Hity tygodnia: "Shameless", "Mad Men", "Glee", "Spartakus", "The Americans"
Redakcja
14 kwietnia 2013, 19:44
"Shameless" (3×12 – "Survival of the Fittest")
Agnieszka Jędrzejczyk: Mocny i pełen emocji finał 3. sezonu to jeden z najlepszych odcinków, jakie "Shameless" podarował nam w tym roku. W pięknym stylu podsumowuje dotychczasowe zawirowania w życiu Gallagherów, zostawiając nas na pożegnanie z sukcesami tak życiowymi, jak i zawodowymi, ale przede wszystkim z poczuciem, że wszyscy bohaterowie dojrzeli.
Co jednak najważniejsze, pokazał nam zupełnie inną stronę Franka – człowieka całkowicie świadomego wszystkich swoich błędów, który brnie prosto w ramiona alkoholowej śmierci w bezsilnym poczuciu, że nic lepszego już dla niego nie ma. Choć trudno przypuszczać, by miał się zmienić, "Survival of the Fittest" jak nic rozbudza na to nadzieje. Piekło rzeczywiście zamarło. Przeczytajcie pełną recenzję.
Marta Wawrzyn: Rok temu byłam wściekła na "Shameless" po sezonie, w którym wszystko było tak przegięte, że aż niewiarygodne. Teraz u Gallagherów było jakby odrobinę spokojniej i muszę przyznać, że jestem zachwycona. 3. sezon pokazał, że nie trzeba zasypywać widza ekstremami, by go wciągnąć bez reszty. Wystarczy dobry scenariusz i porządna dawka zwykłych ludzkich emocji.
Dwie sceny z tego finału zapamiętam na długo: tę, w której Carl goli ojcu głowę w naiwnym przeświadczeniu, że promienie słońca wyciągną z niego chorobę, oraz tę, w której Lip ucztuje w restauracji z ojcem i, słuchając jego wywodów na temat znaczenia wolności w życiu, w jednej chwili podejmuje właściwą decyzję. Nie wiemy jeszcze, że ją podjął, długo wręcz wyglądało to, jakby jej nie podjął – a jednak. Pierwszy Gallagher, który skończył szkołę średnią, wybiera się na studia na jednej z najlepszych uczelni świata.
Cieszy mnie też, że Fiona osiągnęła sukces w pracy i nie martwiłabym się bardzo, gdybyśmy już nigdy więcej nie zobaczyli Jimmy'ego. W końcu jak ona miałaby go przyjąć z powrotem, po tych wszystkich kłamstwach.
Udany sezon, rewelacyjny finał.
"Mad Men" (6×01-02 – "The Doorway")
Marta Wawrzyn: Powrót "Mad Men" zachwycił mnie i wciągnął bez reszty, a na dodatek na moment rozbił mnie emocjonalnie na milion kawałków. Wszystko tu było perfekcyjne, poczynając od sceny, w której Don czyta "Piekło" na plaży, zaś kelner podaje nad książką kolorowego drinka jego żonie, Megan, a skończywszy na scenie, w której dowiadujemy się, czemu on wybrał tak dziwną lekturę plażową.
Po tych wszystkich latach "Mad Men" wciąż ma w sobie to coś, wciąż potrafi mnie zaskoczyć i wciąż uważam, że nie ma scenarzysty bardziej genialnego i wrażliwego na różne stany ludzkiego ducha niż Matthew Weiner. "The Doorway" to nie hit, to megahit. To najlepsza rzecz, jaką widziałam od dobrych paru miesięcy. Pełna recenzja odcinka tutaj.
"Spartakus: Wojna potępionych" (3×10 – "Victory")
Michał Kolanko: Chociaż wszyscy wiemy, jak historia Spartakusa skończyła się w rzeczywistości, to finał serialu Starz trzymał w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy. Było to zakończenie godne znakomitego sezonu, w którym Spartakus znalazł wreszcie godnego siebie oponenta – Marka Krassusa (w tej roli znakomity Simon Merrells).
