, co powinno usatysfakcjonować tę część publiczności, która narzekała, że do poprzedniej czołówki się zbytnio nie przyłożono. Następnie zaś wchodzi niski męski głos, przywodzący na myśl niejakiego Jona Snowa – i lądujemy w Winterfell z księciem Jacaerysem Velaryonem (Harry Collett), starszym synem Rhaenyry (Emma D'Arcy), który jeszcze nie wie, że jego brat nie żyje, i próbuje wypełnić swoje poselstwo – przekonać Cregana (Tom Taylor, "Doktor Foster"), młodego lorda Starka, do udzielenia pomocy Czarnym.
To naprawdę ładny początek, przypominający widzom, że Westeros to nie tylko Królewska Przystań i Smocza Skała, to cały świat, który poznaliśmy w "Grze o tron" – a i okazja do wspomnienia Pieśni Lodu i Ognia nie jest taka najgorsza. Showrunner "Rodu smoka" i zarazem główny scenarzysta 1. odcinka, Ryan Condal, nie jest w tych przypominajkach zbyt subtelny, ale gdyby tylko to był największy problem z premierą 2. sezonu smoczego hitu. Sceny w Winterfell pozwalają też zorientować się, ile czasu minęło od finału 1. sezonu i śmierci Luke'a (Elliot Grihault) na Końcu Burzy – niewiele, bo jego starszy brat dostaje wieści o tych wydarzeniach dosłownie na naszych oczach.
Jeśli – pamiętając choćby zawziętą minę Emmy D'Arcy z ostatniej sceny finału 1. serii – spodziewaliście się, że Rhaenyra będzie już szykowała swoje smoki i leciała na Królewską Przystań, to to się również nie dzieje. Oglądamy kolejne etapy jej żałoby, widzimy emocjonalne spotkanie z Jace'em i uroczyste pożegnanie Luke'a. O szybkim ataku nie ma mowy – i już widać, że rysuje nam się konflikt w obozie Czarnych, bo Daemon (Matt Smith) widzi sprawy inaczej i nie kryje się ze swoim zniecierpliwieniem.
Z kolei wyraźnie po stronie Rhaenyry staje Rhaenys (Eve Best), prawdziwa ostoja zdrowego rozsądku. Jej proste i skuteczne "Gdybyś tylko był królem…", rzucone na odchodne Daemonowi po sprzeczce, dobrze pokazuje, jaka jest pozycja "księcia łotrzyka" w tutejszym układzie sił. Układzie sił, który wydaje się Czarnym sprzyjać – nie tylko dlatego, że mają, przynajmniej teoretycznie, więcej smoków, ale też ze względu na przewagę, jaką daje im flota Węża Morskiego (Steve Toussaint). Rzut oka na mapę Westeros wystarczy, żeby stwierdzić, że blokada Gardzieli oznacza odcięcie Królewskiej Przystani od dostaw morskich, z kolei jeśli uda im się zdobyć Harrenhal, to będą mogli zaatakować stolicę od morza, lądu i z powietrza jednocześnie. Brzmi to jak dobry plan.
Ród smoka sezon 2 – król Aegon kontra Alicent i Otto
A jak to wygląda po drugiej stronie? Po drugiej stronie mamy króla idiotę (cudowny, przecudowny Tom Glynn-Carney), jego brata socjopatę (Ewan Mitchell), też mocno spieszącego do wojaczki – jeśli już wcześniej mieliście wrażenie, że Aemond i Daemon są swoimi lustrzanymi odbiciami, to teraz ono się pogłębi – Ottona Hightowera (Rhys Ifans), apelującego o cierpliwość i rozsądek oraz Alicent (Olivia Cooke), topiącą frustracje w ostrym seksie z ser Cristonem Cole'em (Fabien Frankel) – seksie, który zapewne posłuży za pożywkę dla wielu koszmarów widzów "Rodu smoka", i to nie tylko dlatego, że Martin na tak durny, niepasujący do postaci pomysł nigdy by nie wpadł.
