"The New Normal" (1×21-22): Kazanie w odcinkach
Marta Wawrzyn
17 kwietnia 2013, 16:43
Z pewnym opóźnieniem, ale jednak przebrnęłam przez ostatnie odcinki "The New Normal". Ewentualnego 2. sezonu raczej już oglądać nie będę. Uwaga, tekst zawiera spoilery z finału.
Z pewnym opóźnieniem, ale jednak przebrnęłam przez ostatnie odcinki "The New Normal". Ewentualnego 2. sezonu raczej już oglądać nie będę. Uwaga, tekst zawiera spoilery z finału.
"The New Normal" zakończyło się dwa tygodnie temu godzinnym finałem, w czasie którego nie zabrakło dramatów, zwrotów akcji i wzruszeń, zabrakło za to powodów do śmiechu. Nie obyło się bez przygód, za które odpowiedzialna była w dużej mierze matka Bryana (niezła w tej roli Mary Kay Place). Goldie w końcu urodziła dziecko (choć scenę porodu śmiało można było wyciąć – widziałam już zdecydowanie za dużo sitcomowych porodów), jego tatusiowie wzięli ślub (inny niż planowali, ale jednocześnie taki, jak chcieli) i wszystko zakończyło się happy endem. Pierwszy z finałowych odcinków ("Finding Name-O") podobał mi się znacznie bardziej niż drugi ("The Big Day"), ale właściwie można je traktować jak całość, zgrabnie podsumowującą tę historię.
Dobrze, że nie było żadnego cliffhangera, bo szanse na kontynuację wielkie nie są (choć chyba lepiej, żeby NBC ciągnęło "The New Normal" niż "Whitney" i "Guys with Kids"). A jeśli nawet serial Ryana Murphy'ego przetrwa, to wracać do niego już raczej nie zamierzam. "The New Normal" po prostu się nie sprawdziło. O ile pierwsza połowa sezonu, choć nierówna, jeszcze dawała radę, o tyle drugą naprawdę trudno było przetrwać. A jakby tego było mało, NBC zaczęło puszczać odcinki nie do końca po kolei.
Główni bohaterowie są stereotypowi do bólu i przy tym ani specjalnie śmieszni, ani uroczy. Nie sprawili, że nagle zaczęłam uwielbiać gejów bardziej, niż uwielbiałam do tej pory – a mam wrażenie, że edukowanie widza było ważnym elementem serialu, ważniejszym niż być powinno. Właściwie każdy odcinek zawierał podany w infantylnej formie morał, który drażnił mnie strasznie, bo nie jestem już w wieku, kiedy człowiek czyta bajki z morałem. To prawda, w "Glee" też są podobne umoralniające gadki – ale do młodzieżowego serialu pasują one dużo bardziej. A "The New Normal" miał być chyba serialem dla dorosłych. Może to dla Murphy'ego zaskoczenie, ale dorośli nie lubią czuć się, jakby znów wrócili do szkoły.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko temu, że seriale, również takie nie dla dzieci, mają jakiś przekaz. Ale wypadałoby go podać subtelniej niż ksiądz w kościele i darować sobie największe banały. Być może Murphy'emu nie wyszło, bo nie ma do tej historii dystansu – bardzo często twórcy polegają, kiedy próbują opowiedzieć osobistą historię.
O ile trójkę głównych bohaterów oglądało się bez zgrzytania zębami, o tyle z innymi już było gorzej. Sztucznie wypadała Shania (Bebe Wood), która jak na 10-latkę posługiwała się jednak nieco zbyt wymyślnym językiem. A może po prostu mała aktorka nie udźwignęła tej roli – tak czy siak kwestie, które wygłaszała, nie brzmiały naturalnie. Za często na ekranie oglądaliśmy NeNe Leakes w roli Rocky – ani z niej dobra aktorka, ani nie jest to ciekawa postać.
Najbardziej jednak jestem wściekła z powodu tego, co zrobiono z graną przez Ellen Barkin postacią Jane. Jej rasistowskie i homofobiczne uwagi były na początku ozdobą każdego odcinka. Były ostre, emocjonalne i często po prostu celne (nawet jeśli Murphy byłby innego zdania). Z jakiegoś powodu jednak uznano, że czas na jej przemianę. Babcia najpierw zmieniła uczesanie i zamieniła stare ciuchy na jakieś bezpłciowe biało-czarne kostiumy, potem znalazła sobie faceta (John Stamos – znów niewykorzystany potencjał), a następnie straciła charakter. Na koniec zaś podziękowała Goldie za to, że ją zabrała do LA, bo wreszcie jest taka jak być powinna. Tere fere, to tak nie działa! Nikt nie staje się zupełnie innym człowiekiem w kilka miesięcy (no chyba że jest bohaterem "Glee"). A na dodatek zepsuto najbardziej charakterystyczną postać serialu.
Mimo tych wszystkich zarzutów nie uważam, że "The New Normal" jest serialem złym i nie żałuję czasu, który mu poświęciłam. Nie brak w nim świetnych tekstów, przyzwoitego humoru sytuacyjnego i autentycznie wzruszających, sympatycznych scen (np. moment, w którym panowie razem wpadli na to, jak nazwać swoje dziecko). Pewnie i to, że całość ocieka tęczową słodkością, jakoś bym zniosła, gdyby oszczędzono mi ładowanych łopatą do głowy kazań.
"The New Normal" jest zabawne, ale nie aż tak. Jest sympatyczne, ale też nie aż tak. Nie jest też wystarczająco interesujące czy kontrowersyjne, bym chciała jego kontynuacji. Miał być hit, wyszedł przeciętniak. I o to mam największe pretensje do twórców serialu.