"Ród smoka" stawia na zaskakujący powrót i zagląda w duszę Daemona – recenzja 3. odcinka 2. sezonu
Marta Wawrzyn
1 lipca 2024, 21:14
"Ród smoka" (Fot. HBO)
W 3. odcinku 2. sezonu "Ród smoka" stawia na horror w Harrenhal, powrót, którego nikt się nie spodziewał, i wielkie przygotowania do wojny. Taniec Smoków za chwilę, a dziś sprawdźmy, jak stoją akcje Czarnych i Zielonych. Spoilery!
W 3. odcinku 2. sezonu "Ród smoka" stawia na horror w Harrenhal, powrót, którego nikt się nie spodziewał, i wielkie przygotowania do wojny. Taniec Smoków za chwilę, a dziś sprawdźmy, jak stoją akcje Czarnych i Zielonych. Spoilery!
"Ciągle pojawiasz się i znikasz, a ja potem muszę sprzątać". "Ród smoka" w 3. odcinku 2. sezonu zaskoczył nas mniej samymi tymi słowami, a bardziej scenerią, w jakiej zostały wypowiedziane, oraz tożsamością osoby, która je wypowiedziała. Milly Alcock wróciła do roli, do której miała już nie wracać, po to aby Rhaneryra mogła zacząć prześladować Daemona (Matt Smith) – ale nie ta starsza, dojrzała i rozważna, tylko ta szalona, nastoletnia, w której rozpoznawał samego siebie i którą być może nawet pokochał. OK, była mowa o horrorach w Harrenhal, ale tego chyba się nie spodziewaliście, prawda?
Ród smoka sezon 2 – Daemon w Harrenhal w 3. odcinku
Zanim jednak wątek w Harrenhal zaczął skręcać w kierunku horroru (powiedzmy), zaczął się całkiem komediowo, bo oto Daemon udowodnił, że można w pojedynkę zdobyć największy zamek w Westeros i to właściwie bez szwanku dla którejkolwiek ze stron. Wybuchy śmiechu w tym przypadku zawdzięczamy Simonowi Strongowi (Simon Russell Beale, "Mary & George"), krewnemu Larysa (Matthew Needham), który z godnością i swadą poddał zamek, złożył przysięgę i zaprosił księcia łotrzyka Jego Miłość na kolację (dziczyzna, bez porzeczki, ale i bez trucizny). Dziesięć punktów dla Czarnych.
Pomijając jednak podbój Harrenhal i jego ogromne strategiczne znaczenie w Tańcu Smoków, to jednak nie ma wrażenia, aby Daemon był w tym odcinku zwycięzcą. Przeciwnie, wokół naszego bohatera zapanowała nagle mroczna atmosfera. Nie przesadzałabym co prawda z tym horrorem w stylu "Lśnienia", jaki zapowiadano, a i nawiedzona koza, jeśli była (jest w tym albo kolejnym odcinku, nie mam pewności, ponieważ mignęła tak szybko, że nie zdążyłam odnotować jej obecności w notesie), to aż takiego szału nie robiła. Z mieszkańców zawilgoconego zamczyska największe wrażenie zdecydowanie zrobiła Alys Rivers (Gayle Rankin, "GLOW"), tajemnicza kobieta (czyżby czarownica?) która przepowiedziała Daemonowi, że umrze w tym miejscu.
Czy całość jest rzeczywiście tak odjechana i tak straszna, jak obiecywali twórcy, pozostawiam już waszej ocenie. Ale być może nie ma to aż takiego znaczenia, bo to, co najlepsze, rozgrywa się w głowie Daemona. Już pierwsza noc w Harrenhal daje głębszy wgląd w jego mroczną duszę i to, co aktualnie się w niej dzieje. Powtórzę to jeszcze raz: showrunner Ryan Condal serialu i jego scenarzyści, ale też sam Matt Smith, wykonali fenomenalną robotę, zamieniając książkowego Daemona w wielowarstwowego antybohatera, którym w książkach George'a R.R. Martina bynajmniej on nie był.
To nie jest bezlitosny łotr, to mocno pogubiony człowiek z ogromnym bagażem, będący więźniem swojego pochodzenia. Tak, dla władzy, dla odzyskania "swojego" dziedzictwa zrobi bardzo wiele, ale sądząc po koszmarach, których byliśmy świadkami, zarzynanie małych dzieci jednak nie jest w jego repertuarze. "To była pomyłka" i ta pomyłka go prześladuje, jeśli wierzyć temu, co mówi on sam – i scenom z Harrenhal.