W obozie Zielonych widać, że zdrowy rozsądek i pragmatyzm małej rady zaczyna napotykać na opór ze strony dziecka, które posadzili na tronie, ale to nie jedyny ich problem. W tym miejscu wypada się zatrzymać, aby podkreślić, że Tom Glynn-Carney jest fenomenalnym Aegonem. Westeros zawsze słynęło z doskonałych kreacji łotrów, ale patrząc na młodego króla, noszącego koronę słynnego imiennika, naprawdę nie tak łatwo go zaszufladkować i jednoznacznie ocenić. To nie jest prościutki podły okrutnik jak Joffrey, choć tę nutkę Aegon niewątpliwie też w sobie ma. To nie jest też "tylko dzieciak", choć nie da się nie docenić prostolinijności, z jaką chce oddać pasterzowi jego owce, czy szczerego przekonania, z jakim oznajmia "Moje smoki są większe!". A i impreza z kumplami na tronie jest jedną z bardziej uroczych scen w całym "Rodzie smoka" – serialu, który nie ma swojego Tyriona i w którym zdecydowanie brakuje luzu.
Dokładnie tak jak wśród Czarnych, tutaj również widać potencjalny konflikt pomiędzy tymi, którzy chcą poczekać i dobrze zaplanować kampanię, a tymi, którzy najchętniej by już parli do przodu. Alicent i Otto, którzy przecież przez lata choroby Viserysa (Paddy Considine) praktycznie rządzili królestwem, mają prawo czuć się sfrustrowani – ona bardziej nawet niż on, jako jedyna kobieta w małej radzie. Z drugiej strony, patrząc na plany strategiczne, które Cole i Aemond czynią wieczorową porą, nie sposób nie pomyśleć, że może jednak Zieloni nie są na przegranej pozycji, jeśli chodzi o czystą strategię wojenną. Odnotować wypada również Larysa (Matthew Needham), który z jednej strony morduje potencjalnych zdrajców dla Alicent – a ta nie mrugnęła już nawet okiem, kiedy usłyszała szczegóły – a z drugiej, prowadzi własną grę, sugerując głupiemu, naiwnemu królowi zastąpienie Hightowera nowym namiestnikiem.
Ród smoka sezon 2 – Blood i Cheese, czyli stracona szansa
Odcinek, który pełni funkcję wstępu do 2. sezonu "Rodu smoka", mimochodem przypomina nam też innych graczy, w tym stojących po dwóch stronach konfliktu braci bliźniaków Arryka i Erryka (Luke i Elliott Tittensorowie, kolejność dowolna, bo serial już ich podmieniał) czy Mysarię (Sonoya Mizuno), zwaną też Białym Robakiem. Ta ostatnia pozwoli Daemonowi na zrealizowanie planu związanego z nieszczęsnymi Juchą (Sam C. Wilson, "Hanna") i Twarogiem (Mark Stobbart, "The Long Shadow"). Czyli słynnej sceny Blood & Cheese, którą miała być wisienką na torcie, mocnym akcentem kończącym powoli ten rozkręcający się odcinek. Czymś, co nam przypomni, że jednak oglądamy naprawdę brutalne widowisko. No cóż… bardziej schrzanić się tego nie dało.
W książce Daemon nie był przy Rhaenyrze, gdy Lucerys został zabity, ale wściekły napisał do niej list, w którym zapowiedział zemstę: "Oko za oko, syn za syna. Lucerys będzie pomszczony". I słowa dotrzymał, wynajmując dwóch rzezimieszków, którzy zakradają się do komnaty Helaeny Targaryen, a kiedy ta wraca, każą jej wybierać, którego syna chce poświęcić. Kiedy Helaena waha się zbyt długo, sugerują, że z nudów zgwałcą jej córkę Jaehaerę i zabiją wszystkie dzieci. Helaena wskazuje więc dwuletniego Maelora, wychodząc z założenia, że chłopiec jest zbyt mały, by zrozumieć, co się dzieje. Złoczyńcy jednak nie słuchają matki i zabijają sześcioletniego Jaehaerysa, następcę tronu, co "Ród smoka" podkreślił jakieś dziesięć razy w tym odcinku.
