"Pierścienie władzy" w 2. sezonie toczą nierówną walkę ze słabostkami debiutanckiej serii – recenzja
Jacek Werner
28 sierpnia 2024, 15:00
"Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" (Fot. Amazon)
"Pierścienie władzy" w 2. sezonie zapraszają na kolejną podróż przez Śródziemie. W programie m.in. więcej akcji, więcej mroku i więcej Saurona. A czy udało się naprawić wady 1. serii? Recenzujemy całość bez spoilerów.
"Pierścienie władzy" w 2. sezonie zapraszają na kolejną podróż przez Śródziemie. W programie m.in. więcej akcji, więcej mroku i więcej Saurona. A czy udało się naprawić wady 1. serii? Recenzujemy całość bez spoilerów.
Serialowy "Władca Pierścieni" miał pod górkę od samego początku. Nie tylko przez hejt na zróżnicowaną obsadę, ale i widoczne już od pierwszego zwiastuna odejścia od tolkienowskich pierwowzorów. 1. sezon serialu Prime Video był jednak frustrujący – i to nawet dla najbardziej zagorzałych orędowników. Epos odmalowany na szkielecie z postscriptum książkowej trylogii mógł oczarować rozmachem, ale często grzebał się w dłużyznach i słabiutkich dramach. Jak wygląda to w sezonie 2?
Pierścienie władzy sezon 2 – mroczny klimat w nowej serii
Ośmioodcinkowy 2. sezon serialu "Władca Pierścieni: Pierścieni władzy", który debiutuje jutro na Prime Video (widziałem przedpremierowo całość), zaczyna się od mocnej podróży w czasie: trafiamy do początków Drugiej Ery Śródziemia, widzimy krwawą walkę o władzę i zamach na życie Saurona. Już po tym prologu widać – wręcz aż za bardzo – że twórcy nie przesadzali, zapowiadając mroczny zwrot serialu.
Dosadny początek wprowadza w akcję, dając nam pamiętną sekwencję rodem z rasowego dreszczowca. Następnie, krótkie streszczenie zdarzeń z 1. sezonu przenosi akcję o tysiąc lat naprzód – tam, gdzie pozostawiono widzów w finale. Z ręki Celebrimbora (Charles Edwards) doszło właśnie do wykucia trzech tytułowych artefaktów, które mają trafić w ręce elfów. Z wyjątkiem Galadrieli (Morfydd Clark) tylko Elrond (Robert Aramayo) wie o powrocie Saurona – kryzys między tą dwójką pogłębia odmienne podejście do wykorzystania pierścieni. Przyszły pan Rivendell sądzi, że te zostały nieodwołalnie skażone przez dawnego sługę Morgotha. Z kolei Galadriela opowiada się za wykorzystaniem ich do odrodzenia podupadającego królestwa elfów.
Rysy na dotychczasowych sojuszach i więziach widać też w historii krasnoludów z Khazad-dûm – po odkryciu złóż mithrilu król krasnoludów (Peter Mullan) i jego syn opowiadają się po przeciwnych stronach w podejściu do eksploatacji naturalnego bogactwa góry. Tylko Durin (Owain Arthur) i Disa (Sophia Nomvete) przeczuwają, że chciwość i hubris sprowadzą na krasnoludy zagładę.
Wątków zatem nie brakuje – a nie wspomniałem nawet o Isildurze (Maxim Baldry) Arondirze (Ismael Cruz Córdova), Adarze (Sam Hazeldine, znany z serialu "Kulawe konie", zastąpił w tej roli Josepha Mawle'a), Númenorejczykach czy wreszcie o Nieznajomym (Daniel Weyman) i Nori Brandyfoot (Markella Kavenagh), którzy trafiają w nowym sezonie do nieopisanej przez Tolkiena pustynnej krainy Rhûn. W istocie 2. sezon potrzebuje aż trzech odcinków (wszystkie trzy zobaczycie na premierę, potem emisja po jednym), by pokazać co zmieniło się u wszystkich bohaterów.