"Victory" to pełna emocji, fantastycznych walk i krwi godzina, pożegnanie z serialem, który przez wiele lat dostarczał znakomitej rozrywki. "Spartakus" w ostatnich odcinkach wzniósł się ponad stereotyp, i stał się epicką opowieścią, podobną do najlepszych w gatunku. Finał jest ostatecznym dowodem na to, że ten serial to coś więcej niż tylko seks i krew.
"Southland" (5×09 – "Chaos")
Agnieszka Jędrzejczyk: Kolejny odcinek napisany przez Zacka Whedona i kolejny, który podwyższa poprzeczkę, tym razem już o kilka stopni wyżej. Powiedzieć, że historia porwania i terroru, jakiego doświadczyli Cooper i Lucero, jest wstrząsająca to za mało – to brutalny i dobitny obraz tytułowego chaosu, bez litości obnażający wszystkie słabości bycia policjantem. Bez munduru każdy z nich jest tylko człowiekiem narażonym na te same niebezpieczeństwa, ale na znacznie większą skalę – bo doskonale zdają sobie sprawę z własnej bezsilności.
Zamykająca odcinek scena zaszczepia to wrażenie jak żadna inna, a przerażająca transformacja Shermana absolutnie przy tej świadomości blednie. "Chaos" to bezwzględnie najlepszy odcinek nie tyle sezonu, co całego jak do tej pory serialu.
"Parks and Recreation" (5×18 – "Animal Control")
Nikodem Pankowiak: "Sexual history? – Epic. And private". Nawet tacy twardziele jak Ron Swanson są czasem zmuszeni odwiedzić szpital. Oczywiście facet nie wierzący w publiczną służbę zdrowia musi podczas takiej wizyty dostarczyć sporo powodów do śmiechu. No bo kto by pomyślał, że Ron ma takie łaskotki, a dowody na jego zamiłowanie do pracy z drewnem znajdziemy nawet w jego uszach.
Swoje momenty ma także przesłuchiwana na nowe stanowisko April, tylko ona jest w stanie grozić osobom mogącym zapewnić jej awans. Daje radę również i Andy, dzielnie milczący przez większość odcinka, by wreszcie wydusić z siebie mało pochlebny epitet w kierunku bardzo ważnego pana. Trochę w cieniu pozostaje dziś Leslie, ale na całe szczęście "Parks and Recreation" dysponuje plejadą świetnych postaci drugoplanowych, dzięki którym nawet gdy główna bohaterka ma słabsze momenty, widz śmieje się niemal bez przerwy.
"Hannibal" (1×02 – "Amuse-Bouche")
Bartosz Wieremiej: "Hannibala" chwaliliśmy już w ubiegłym tygodniu. Podkreślaliśmy niezwykłość wizualnej strony i wyjątkowość atmosfery serialu. Doceniliśmy aktorów oraz niepokojącą muzykę.
"Amuse-Bouche" zasłużył na hit tygodnia nie tylko za podtrzymanie wszystkiego, co zachwyciło nas w poprzednim epizodzie, ale również za interesujące rozbudowywanie relacji między poszczególnymi bohaterami oraz niesamowitą kolację Jacka (Laurence Fishburne) i Hannibala (Mads Mikkelsen), w trakcie której przez cały zastanawiałem się, czy aby na pewno spożywano wieprzowinę.
Ponadto cierpliwie budowane napięcie oraz przebijające się tu i ówdzie przytłumione odcienie lęku, niepewności i strachu nabrały w tym odcinku nieco obsesyjnego rysu, przywodząc tym samym na myśl raczej książkowego niż filmowego "Czerwonego smoka".
"Glee" (4×18 – "Shooting Star")
Marta Wawrzyn: Wow. Nie wiem, co powiedzieć, bo nie tylko od dawna nie oglądałam "Glee" z takim zainteresowaniem, ale też straciłam już co do tego serialu nadzieję. Przez ostatni rok zerkałam na niego jednym okiem, jak na kolorowy teledysk, który specjalnie mnie nie obchodzi. A tu taka wspaniała emocjonalna bomba!