W serialu Maelor nie istnieje (!), więc twórcy musieli sobie jakoś z tym poradzić. Zaczęli od jasno wyrażonego przez Rhaenyrę życzenia: chcę Aemonda Targaryena. Daemon patrzy na małżonkę z miną "twoje życzenie jest dla mnie rozkazem", osobiście robi casting na morderców i każe im znaleźć Aemonda. Ci przechodzą przez salę tronową, mijają króla (no nie Aemond!), debatują, czy Helaena to syn czy jednak nie syn, i jest przy tym tak śmiesznie i tak głupio, że nie sposób się przerazić, kiedy do morderstwa dochodzi. Zwłaszcza że dochodzi do niego poza kadrem, a na deser dostajemy jeszcze znacznie większy horror – Helaenę przyłapującą matkę z ser Cristonem in flagranti. Kurtyna. I tylko dobrze, że Phia Saban jako dziewczyna, która nigdy nie chciała być ani królową, ani Targaryenem, udźwignęła swoje sceny emocjonalnie. Co z tego jednak, skoro zamiast mrożącego krew w żyłach finału odcinka dostaliśmy jedno wielkie WTF.
O ile część zmian od biedy da się zrozumieć (nie ma Maelora, to nie ma – choć może jednak dało się go wcześniej dopisać), o tyle zrobienie z całej sekwencji horroru w iście komediowej oprawie, a przy tym wyraźne rozwodnienie i złagodzenie tego, co się wydarzyło, jest co najmniej niepojęte. To na pewno jeszcze HBO czy już The CW? Kolejny dziwny aspekt sytuacji, to wyraźna zmiana wagi czynu, jaki popełnił Daemon.
W książce te wydarzenia to czyste zło, a wymowa jest jasna: mąż Rhaenyry zlecił zabójstwo niewinnego dziecka. Kropka. I choć kronikarski charakter "Ognia i krwi" sugeruje, że teoretycznie interpretacja z serialu jest usprawiedliwiona – nie wiemy, co faktycznie myślał i planował Daemon, wiemy tylko, co się ostatecznie wydarzyło – to jednak chyba nikt z czytelników sam by na to nie wpadł. Gdybym miała zgadywać, czemu wmieszano w to Aemonda, powiedziałabym, że twórcy świadomie manipulują naszymi sympatiami do bohaterów, a zwłaszcza do jednego z nich: Daemona właśnie. Kiedy oglądaliśmy 1. sezon, Condal wiele razy wyrażał zdziwienie, że postać Matta Smitha, pomimo wszelkich zbrodni, jakie popełnia, jest ulubieńcem widzów. Miał być łotr, wyszedł antybohater. I być może w uniwersum, gdzie nie ma pozytywnych postaci, ważne jest, abyśmy komuś jednak choć trochę kibicowali. Z drugiej strony… nie chcielibyście zobaczyć na ekranie brutalnej sceny Martina w czystej postaci?
Ród smoka sezon 2 – miało być brutalnie, jest miałko
Wszystko to razem składa się na bardzo "letnią" premierę 2. sezonu "Rodu smoka". Wyczekiwany blockbuster powrócił i nie ma ani wojny, ani nawet Krwawych Godów, jest tylko snucie się, gadanie i bezsensowny seks. A warto dodać, że gadanie nigdy nie stało tutaj i nie stoi na tym poziomie co w "Grze o tron", gdzie showrunnerzy mieli do dyspozycji wspaniałe, literackie dialogi Martina. Trudno ekscytować się słownymi przepychankami, kiedy mało która rzeczywiście trafia w punkt, a większość dialogów służy łopatologicznemu objaśnieniu czegoś bądź popchnięciu fabuły do przodu.
Co powiedziawszy, jeśli wyjąć ewidentną porażkę, w jaką zamieniono Blooda i Cheese'a, na tym etapie, podobnie jak wielu widzów, akceptuję "Ród smoka" takim, jakim jest, i nie oczekuję, że będzie czymś, czym za nic być nie chce. I w przeciwieństwie do was, nie muszę przyjmować na wiarę, że dalej będzie lepiej – widziałam pół 2. sezonu, wiem, że dalej jest lepiej. Akcja przyspiesza, są smoki, widowiskowe bitwy i porządne emocje.
Zapnijcie więc pasy, uzbrójcie się w cierpliwość, a jeśli straciliście nadzieję, przeczytajcie moją opinię o czterech odcinkach: Ród smoka sezon 2 – recenzja. I oczywiście widzimy się za tydzień, po kolejnym odcinku, w którym Alicent będzie ujeżdżać ser Cristona.