"The Mindy Project" (1×24): Trojaczki!
Marta Wawrzyn
24 maja 2013, 21:14
Zakończył się 1. sezon "The Mindy Project", i choć nie był on w 100% udany, moje wrażenia po finale są zdecydowanie pozytywne. Spoilery!
Zakończył się 1. sezon "The Mindy Project", i choć nie był on w 100% udany, moje wrażenia po finale są zdecydowanie pozytywne. Spoilery!
"The Mindy Project" to jedna z niewielu produkcji amerykańskich stacji ogólnodostępnych, które w tym sezonie przetrwały. Właściwie jest to serial, który nie tyle przetrwał, co raczej – któremu cudem udało się doczołgać do 2. sezonu. FOX zamówił 2. sezon, bo za bardzo nie miał innego wyjścia. To nic złego oczywiście, czasem tak rodzą się seriale wybitne – i żałuję tylko, że stacja nie była równie łaskawa dla drugiego z komediowych debiutantów, "Ben and Kate".
Pierwszy sezon komedii Mindy Kaling najkrócej można niestety określić jako bałagan. Poszukiwanie czegoś i ciągłe błądzenie. Na początku sądziłam, że w serialu będzie dużo odniesień co komedii romantycznych – oczami wyobraźni już widziałam babskie "Community". Ale nie, Mindy dość szybko to zarzuciła, czasami tylko wtrącając jakieś samotne nawiązanie.
Przez większość sezonu nie najlepiej wyglądał drugi plan – postaci jest za dużo, większość z nich nic nie wnosi, niektóre na siłę próbują być ciekawe (jak nowa pielęgniarka), ale te sztuczne próby zainteresowania widza przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. Z niemal tuzina przyjaciółek Mindy pamiętam tylko jedną, graną przez Annę Camp Gwen. Postać wycięto w trakcie sezonu, i choć uwielbiam Annę Camp, przyznaję, że specjalnie mnie tym razem nie zainteresowała. Problem w tym, że jej następczynie nie są wcale lepsze.
Udane postacie to przede wszystkim sama Mindy, dwaj jej koledzy lekarze (Danny i Jeremy) oraz Morgan. Ten ostatni, choć również należy do grona istot nadmiernie udziwnionych, wypada zaskakująco naturalnie. Nawet jeśli pojawia się w sytuacjach, w których pojawiać się nie powinien. Niestety, większości osób pałętających się po drugim planie najchętniej bym się pozbyła. Obejrzałam cały sezon, a wciąż nie znam imion… chyba nikogo z nich. Przy założeniu, że z moją pamięcią wszystko jest w porządku, to coś mówi o serialu.
Dość jednak narzekania. "The Mindy Project" ma swoje wady i nie zawsze powalał na kolana w 1. sezonie, ale posiada też wiele uroku i zdecydowanie chcę go oglądać dalej. Jest bardziej niż oczywiste, że wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia z Mindy i Dannym w roli głównej, ale na razie jeszcze musimy na nie poczekać. Chemia między nimi od początku jest fantastyczna – i tu należą się brawa dla Mindy Kaling i Chrisa Messiny.
W odcinku "Take Me With You" Mindy, po paru zwrotach akcji, zdecydowała się jechać na Haiti ze swoim obecnym chłopakiem, Caseyem. Kaling w bardzo zgrabny sposób pokazała, że jej bohaterka nie jest wcale aż taką egoistką i dużym dzieciakiem, jak mogłoby się wydawać. Serialowa Mindy w końcu dowiodła, że nie boi się zaangażowania, nie boi się tego, że spędzi rok w namiocie z jedną osobą. Jej głównym problemem był namiot, a nie osoba. Mindy to miejska dziewczyna, z tych, co to dzwonią na policję, kiedy przez okno wlatuje im do domu motyl ("Myślałam, że to kolorowy nietoperz" to jeden z lepszych tekstów odcinka). Rok na Haiti w warunkach polowych to duże wyzwanie – ale pani doktor pokazała, że chce powalczyć o tę swoją "prawie miłość". Swoją drogą, wyznanie, że "prawie się kochamy" chyba nigdzie nie mogłoby wypaść tak wdzięcznie i naturalnie jak w "The Mindy Project"…
Danny tymczasem ostatecznie zakończył związek z Christiną i jest wolny. I chyba zaczął sobie uświadamiać, kogo widziałby u swojego boku. Problem w tym, że Mindy jedzie na Haiti. Dręczenie widzów jeszcze trochę potrwa, ale chyba nikt nie wątpi, że coś w związku z Caseyem pójdzie nie tak, i to szybko. "The Mindy Project" raczej nie przeniesie się na 2. sezon w tropiki, by eksplorować wnętrze bardzo małego namiotu.
Żałuję, że B.J. Novak wpadł tylko na chwilę, ale fajnie było go znów zobaczyć. Swoją drogą, jego historia miłosna była jedną z najlepszych rzeczy, jakie "The Mindy Project" pokazało w 1. sezonie. Szkoda też, że Chloë Sevigny była, a prawie jej nie było. Tak fantastyczną aktorkę w tak intrygującej roli (któż z nas nie zastanawiał się przez większość sezonu, kim jest była żona Danny'ego?) można było wykorzystać dużo lepiej. A tu wypadła bardzo, bardzo przeciętnie. Bardziej mi się będzie kojarzyć jako autorka seksownych zdjęć doktora C., niż faktycznie interesująca postać. Mam wrażenie, że w finale ważniejsza od niej była mama trojaczków – bo przynajmniej powiedziała coś, co sprawiło, że główna bohaterka pobiegła prosić Caseya, by ją przyjął z powrotem.
"The Mindy Project" to produkcja nierówna, w której widzę na każdym kroku niewykorzystany potencjał. Ale uwielbiam Mindy i jej szybki sposób mówienia, cieszę się na myśl o niej i Dannym, i uważam, że FOX dobrze zrobił, zamawiając kolejny sezon. Błędy, które popełniono w pierwszym nie są aż tak istotne, liczy się całokształt. Serial ma mnóstwo wdzięku, jego twórczyni potrafi pisać zabawne dialogi, grający główne role aktorzy też zdecydowanie dają radę.
Wciąż czekam na więcej – ale nawet jeśli nigdy się nie doczekam, to czasu spędzonego z Mindy nie uznam za stracony. Mimo wszystko, to całkiem przyjemny serial.