Pierścienie władzy sezon 2 – czy jest lepiej niż poprzednio?
Showrunnerzy serialu, J.D. Payne i Patrick McKay, wzięli sobie do serca krytykę 1. sezonu i do następnych odcinków zatrudnili sporo nowych scenarzystów. Mało tego – z jednym wyjątkiem wymieniono też cały skład reżyserski (do powracającej Charlotte Brändström dołączyły Sanaa Hamri, "Koło czasu", i Louise Hooper, "Sandman"). Czy kreatywne przetasowanie wyeliminowało problemy debiutanckiej serii? I tak, i nie. Bo choć odcinki stały się bardziej dynamiczne i mniej skłonne do narracyjnych zastojów, "Pierścienie władzy" w głównej mierze są nadal zakładnikami własnej ambicji – serial ponownie przytłoczył mnie liczbą wątków, z których tylko część potrafiła naprawdę porwać.
Bez zaskoczeń – wciąga przede wszystkim historia tytułowych pierścieni. W 2. sezonie "Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy" mrok narasta wszędzie w Śródziemiu, ale najmocniej – i najciekawiej – odbija się na wspominanych krasnoludach (którzy szybko stają się częścią intrygi Saurona) i Celebrimborze, którego niezwykła acz nieposkromiona twórcza ambicja staje się przyczynkiem dla złowieszczej wizji Śródziemia. Powiecie, że to historia stara jak świat – o ambicji, potędze i dobrych intencjach w służbie próżności – ale mi podobało się podążanie za tragicznym elfickim kowalem arcymistrzem i zastanawianie się, ile pierścieni będzie musiał wykuć, nim zda sobie sprawę, że stał się marionetką Saurona. A to ten wątek dostaje tu najwięcej czasu.
Skoro mowa o Panu Darów, Annatarze – jak tytułuje się Sauron pod zmienioną postacią – twórcy obiecywali, że w 2. sezonie "Władcy Pierścieni: Pierścieni władzy" dostaniemy antagonistę w duchu Waltera White'a i Tony'ego Soprano. Do tak skomplikowanych wzorów w żadnej mierze bohater Charliego Vickersa nie aspiruje, ale i nie musi – w zupełności wystarczy przedstawienie naczelnego czarnego charakteru "Władcy Pierścieni" jako bezwzględnego manipulanta i z tego zadania australijski aktor wywiązuje się znakomicie. Nawet jeżeli jego knowania w 2. sezonie "Pierścieni władzy" nieco zbyt często zamykają się na krążeniu po kuźni w Eregionie i rzucaniu ukradkowych grymasów.
Pierścienie władzy sezon 2 – mniej Galadrieli na ekranie
Zaskakująco nieobecna wydaje się za to Galadriela, którą trudno było polubić w debiutanckich odcinkach, a którą 2. sezon całkowicie już releguje do drugiego planu. Scenarzyści próbują opowiedzieć nam jej wątkiem coś o uprzedzeniu wobec humanizowanych parę razy orków (tutaj: uruków, pod wodzą całkiem ciekawie prowadzonego Adara), ale nigdy nie wychodzi im z tego żaden czytelny przekaz. Fakt, że w nowych odcinkach Galadriela staje się powierniczką pierścienia, też pełni tu w zasadzie dość nieznaczną rolę – odbija się zwłaszcza na Elrondzie, który tę nową, acz stałą już energię w Śródziemiu musi dopiero zaakceptować.