"Shooting Star" przez część odcinka było cudownie absurdalne (mam tu na myśli Brittany i jej asteroidę/kometę/meteoryt), a przez część – dramatyczne i bardzo w tym dramatyzmie prawdziwe. Wielkie brawa za niekonwencjonalne przedstawienie drażliwego tematu i za perfekcyjny scenariusz. Jeśli nie czytaliście spoilerów, mieliście prawo czuć się po usłyszeniu strzałów w szkole równie zdezorientowani i zszokowani co dzieciaki z McKinleya.
Zachowanie Sue co prawda dało się rozgryźć dużo wcześniej, niż powinno się dać, ale nie zmienia to faktu, że historię opowiedziano znakomicie. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że dobry scenariusz jest najważniejszy. Jeśli go nie brakuje, to nie ma znaczenia, że nie zajrzeliśmy do bohaterów z Nowego Jorku oraz że piosenki były takie sobie. Po prostu zapamiętujemy historię. Jestem pewna, że tę historię zapamiętam na długo, bo to najlepszy odcinek "Glee" od bardzo, bardzo dawna, a także najbardziej niebanalne podejście do tematyki strzelanin w amerykańskich szkołach, jakie widziałam.
"The Village" (1×02)
Nikodem Pankowiak: Odcinek jeszcze lepszy niż poprzedni, w którym widzowie mogą poznać Johna Middeltona z nieco innej strony. Okazuje się, że ten twardy i surowy wobec swojej rodziny człowiek jest, choć na zewnątrz przepełniony dumą, bardzo słaby.
Świetna w swojej roli jest Charlie Murphy. Grana przez nią Martha Lee próbuje, z lepszym lub gorszym skutkiem, pomóc wszystkim dookoła. Coraz bardziej intryguje postać izolującego się od świata Lorda Allinghama. Zresztą, cała jego rodzinka zdaje się sporo spraw ukrywać przed światem, być może w kolejnych odcinkach poznamy je lepiej. Tym razem z wiadomych względów zabrakło Joe, jednak podejrzewam, że jego powrót z frontu (o ile oczywiście do niego dojdzie) zmieni nieco relacje panujące w rodzinie Middeltonów. Zwłaszcza że doczekała się ona (po jak zawsze w serialach ekspresowym porodzie) nowego członka.
"Bates Motel" (1×04 – "Trust Me")
Nikodem Pankowiak: Trochę się obawiałem, czy "Bates Motel" będzie w stanie utrzymać poziom w kolejnych odcinkach, ale muszę przyznać, że były to obawy zupełnie niepotrzebne. Vera Farminga nadal fascynuje w swojej roli, zwłaszcza w scenie przy śmietnisku oraz podczas kłótni ze swoim starszym synem. Intryguje też samo miasteczko, o którym cała prawda skrywana jest w piwnicach i lasach.
Relacje matka – syn z każdym odcinkiem stają się popaprane coraz bardziej, a wszystko wskazuje na to, że Norma będzie musiała walczyć z Dylanem o duszę Normana. Pętla na szyi głównej bohaterki zaciska się mocniej i mocniej, ale przecież chyba nikt nie ma wątpliwości, że prędzej czy później uda się ją poluźnić.
"The Americans" (1×10 – "Only You")
Andrzej Mandel: Obserwowanie szpiegów podejmujących trudne decyzje i wybierających większe ryzyko z lojalności wobec siebie i swoich agentów jest fascynujące. W "The Americans" rzadko jest miejsce na płycizny psychologiczne, a mimo to akcja pędzi i nie pozwala oderwać się od ekranu.
Fantastycznie rozwija się zwłaszcza wątek znajomości między Phillipem (Matthew Rhys) a Stanem (Noah Emmerich), którzy są coraz bliżej autentycznej męskiej przyjaźni, niezależnie od tego, że Phillip doskonale wie, że Stan to jego antagonista. O czym nie ma pojęcia Stan.
"The Americans" ogląda się z nosem przylepionym do ekranu. Tak trzymać.