"Ród smoka" pogrąża się w chaosie i pokazuje ohydną stronę wojny – recenzja 2. odcinka 2. sezonu
Marta Wawrzyn
24 czerwca 2024, 21:19
"Ród smoka" (Fot. HBO)
Po rozczarowaniu pt. "Ten, w którym kopnięto psa" – czy jakoś tak – 2. sezon "Rodu smoka" serwuje nam więcej niż przyzwoity 2. odcinek. Jest akcja, są emocje i spora dawka przemocy. A smoki zaczynają tańczyć. Uwaga, spoilery!
Po rozczarowaniu pt. "Ten, w którym kopnięto psa" – czy jakoś tak – 2. sezon "Rodu smoka" serwuje nam więcej niż przyzwoity 2. odcinek. Jest akcja, są emocje i spora dawka przemocy. A smoki zaczynają tańczyć. Uwaga, spoilery!
"Zabiłeś dziecko". "To była pomyłka". "Jesteś żałosny". Witamy w obozie Czarnych, czyli tych, którzy – podobno – są i nieco bardziej poukładani, i mają nieco więcej racji w nadchodzącej wojnie o sukcesję w Westeros. "Ród smoka" w 2. odcinku 2. sezonu, zatytułowanym "Rhaenyra Okrutna", wiele rzeczy zrobił dobrze, a jedną z nich było przypomnienie, że Taniec Smoków to nie tylko przesuwanie pionków na szachownicy, ale też prawdziwe, potężne ludzkie emocje, jak również ogromne koszty, które wszyscy poniosą w nadchodzącej wojnie. Co już teraz dobrze widać po obu stronach barykady.
Ród smoka sezon 2 – 2. odcinek i szaleństwo króla Aegona
Nasze streszczenie zacznijmy od wizyty w Królewskiej Przystani, gdzie w środku nocy rozpoczyna się wielkie polowanie na zabójcę małego Jaehaerysa. Alicent (Olivia Cooke) jest roztrzęsiona, a do tego targana poczuciem winy. Jej ojciec i zarazem namiestnik królewski, Otto (Rhys Ifans), zimno zapowiada, że "zapłacą za to". Ale ich reakcje bledną w obliczu tego, co się dzieje z królem Aegonem (Tom Glynn-Carney), który traci jakiekolwiek panowanie nad sobą, obrazowo mszcząc się na makiecie Viserysa (a więc to się stało z czołówką serialu!), płacząc, krzycząc, rzucając czym popadnie, wygrażając zdrajcom i deklarując, że to wojna. To wspaniały, kompletnie szalony show – nawet jeśli Aegon nie zostanie zapamiętany ani jako Wielkoduszny, ani jakikolwiek inny, mam nadzieję, że docenione zostanie to, co Glynn-Carney robi z rolą infantylnego króla, w serialu znacznie ciekawszego niż w książkach. To nie (tylko) drugi Joffrey, to postać o wiele bardziej złożona, zdolna do okrucieństwa, ale też mocno wszystko odczuwająca.
To, co atrakcyjne dla widzów, niekoniecznie jednak jest dobre dla królestwa, o czym mamy okazję przekonać się nie raz, nie dwa w trakcie tego odcinka. W odpowiedzi na zabójstwo, o którym Zieloni szybko się dowiadują, że zostało zlecone przez Daemona (Matt Smith), Otto, niczym zawodowy spin doctor, organizuje publiczny pogrzeb z Alicent, Helaeną (Phia Saban) – czy ona to wszystko przewidziała i utkała dla syna całun tuż przed śmiercią? Wydaje się, że serial to zasugerował – i zwłokami dzieciaka w roli głównej atrakcji. Pomijając kwestię smaku, to świetne posunięcie taktyczne – zrzucić wszystko na Rhaenyrę (Emma D'Arcy), patrzeć, jak ludzie zaczynają jej nienawidzić i przygotowywać się do kolejnej partii szachów. Gdyby tylko ser Otto był królem…
Już przed tygodniem było oczywiste, że w obozie Zielonych mamy dwie frakcje. W 2. odcinku linię podziału kreśli sam Aegon, siebie i ser Cristona Cole'a (Fabien Frankel) zaliczając do tych młodych i energicznych, a Ottona odsuwając na bok i w końcu zwalniając jako starego dziada, kunktatora, który "boi się" działać. Nietrudno zgadnąć, że ten pęd do działania za chwilę będzie miał o wiele bardziej tragiczne konsekwencje niż tuzin szczurołapów wiszących na murach Królewskiej Przystani oraz zrozpaczone żony, matki, a nawet nasz znajomy pies opłakujący swojego pana (uroczy akcent!).