Zwróciliście uwagę, że nie wspomniałem jeszcze o Nieznajomym i Nori? To dlatego, że w 2. sezonie mojego ulubionego duetu z debiutanckich odcinków zbyt wiele nie ma. I to pomimo, że w samych bohaterach zachodzą zmiany równie istotne, co w 1. serii (jeśli nie większe). Przemierzając Rhûn poznają też stoorów, kolejnych przodków hobbitów, i zachodzą za skórę złowrogiemu Mrocznemu Czarodziejowi (Ciarán Hinds, "Gra o tron"). Szkoda tylko, że ich podróż ma charakter cokolwiek miniaturowy w skali całego sezonu, a ważna historia genezy Istari zamyka się w kilku scenach. Podobnie jest z długo zapowiadanym ekranowym debiutem Toma Bombadila (Rory Kinnear, "Penny Dreadful"). Rozśpiewany bohater z "Drużyny Pierścienia" Tolkiena rzeczywiście ma kluczową rolę w wydarzeniach, ale zjawia się w serialu tylko na na parę momentów i pozostawia po sobie przede wszystkim ogromny niedosyt (no i czarującą balladę).
Co zatem wypełnia przestrzeń między opowieściami, które rzeczywiście wciągają w 2. sezonie "Pierścieni władzy"? Serial nie oswobodził się (jeszcze) z wątków, które kompletnie nie wypaliły w 1. serii. W efekcie, mamy tu np. przeciętny (z wyjątkiem jednej znakomitej sceny z "dobrymi znajomymi" z filmowego "Władcy Pierścieni") dramat o przepracowaniu straty, w którym wracają elf Arondir i Theo (Tyroe Muhafidin), czyli syn Bronwyn. W przypadku tego pierwszego otrzymujemy również w połowie ukształtowaną historię zemsty. Po lasach graniczących z Mordorem tuła się też Isildur, który wpada na swojej drodze na tajemniczą Estrid (Nia Towle, "Perswazje"). Między tą dwójką rodzi się uczucie, ale jest koniec końców kompletnie pozbawione rumieńców.
Mówiąc o bladości, trzeba wspomnieć o powrocie do wyspiarskiego królestwa Númenoru. Tolkienowski odpowiednik mitu o Atlantydzie raz jeszcze sprowadza się w produkcji Prime Video do słabo i powierzchownie uszytych dworskich intryg, które w kontekście dramaturgii sporo mogą pozazdrościć "Rodowi smoka" (nawet w tegorocznym, przyznajmy – dość anemicznym, wydaniu).
Pierścienie władzy sezon 2 – czy warto oglądać?
"Władca Pierścieni: Pierścienie władzy" częściej jednak niż w 1. serii dostrzega swoje atuty, układając na ekranie posępną historię, w której zło triumfuje niemal na każdym kroku, niczym tolkienowski odpowiednik "Imperium kontratakuje" (od strony treści – niekoniecznie jakości). Gdy ma to największe znacznie, serial nie traci sprzed oczu kluczowych wątków i kiedy tylko może podrasowuje odcinki przygodowymi atrakcjami.
Stępiają one wprawdzie znów poetycki język świata Tolkiena, zbliżając go do fantazyjnej pulpy rodem z "Dungeons & Dragons", ale na tej transakcji widzowie zyskują sporo efektownych scen. Wiecie już z zapowiedzi, że w serialu pojawiają się Upiory Kurhanów, ale monstrów zamieszkujących różne zakątki Śródziemia jest w 2. sezonie znacznie więcej. Większość z nich sprowadza się do krótkiej, epizodycznej przeszkody na drodze bohaterów, ale fani dzieł inspirowanych Tolkienem – czy to w obrębie filmów, czy nawet gier – powinni być zadowoleni. Ogromne sceny bitewne też wypadają na spory plus, znajdując ładny złoty środek między brudnym realizmem starć z "Władcy Pierścieni" a cyfrowym obłędem "Hobbita".
Produkcja po raz kolejny stoi na najwyższym poziomie realizacji – od kostiumów, przez scenografie i charakteryzację, po wyborną ścieżkę dźwiękową Beara McCreary'ego. Czy to usprawiedliwi w waszych oczach (i uszach) fakt, że część "Pierścieni władzy" była i jest po prostu nieciekawa? Mnie w takich warunkach trudno okazyjnie nie rozpłynąć się nad powrotem do Śródziemia – nawet gdy sama historia to znów, pożyczając to wyrażenie od Bilba Bagginsa, masło rozsmarowane na zbyt wielu kromkach.