To nie przypadek, że jego wyrzuty sumienia przybierają postać młodszej, a nie dorosłej Rhaenyry. To z nią czuł pokrewieństwo dusz, to ją na swój sposób pokochał, to ona patrzyła na niego z uwielbieniem. I to ona musi teraz wrócić, aby wygarnąć mu całą prawdę o tym, kim się stał, i faktycznie do niego dotrzeć. Przyszywanie głowy małemu Jaehaerysowi też nie zawadzi. Jest mrok, jest klimat i wydaje się, że nawet przy braku większych szaleństw artystycznych wątek z pobytem Daemona w Harrenhal ma potencjał, by stać się dla wielu widzów tym ulubionym w 2. sezonie "Rodu smoka".
Ród smoka sezon 2 – smocze jaja Daenerys w 3. odcinku
Podczas gdy buntowniczy książę sprawia im niespodziankę, o której jeszcze nie wiedzą, w Smoczej Skale Rhaenyra (Emma D'Arcy) i spółka spierają się o to, czy to już wojna, czy jeszcze nie. Po będącym metaforą nadchodzącego konfliktu pojedynku Arryka i Erryka (Luke i Elliott Tittensorowie) przyszedł czas na ich wspólny pogrzeb i refleksje.
Rhaenys (Eve Best) wypowiada w tym odcinku znamienne słowa o tym, że będzie to bratobójcza wojna i wojna bardzo krwawa, a do tego za chwilę nikt nie będzie pamiętał, o co właściwie poszło – nakłaniając tym samym Rhaenyrę, aby podjęła jeszcze próbę porozumienia się z Alicent (Olivia Cooke). Tymczasem rada Czarnych sposobi się do wojny i ma całego tego kunktatorstwa dosyć – i to właśnie Rhaenys, a nie Rhaenyra, jest tą, której słowa do nich są w stanie jeszcze dotrzeć. Raz jeszcze wraca tym samym pytanie, czy córka króla Viserysa, mając tak niewielki autorytet nawet wśród własnych ludzi, rzeczywiście powinna – i będzie w stanie – rządzić Siedmioma Królestwami.
Na Smoczej Skale rozgrywa się również emocjonalna scena – ta, w której Czarna Królowa odsyła trójkę młodszych dzieci do Pentos, razem z Rhaeną (Phoebe Campbell), bliźniaczką nie mającą własnego smoka bojowego. Scena jest bardziej znacząca, niż się wydaje, i nie chodzi tylko o to, że te dzieci będą później ważne dla przyszłości królestwa – jeszcze ważniejsze są trzy smocze jaja, które ta ekipa zabiera ze sobą i obiecuje chronić. Reżyserka "Rodu smoka" oficjalnie potwierdziła, że to nie zmyłka – te jaja wyglądają dokładnie jak smocze jaja Daenerys (Emilia Clarke), ponieważ po prostu nim są. Co stanowi pewne zaskoczenie, jako że w książkach ich historia była zupełnie inna.
Ród smoka sezon 2 – Cole rusza na wojnę w 3. odcinku
Po jednej stronie mamy więc ostrożną, rozsądną strategię oraz zdobyty – w mniej rozsądnych okolicznościach, ale liczy się efekt – przyczółek na lądzie i zarazem zamek mogący pomieścić tysiące wojaków. Po drugiej stronie mamy zaś ser Cristona Cole'a (Fabien Frankel), niechętnie namiestnikującego, ale za to chętnie pchającego się do wojaczki. Podbój Dorzecza i Harrenhal, ze względu na strategiczne położenie, to plan obu stron. A Cole, wyruszający na wojnę w towarzystwie ser Gwayne'a Hightowera (Freddie Fox, "Kulawe konie"), brata Alicent, w obliczu akcji ze smokiem Baeli (Bethany Antonia), pokazuje, że może nie być najlepszy w polityce (ani w seksie), ale na wojaczce się zna. I potrafi zachować zimną krew, jeśli trzeba. Pamiętacie, jak młoda Rhaenyra zażyczyła go sobie na obrońcę, bo jako jeden z niewielu rycerzy miał doświadczenie wojenne? Nie był to najgorszy wybór. Nie ma co prawda punktu dla Zielonych (nic nie zyskali), ale mina Gwayne'a to najlepszy dowód na to, że Cole uratował ich mały oddział.
Do wykonania nie tyle dobrej, co jakiejkolwiek roboty pali się też Aegon (Tom Glynn-Carney), puszący się w zbroi swojego wielkiego poprzednika, Zdobywcy. Tym razem Larys przy pomocy prostej psychologicznej sztuczki daje radę powstrzymać narwanego monarchę, ale czy taki stan rzeczy się utrzyma? Z każdej strony młody król dostaje dowody na to, że nikt nie traktuje go serio – jego kumple po awansie do Gwardii Królewskiej podśmiechują się z panujących w niej zasad, Alicent dosłownie patrzy na niego z politowaniem, kiedy on mówi, że wrogowie powinni się go bać tak jak każdego innego. Dokąd to zaprowadzi monarchę, będącego chodzącą bombą zegarową?