Najciekawsze w Aegonie jest to, że za nic nie da się przewidzieć, co mu strzeli do głowy. To dziecko w sklepie z zabawkami – a Żelazny Tron to jego sofa – które wydaje się nie mieć jakiejkolwiek świadomości konsekwencji popełnianych przez siebie głupot. Tak jak nie spodziewał się, że ktoś będzie płakał po szczurołapach, tak samo nie spodziewa się wielu innych, znacznie większych wydarzeń, do których może doprowadzić przez swoją impulsywność. Możemy tylko zapiąć pasy i patrzeć szerokimi oczami na to, do czego ten człowiek może doprowadzić. Showrunner Ryan Condal i jego scenarzyści z nie aż tak znów wielowarstwowego bohatera "Ognia i krwi" George'a R.R. Martina zrobili mięsistą postać, która może doczekać się głębszych interpretacji i porównań. A sposób, w jaki Glynn-Carney wymusza na nas współczucie królowi, to coś wielkiego.
Ród smoka sezon 2 – Daemon vs Rhaenyra w 2. odcinku
A jak nastroje na Smoczej Skale? No cóż, nikt tam nie zwariował do reszty, żadne dzieci do władzy się nie dorwały, ale to nie znaczy, że sprawy u nich mają się lepiej. Ozdobą odcinka, a przy tym jedną z najlepiej zagranych i emocjonalnie najgłębszych scen w "Rodzie smoka", jest kłótnia Rhaenyry z Daemonem, w trakcie której ona, ku własnemu przerażeniu, obnaża całą prawdę o nim. To, co i my wiedzieliśmy, i na jakimś poziomie wiedział on sam, zostaje powiedziane wprost i dosadnie, pozwalając D'Arcy i Smithowi na popis aktorski, jakiego chyba jeszcze nie mieli (choć mieli świetne sceny w finale 1. sezonu, w tym tę z przyduszaniem Rhaenyry – ręka w górę, kto oglądając ich teraz ponownie w pewnym momencie też miał mocne wrażenie, że dojdzie do powtórki).
"Ród smoka", skupiając się – powiedziałabym, że znacznie bardziej niż "Gra o tron" – na czystej polityce i wojnie domowej, do której doprowadzi rodzinny konflikt, ma tendencje do zapominania o rozwoju postaci. Tak jest z Alicent, rzucaną pomiędzy Viserysem, swoim ojcem, swoimi dziećmi, a teraz jeszcze nieszczęsnym Cristonem (staram się nie myśleć o sadomaso, które nam zafundowano na koniec odcinka, ale nie sposób nie zauważyć, że dwa odcinki z dwóch w tym sezonie skończyły się seksem tej pary i że był to seks jak z tandetnego erotyku z lat 80. Nawet jeśli te sceny celowo są odpychające, to nadal uważam, że tego akurat horroru można było nam oszczędzić).
Tak też moim zdaniem bywało z Daemonem, którego z typowego łotra w nieco mniej oczywistego antybohatera zamienił raczej Matt Smith niż scenariusz. Scena kłótni w komnacie Czarnych przypomina, że w tym wszystkim chodzi o ludzi i ich emocje – po obu stronach konfliktu. I że porywczość Daemona bywała już i pewnie będzie zgubna. Co powiedziawszy, nie przeczę, że pięknie było widzieć, jak Daemon zakłada zbroję, wsiada na Caraxes i odlatuje samotnie na podbój Harrenhal. Tak, w żyłach bohaterów "Rodu smoka" płynie ognista krew i tak, prowadzi to często do ich zguby. Ale ta scena ze smoczycą majestatycznie wznoszącą się ku niebu to też fantastyczna obietnica tego, co będzie dalej i po co tak naprawdę wszyscy tłumnie się tu stawiliśmy: ognia i krwi.
A skoro o emocjach mowa, to 2. odcinek zawiera kolejną kultową scenę z "Ognia i krwi" Martina, czyli bratobójczy pojedynek Arryka i Erryka (Luke i Elliott Tittensorowie). I znów odnoszę wrażenie, że można było to zrobić inaczej – zamierzone ("Ale który to Erryk?") i niezamierzone (skradanie się po zamku i mijanie się, fatalnie zagrany patos) momenty komiczne nadają całości dziwnego tonu i sprawiają, że trudno się przejąć tym, co się dzieje – zwłaszcza że to postacie, które miały w serialu do tej pory kilka scen.
Jeśli się nad tym zastanowić, historia bliźniaków, którym nie tyle polityczne sympatie, ile specyficznie pojmowany honor kazał opowiedzieć się po dwóch stronach rodzinnego konfliktu, jest wymowna, tragiczna i stanowi zgrabną metaforę tej wojny. Ale wydaje się, że jeśli już gdzieś tu były emocje, to głównie w scenie, w której już i tak znienawidzony przez widzów Cole, tłumiąc własne poczucie winy i będąc potwornym hipokrytą, wysyła Arryka na – Boże, miej nas wszystkich w opiece! – idiotyczną misję. Nie da się go nie nienawidzić, nie da się też nie kwestionować jego kompetencji w związku z nową funkcją nadaną mu przez Aegona. To ma być nowa "ręka króla"? Serio?
