"Gra o tron" (3×10): Z dużej chmury mały deszcz
Michał Kolanko
10 czerwca 2013, 23:04
Znakomity sezon kończy się bardzo przeciętnym odcinkiem. Ale to nie zmienia wiele, jeśli chodzi o obraz całości. Spoilery!
Znakomity sezon kończy się bardzo przeciętnym odcinkiem. Ale to nie zmienia wiele, jeśli chodzi o obraz całości. Spoilery!
Po przedostatnim odcinku, w którym ginie Robb Stark, jego matka i niemal wszyscy najbliżsi sojusznicy, oczekiwania wobec finału były ogromne. To było do przewidzenia, że "Mhysa" będzie rozczarowaniem. Jednak aż trudno uwierzyć, że po tak znakomitym sezonie twórcy serialu na zakończenie zaserwowali widzom tak przeciętne widowisko. Być może gdyby wydarzenia z "The Rains of Castamere" nie wydarzyły się (jeszcze), ten odcinek można by odebrać inaczej. Tak nawet jego bardzo mocne chwile wydają się zaledwie przeciętne.
Paradoksalne w tym jest to, że nawet "The Rains of Castamere" nie był najwybitniejszym odcinkiem w historii tego serialu. Rozbudził ogromne emocje w sieci, stał się bardzo dyskutowany i omawiany – ze względu na Krwawe Gody – ale nawet w tym sezonie były znacznie lepsze odcinki. W pierwszej trójce muszą znaleźć się koniecznie np. "And Now His Watch is Ended" czy też "The Climb" albo "Kissed by Fire". W tym sezonie najmocniejszy był jego środek.
Tym bardziej finał może zaskakiwać i rozczarowywać. Finały poprzednich sezonów zawsze były momentami przełomowymi. Zobaczyliśmy po raz pierwszy smoki (sezon 1) a także zapowiedź wydarzeń na Północy i zagrożenia dla całego Westeros (sezon 2). W "Mhysa" najistotniejsze było to co usłyszeliśmy – Melisandre po raz pierwszy deklaruje wprost, że wojna między królami jest bez znaczenia. To ustawia kolejny sezon – politycznie i strategicznie. Również historie Brana, Sama i Jona weszły na kolejny etap, a Jaime dotarł wreszcie do Królewskiej Przystani. Ale nie ma porównania do tego, co działo się rok i dwa lata temu. Chociaż trzeba przyznać, finałowa scena z Dany jest piękna i bardzo emocjonalna. Jej wątek i krucjata przeciwko handlarzom niewolników ma w tym sezonie sens.
Najlepsze scena całego odcinka to chwila, gdy widzimy jak na zewnątrz wyglądały Krwawe Gody. Rzeź, na którą spogląda lord Bolton, robi naprawdę duże wrażenie. Ale poza tym dużych emocji w tym odcinku brakuje. Wszystko toczy się w przewidywalny sposób. Konstrukcja odcinka jest także symptomatyczna dla całego sezonu. Cecha, która definiuje "Grę o tron", to wielowątkowość. Materiał źródłowy nie pozwala na większe odejście od tej metody powoduje, co jednak powoduje, że momentami odcinki 3. sezonu sprawiały wrażenie sklejonych na siłę mało pasujących do siebie fragmentów.
W 3. sezonie absolutną torturą – bardziej dla niego niż dla nas oczywiście – był wątek Theona. Rozciągnięty w czasie do niemożliwości skutecznie niszczył dynamikę wielu odcinków. Tak samo było i w finale. Misja ratunkowa jego siostry będzie zbawieniem w kolejnym sezonie, pod warunkiem że nie potrwa 10 odcinków.
Znakomite momenty przeplatały się z gorszymi. Rewelacyjna scena słownego starcia Tyriona i Joffreya kontra Ramsay jedzący kiełbasę. To w pewnym sensie najlepsze podsumowanie całego sezonu. Na szczęście w ciągu ostatnich 10 godzin te lepsze fragmenty przeważały nad słabszymi. Sezon 3. dostarczył wielu niezapomnianych scen – atak smoków i podbój Astapor, wspinaczka na Mur, Tyrion kontra Tywin, Krwawe Gody, PRowskie sztuczki Margaery (niestety zmarginalizowanej w miarę upływu czasu), bunt Nocnej Straży i tak dalej. To wszystko sprawiło, że 3. sezon był najlepszy ze wszystkich.
"Gra o tron" nie zawodzi również pod względem tematycznym. Pojawiają się kwestie takie jak moralność władzy, obowiązki rodzinne kontra Realpolitik, znaczenie życiowych wyborów, ambicja, lojalność rządzenie poprzez strach i kontra rządzenie poprzez miłość – "Gra o tron" nie jest serialem politycznym, ale dobrze obrazuje wiele dylematów, które są ponadczasowe i na których opiera się także nowożytna filozofia polityki.
Pytań, które stawiają twórcy serialu, jest bardzo wiele. Odpowiedź na pytanie o naturę władzy i skuteczność władców jest makiaweliczne w swej prostocie. W Westeros tylko na pozór liczy się jedynie brutalna siła. Ród Tyrellów i jego przedstawicielki udowodniły, że polityczna siła może mieć wiele odmian. W końcu jednak i one musiały ugiąć się pod naporem mało sprzyjających okoliczności oraz przebiegłości tak wybitnego gracza, jakim był Tywin Lannister. Z drugiej strony mamy Robba – postać wzbudzającą sympatię, która jednak przez swoje niezdecydowanie i niedojrzałość nie potrafi osiągnąć trwałego sukcesu. "Robb nie przegrał żadnej bitwy" – to stwierdzenie pada nawet po stronie Lannisterów, co tylko wzmacnia tragizm sytuacji rodu Starków.
Jedną z konsekwencji śmierci Robba będzie w 4. sezonie niedobór postaci, za które widzowie będą mogli trzymać kciuki. Daenerys budzi ambiwalentne uczucia, Tyrion mimo wszystko jest Lannisterem. Stannis budzi raczej obrzydzenie swoimi metodami, a o Theonie i jego rodzinie lepiej nie wspominać. Zostaje Jon Snow, Arya i pozostałe przy życiu dzieci Neda. W 3. sezonie na szczęście oprócz wątku Theona niemal wszystkie inne budziły mniejszą lub większą ciekawość i nie były tylko "wypełniaczami".
Benioff i Weiss musieli poradzić sobie z przetłumaczeniem na język telewizji bardzo trudny materiał – przede wszystkim ze względu na jego objętość. Udało im się to bardzo dobrze. Mimo słabszych wątków, postaci i momentów 3. sezon był prawdziwą ucztą dla miłośników dobrej telewizji. I tym trudniejszy będzie okres oczekiwania na kolejny etap bitwy o Westeros.
Trudno wyobrazić sobie lepszą rekomendację dla jakiegokolwiek serialu.