Aemond (Ewan Mitchell) po raz kolejny robi niewiele, a jednak daje się zapamiętać. Na radzie znacząco obraca w palcach monetę – tę, która udowadnia, że to po niego przyszli zabójcy Daemona, co jest dla niego największym komplementem: Daemon go docenia do tego stopnia, że postanowił go zabić – a później raz jeszcze widzimy go w burdelu, raz jeszcze w pozycji embrionalnej z kobietą, z którą stracił dziewictwo. Jakie skutki będzie miał "niewinny" żarcik Aegona, który postanowił odnaleźć brata i znów bezlitośnie go podręczyć bez powodu, zupełnie jak za "dawnych czasów"?
Podczas gdy bohaterowie serialu, a przynajmniej ich część, próbują zachować zdrowy rozsądek i uratować królestwo przed rozlewem krwi, jakiego jeszcze nie było, z punktu widzenia publiki – która przynajmniej do jakiegoś stopnia z entuzjazmem patrzy, jak ci kryminaliści wojenni się zabijają – nie ma nic gorszego niż bezczynność i snucie się po pałacach połączone z pokrzykiwaniem, że "ogłaszam wojnę!". Dobrze, że przynajmniej Brackenom i Blackowoodom bezczynności zarzucić się nie da, choć fakt, że zamiast ich bitwy pokazano jej skutki, może przypominać fanom te czasy, kiedy przez ograniczenia budżetowe w miejsce bitwy zobaczyliśmy Tyriona po bitwie. W tym przypadku to jednak trochę co innego – tak, Płonący Młyn to ważne starcie, bo jedno z pierwszych, ale też mało ekscytujące, bo nie wziął w nim udziału nikt z głównych bohaterów – ba, dowiedzieli się o tym po fakcie, co ma sens, ale i jest na swój sposób kuriozalne.
Ród smoka sezon 2 – rozmowa Rhaenyry i Alicent w sepcie
Skoro o kuriozalnych sprawach mowa… trzy odcinki, trzy włamania do miejsc, które naprawdę powinny być dobrze chronione, biorąc pod uwagę zbliżającą się wojnę. Kończąca odcinek rozmowa Alicent i Rhaenyry – ach, jakie to banalnie proste, zakraść się do Królewskiej Przystani i zaliczyć dłuższą audiencję u królowej – to jedna z tych scen, które twórcy serialu dopisali do fabuły, co samo w sobie sprawia, że patrzymy na nie inaczej. Pomijając jednak kwestię nieobecnej ochrony Alicent i fakt, że po raz enty przerabiamy rozmowę o tym, jak uniknąć wojny, kiedy wojna już się rozpoczęła – to dobra i potrzebna scena. I nie chodzi tylko o to, że Cooke i D'Arcy to jeden z najlepszych duetów w "Rodzie smoka" – cokolwiek się między nimi nie dzieje, iskry latają w powietrzu, i teraz też emocji nie brakuje. Naprawdę świetnie ogląda się je razem.
Ale scena również robi robotę, jeśli chodzi o wyjaśnienie nieporozumienia – też będącego wymysłem twórców serialu, na dobre i na złe – dotyczącego ostatnich słów Viserysa (Paddy Considine). Alicent dostaje mocny dowód na to, że się pomyliła co do ostatniego życzenia króla. Rozumie to, widzi to, przyznaje to niemal wprost. A jednak nic to dla niej nie zmienia, bo wojna przecież już się rozpoczęła. Kolejna wymówka. To zmienia sposób, w jaki będziemy myśleć o liderce Zielonych – a ta i tak do najbardziej lubianych postaci nie należy. Do tej pory usprawiedliwiała ją niewiedza, teraz będzie podejmowała działania w pełni świadomie. I wiele wskazuje na to, że będzie bezlitosna.
Na koniec warto odnotować, że Mysaria (Sonoya Mizuno) okazała się bardzo cenną sojuszniczką dla Rhaenyry, Larys został oficjalnie awansowany przez Aegona (co jest zmianą na plus, w książce po prostu znikł i jakoś radzono sobie bez niego), a na ulicy Jedwabnej pojawił się niejaki Ulf (Tom Bennett, "After Life"), który może i srebrnych włosów po Targayenach nie odziedziczył, ale to nie znaczy, że nie odegra pewnej roli w nadchodzącej wojnie. Chyba nie będzie wielkim spoilerem stwierdzenie, że ta już jest za rogiem. Smoki czekają już przyszykowane w swoich boksach i dobrze, bo kolejnej rozmowy o tym, jak uniknąć wojny najbardziej cierpliwi widzowie mogliby nie znieść.