"New Girl" (2×25): Dzień wielkich wyborów
Marta Wawrzyn
20 maja 2013, 21:13
Zakończył się 2. sezon "New Girl", i choć nadal nie uważam, by był to serial wybitny, muszę przyznać, że go polubiłam. I w gruncie rzeczy będę za nim tęsknić przez wakacje. Spoilery.
Zakończył się 2. sezon "New Girl", i choć nadal nie uważam, by był to serial wybitny, muszę przyznać, że go polubiłam. I w gruncie rzeczy będę za nim tęsknić przez wakacje. Spoilery.
Jak pewnie już zauważyliście, wielką miłością do "New Girl" nie pałam, ale Zooey Deschanel, owszem, uwielbiam. I w dużej mierze to dla niej oglądałam przez ostatnie dwa sezony serial FOX-a. Ale nie żałuję, w żadnym wypadku tego nie żałuję. "New Girl" ma odcinki słabe, ma momenty, których nie znoszę (głównie te, kiedy bohaterowie bez sensu wydzierają się na siebie), ale ma też odcinki cudowne i sceny, które oglądam po kilka razy pod rząd.
Zwłaszcza ostatnio zaczęłam ten serial lubić jakby bardziej. Wcześniej nie byłam zwolenniczką połączenia Jess z Nickiem w parę, ale kiedy ta dwójka rzeczywiście zaczęła ze sobą kręcić, okazało się, że to działa. Między Zooey i Jake'iem Johnson jest jakaś fajna chemia, która sprawia, że dobrze patrzy się na wszystko, co wyprawiają Jess i Nick. Wyglądają ze sobą naturalnie i sympatycznie, i zdecydowanie mam ochotę patrzeć na nich częściej. Ostatnia scena odcinka, w której wreszcie dochodzą do tego, że czas przestać myśleć, i po prostu poddać się temu, co na nich spadło, jest po prostu świetna, prześwietna. Skoro to serial, a nie prawdziwe życie, wiadomo, że będzie dużo dramatów, rozstań i powrotów, mam jednak nadzieję, że ta chemia pozostanie i że za rok równie dobrze będzie się na nich patrzyło.
Tymczasem Schmidt zaskakująco fajnie prezentuje się z Elizabeth. Przykro to mówić, biorąc pod uwagę wydarzenia z odcinka, ale prezentuje się z nią dużo lepiej niż z Cece. Ta dziewczyna jest po prostu miłą osobą, która potrafi wydobyć z niego to, co najlepsze. Z jednej strony nie dziwię się Schmidtowi, że kiedy dostał obie swoje ukochane na tacy, zwariował z nadmiaru szczęścia i uciekł, z drugiej – ja zdecydowanie wolę Elizabeth. Jeśli nie zobaczę jej w 3. sezonie – a podejrzewam, że tak właśnie może się stać, w końcu po coś Cece zerwała znajomość z Shivrangiem – będę zła. Bardzo zła.
To właśnie związki międzyludzkie napędzały "New Girl" w ostatnich odcinkach 2. sezonu, i to właśnie dzięki nim odcinki te oglądało się jednym tchem. Czy Cece mogła odnaleźć szczęście w aranżowanym małżeństwie z przystojnym Hindusem? Przyznaję, iż przez chwilę pomyślałam, że tak, i było mi bardzo, ale to bardzo szkoda Schmidta. A potem pojawiła się ta wspaniała Elizabeth…
Równie dobrym wątkiem co wesele Cece były podchody Jess i Nicka. I tylko Winston, jak zwykle niepotrzebny, gdzieś tam pałętał się na uboczu. Nic dziwnego, że pozostali bohaterowie zapominają o jego urodzinach, ja czasem zapominam o jego istnieniu. Być może twórcy "New Girl" powinni z niego zrobić postać w stylu Jerry'ego z "Parks and Rec", bo inaczej chyba już nie ma szans być wyrazisty.
Slapstickowe sceny z przewodami klimatyzacyjnymi, borsukiem, koniem i generalnie "sabotażem ślubu" przemówiły do mnie raczej średnio. Nie wiem, jak to się dzieje, ale bohaterowie "New Girl" nie są uroczy, kiedy zachowują się jak dzieci. Ze zrozumiałych względów (mieszkam w Polsce i nie słucham country) nie obeszła mnie też Taylor Swift w roli ukochanej Shivranga.
Wstyd się przyznawać, zwłaszcza że większość szanownych Czytelników pewnie już tego kawałka nie pamięta, ale szczerym śmiechem wybuchłam tylko kiedy usłyszałam "Cotton Eye Joe" w wykonaniu zespołu Rednex. Przypomniało mi się wszystko, co wiązało się w tym zespołem: jakieś totalne bzdury o kowbojskim pochodzeniu muzyków ze Szwecji, kolejne, niezbyt udane utwory, no i oczywiście to, że miałam wtedy 15 lat (albo i mniej. Chyba mniej. Mam nadzieję, że mniej…). "New Girl" to serial o 30-latkach dla 30-latków, czasem to widać aż za dobrze.
Choć odcinek "Elaine's Big Day" miał swoje dobre momenty (prawie wszystko, co w założeniu nie miało być śmieszne) i złe momenty (prawie wszystko, co w założeniu miało być śmieszne), przyznać muszę, że w tym roku jestem raczej zadowolona z sezonu "New Girl". Serial ma swoje mocne strony: niezła obsada, umiejętność budowania emocjonalnych wątków i takie krótkie, absurdalne momenty, jak ten z "Cotton Eye Joe".
Oglądając go, rzadko ryczę ze śmiechu i z pewnością wciąż nie potrafię docenić go tak, jak "Parks and Recreation", niedoścignionych "Przyjaciół" czy choćby skasowanego ostatnio "Happy Endings", ale nie zamierzam się już dłużej przed "New Girl" bronić. I wy też się nie brońcie, niezależnie od tego, czy oglądacie go tylko dla Zooey, czy z innych powodów. W końcu to całkiem sympatyczny serial.