"Bandyci czasu" to szalona podróż przez czas i przestrzeń z gwiazdą "Przyjaciół" – recenzja serialu
Nikodem Pankowiak
24 lipca 2024, 08:14
"Bandyci czasu" (Fot. Apple TV+)
Czy chcielibyście odwiedzić starożytną Troję? A może Nowy Jork w czasach prohibicji, by zaraz potem przenieść się do gregoriańskiej Anglii? Jeśli tak, to macie szczęście, bo "Bandyci czasu" zapraszają was w szaloną podróż.
Czy chcielibyście odwiedzić starożytną Troję? A może Nowy Jork w czasach prohibicji, by zaraz potem przenieść się do gregoriańskiej Anglii? Jeśli tak, to macie szczęście, bo "Bandyci czasu" zapraszają was w szaloną podróż.
"Bandyci czasu" to jedna z wielu pokręconych produkcji, jakie w swojej filmografii ma Terry Gilliam, choć z pewnością nie ta najpopularniejsza. Jednakże film z 1981 roku cieszył się wystarczającym sentymentem wśród widzów, by doczekać się swojej serialowej wersji, która właśnie zadebiutowała na Apple TV+. Tym razem członek grupy Monty'ego Pythona sprawuje "tylko" rolę producenta, oddając stery innym twórcom. Czy ci poradzili sobie z ciężarem oryginału?
Bandyci czasu – o czym jest serial Apple TV+?
Serialowi "Bandyci czasu" – których cały sezon obejrzałem przedpremierowo – wciąż mają jednak za sobą bardzo znane nazwiska. Serial tworzy w końcu sam Taika Waititi ("Co robimy w ukryciu", "Nasza bandera znaczy śmierć"), który nawet jeśli w kinie miał ostatnio słabszy okres, wciąż jest prawdziwą marką w Hollywood. U jego boku stoją zaś Jemaine Clement i Iain Morris, z którymi współpracował już blisko przy "Co robimy w ukryciu". Ich serial to mieszanka kina przygodowego, fantasy i komedii, w którym grupa samozwańczych bandytów podróżuje przez czas i przestrzeń, gdy dołącza do nich 11-letni Kevin (Kal-El Tuck). Od tego momentu ich podróż zyska nowy cel – będą musieli uratować wszechświat i jednocześnie rodziców chłopca.
Oczywiście będzie to podróż pełna niebezpieczeństw, bo na grupę naszych bohaterów poluje zarówno Najwyższa Istota (Taika Waititi), czyli odpowiednik naszego Boga oraz Czyste Zło (Jemaine Clement) – obaj mają swoje plany wobec tajemniczej mapy, która znajduje się w rękach bandytów. Ci będą więc uciekać przez kolejne portale, które przeniosą ich w różne zakątki świata, w różnych momentach historii. Razem z nimi odwiedzimy więc starożytną Troję, Anglię w epoce gregoriańskiej czy Majów w czasie świetności ich imperium i będziemy mogli poznać ważne historyczne postaci i wydarzenia od innej strony.
Te wszystkie podróże największe wrażenie będą oczywiście robić na Kevinie – niezwykle inteligentnym chłopcu, który kocha historię i pasjonuje się rzeczami, których inni, w tym jego najbliżsi, nie potrafią zrozumieć. Dzięki tej postaci "Bandyci czasu" bardzo dobrze sprawdzają się jako historia o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. Młody Kevin jest wyrzutkiem – nie dlatego że jest z nim coś nie tak, a dlatego że odstaje od wydumanych norm i interesuje się rzeczami, które zwykle dzieciaków nie interesują. Niespodziewane spotkanie z Bandytami pozwoli chłopcu na przeżycie przygody, o jakiej nigdy nie śnił i zmieni jego spojrzenie na samego siebie.
Bandyci czasu to świetna rola Lisy Kudrow z Przyjaciół
Już z opisu można wywnioskować, iż "Bandyci czasu" będą serialem szalonym i faktycznie tak jest. Dzięki przyjętej konwencji serial może żonglować gatunkami i fundować widzom prawdziwą jazdę bez trzymanki. Problem polega jednak na tym, że produkcja Apple TV+ dość szybko staje się schematyczna i każdy kolejny odcinek jest po prostu powtórką z rozrywki, tyle że w innej scenerii. Dużo jednak można "Bandytom czasu" wybaczyć, bo cóż to jest za podróż – od epoki lodowcowej, przez starożytność, po Nowy Jork w czasach prohibicji. Każde z odwiedzanych przez nas miejsc daje twórcom serialu sporo możliwości, z których starają się korzystać.