Na pewno trudno narzekać na brak akcji i krwi w tym odcinku, a wiele z tego, co się dzieje, to efekt niestabilności króla. Zdrowy rozsądek i zimną kalkulację, zwłaszcza u Zielonych, zastąpił chaos wynikający z żałoby w wersji turbo, żądzy zemsty, ale też chęci udowodnienia sobie i reszcie świata swojej własnej wartości. O Czarnych z kolei można powiedzieć, że Rhaenyra po prostu nie ogarnia – niczego, w tym własnego męża/wujka – co każe zastanowić się z kolei nad jej umiejętnościami. Może i tron po Viserysie jej się "należy", ale czy będzie dobrą królową? Ona nawet nie wie, co się dzieje w jej pałacu.
Ród smoka sezon 2 – pojedynek bliźniaków i co dalej?
Warto jeszcze przyjrzeć się różnym wydarzeniom dziejącym się poza głównym nurtem. Co ciekawe, na marginesie znalazł się chwilowo Aemond (Ewan Mitchell), który nie brał udziału ani w żadnych ważnych naradach, ani w wieszaniu szczurołapów (wydaje się, że byłby przeciwko). Pokazał nam za to, że bezbłędnie zorientował się po monecie w swojej komnacie, że to na niego polowali zabójcy nasłani przez Daemona, a później zobaczyliśmy go w burdelu, obnażonego, bezbronnego, zwiniętego na kolanach kobiety, z którą stracił dziewictwo. I zwierzającego się cichym głosem, że żałuje tego, co się stało z Lukiem. Choć tym razem Mitchell pozwolił błyszczeć swojemu serialowemu bratu, mając tylko parę minut na ekranie, wciąż potrafił być hipnotyzujący bez reszty.
Na marginesie byli też w tym tygodniu Rhaenys (Eve Best) i Corlys (Steve Toussaint), czyli ostoja zdrowego rozsądku u Czarnych. Poza sympatyczną sceną małżeńską warto dostrzec moment, w którym księżniczka rzuciła znaczące spojrzenie Daemonowi – to właśnie ona, nie Rhaenyra, w mig załapała, co zrobił Daemon. W wątku Velaryonów powrócił Alyn z Hull (Abubakar Salim), do którego dołączył brat, Addam (Clinton Liberty). To dwie postacie, dla których "Ród smoka" prawdopodobnie ma większe plany, podobnie zresztą jak dla Hugh zwanego Młotem (Kieran Bew), w zeszłym tygodniu stającego przed obliczem króla, a w tym narzekającego na spadającą jakość życia w Królewskiej Przystani. A skoro przy prostaczkach jesteśmy, niebagatelną rolę odegrała w tym odcinku Mysaria (Sonoya Mizuno), ostrzegając przez "złym bliźniakiem" – ciekawe, czy serial da radę znaleźć dla niej więcej miejsca w chaosie 2. sezonu.
Podobnie jak to było w przypadku "Gry o tron", "Ród smoka" opiera się na tak złożonym, wielowątkowym materiale źródłowym, że czasem twórcy dosłownie upychają wątki i postacie kolanem, a ciężar uczynienia swoich paru minut znaczącymi spada na aktorów. Po dwóch pierwszych odcinkach 2. sezonu na jedną z postaci, które chciałoby się oglądać częściej, wyrasta Helaena. Serial dał jej moce przewidywania przyszłości, których nie miała w książkach, a do tego warto pamiętać, że jest ona smoczym jeźdźcem – i osobą obojętną na swój własny status, jak również całą tę wielką politykę toczącą się w pałacu. Być może w jej przypadku jeszcze większe zmiany w stosunku do materiału źródłowego mogłyby zadziałać na korzyść i dla niej, i dla całej historii.
Nie da się też nie zauważyć, że dokładnie w swoim 12. odcinku "Ród smoka" przypomniał sobie o istnieniu Daerona, czwartego dziecka Alicent, którego najwyraźniej do tej pory dosłownie nie było gdzie wcisnąć. To dobry znak, w końcu Taniec Smoków to wojna toczona w dużym stopniu przez dzieci, a to konkretne dziecko ma własnego smoka i potrafi go użyć. Obyśmy mieli okazję to zobaczyć.
Wszystko to razem składa się na bardzo solidny, choć wciąż raczej wprowadzający, odcinek, w którym przewija się motyw tego, jak ohydna, niesprawiedliwa i niepotrzebna jest ta wojna. Czy z odcinka zapamiętamy pojedynek bliźniaków jako najmocniejszą scenę? Prawdopodobnie jednak nie, choć tym razem nie ma jednak aż tak wielkiego wstydu, jeśli chodzi o jej adaptację tekstu Martina. W "Rodzie smoka" przelana została krew, tym razem na ekranie, a nie poza nim – zarówno sam pojedynek, jak i sceny ze szczurołapami wiszącymi na murach czy Aegonem rozwiązującym sprawę Juchy własnymi rękoma, to dość dosłowny obraz przemocy, czyli to, czego zabrakło w końcówce 1. odcinka – zapowiadając, że dalej będzie jeszcze bardziej okrutnie. Z królem Aegonem Wielkodusznym u steru nie powinniśmy się nudzić.