Szkoda tylko, że twórcy nieraz zapominają skupić się na innych aspektach produkcji, przez co "Bandyci czasu" w pewnym momencie zaczynają przypominać podróż z punktu A do B, C i tak dalej. Bohaterowie są rozwijani bardzo wolno i finalnie po dziesięciu odcinkach trudno powiedzieć, byśmy znali ich dużo lepiej niż na samym początku. Trochę wygląda to tak, jakby Waititi i spółka zachłysnęli się tym, jakie możliwości daje skakanie po czasoprzestrzeni, że zdarza im się zapomnieć, iż bez rozwoju postaci staje się ono jedynie wydmuszką.
Na ekranie błyszczy przede wszystkim Lisa Kudrow ("Przyjaciele") w roli Penelope, samozwańczej szefowej Bandytów, która zarzeka się, że żadną szefową nie jest. Choć twórcy powinni dać jej więcej okazji do tego, by mogła pokazać pełnię swojego komediowego talentu, to aktorka doskonale wykorzystuje każdą okazję, by udowodnić, że mimo upływu lat on wciąż się w niej tli, a czasem wybucha pełnym ogniem. Generalnie jednak szkoda, że serial Apple TV+ nie jest tak zabawny – ani tak dziwny – jak mógłby i powinien być. Choć Kudrow dwoi się i troi, sama nie jest w stanie udźwignąć całego ciężaru odpowiedzialności. Brakuje tu kogoś, kto mógłby jej z nim pomóc i nie, nie pomaga nawet Taika Waiti, który na ekranie pojawia się w większości odcinków, choć zwykle są to krótkie występy.
Bandyci czasu – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Mam wrażenie, że sam fabularny koncept zdecydowanie bardziej pasuje do dwugodzinnego filmu niż sześciogodzinnego serialu, który momentami zaczyna się zwyczajnie nieco dłużyć. Gdyby go nieco "odchudzić", o jakieś dwa odcinki, z pewnością wyszłoby to wszystkim na dobre. To w końcu jeden z tych seriali skeczowych, gdzie praktycznie cała siła produkcji leży w jego punkcie wyjścia, tyle że nawet najlepszy koncept przestaje robić wrażenie, jeśli jest przesadnie eksploatowany. A to właśnie główny problem "Bandytów czasu" – twórcy za bardzo polegają właśnie na samym koncepcie. Na szczęście można odczuć, że doskonale się przy tym bawią, co szybko udziela się także widzom.
Co ważne, "Bandyci czasu" sprawdzają się także jako komedia. Miałem pewne obawy, czy nie będzie to kolejna produkcja, w której Waititi – odpowiedzialny także za reżyserię dwóch premierowych odcinków – będzie starał się aż za bardzo, jak miało to miejsce np. w przypadku czwartego "Thora". Na całe szczęście, być może dzięki kooperacji z Clementem i Morrisem, udaje mu się odnaleźć tutaj odpowiedni balans. Nie brakuje tu ani świetnych żartów sytuacyjnych, jak np. cały wątek o niespodziewanej przyjaźni Kevina z Mansa Musą, ani dowcipnych dialogów.
I choć trochę na "Bandytów czasu" narzekam, to finalnie ich 1. sezon był całkiem miłą przygodą. Jeśli kiedyś będzie okazja do tych bohaterów i ich przygód powrócić – a zakończenie sugeruje, że będzie, choć wszystko zależy zapewne od oglądalności – zrobię to z przyjemnością. Przy wszystkich moich zarzutach wobec tej produkcji nie da się przejść obojętnie obok faktu, że "Bandyci czasu" to rozrywka w czystej postaci i to rozrywka dla każdego. Nie musicie być fanami "Doktora Who" ani filmowego oryginału, by czerpać tu z seansu dużo frajdy. Wystarczy usiąść i dać się zabrać w tę szaloną podróż przez czas i przestrzeń.