"Devious Maids" (1×01): Wyrób czekoladopodobny
Marcela Szych
26 czerwca 2013, 18:02
Czy wy też nerwowo podgryzaliście knykcie w oczekiwaniu na nowy serial Marca Cherry'ego? Wy, którzy liczyliście na godne następstwo "Gotowych na wszystko", obniżcie oczekiwania, bo możecie srogo się zawieść.
Czy wy też nerwowo podgryzaliście knykcie w oczekiwaniu na nowy serial Marca Cherry'ego? Wy, którzy liczyliście na godne następstwo "Gotowych na wszystko", obniżcie oczekiwania, bo możecie srogo się zawieść.
"Devious Maids" wypatrywaliśmy już od zeszłego roku, choć odkąd ABC nie kupiło serialu, jego losy były niepewne. W końcu 13 odcinków zakupiła stacja Lifetime, co już samo w sobie nie jest najlepszą rekomendacją (stacja wyświetla m.in. słabiutkie "The Client List"). Jednak nie jest to coś, co mogłoby zniechęcić stęsknionego i złaknionych fanów desperatek.
Pierwsze sceny "Devious Maids" zapowiadają się obiecująco. Jest Kalifornia, jest tajemnica, jest "podrygliwa" muzyczka. Można się dość szeroko uśmiechnąć, gdy pani domu załamuje ręce z powodu śmierci swojej pokojówki – kto się teraz zajmie bałaganem?
Poznajemy pięć pokojówek, które łączy sekret (a może sekrety) zamordowanej przyjaciółki. I tak, pokorna Rosie opiekuje się dzieckiem zepsutej aktoreczki, przy okazji marząc o sprowadzeniu do USA własnego synka. Ambitna Carmen (Roselyn Sanchez) stara się przypodobać pracodawcy, by dzięki niemu wybić się i zaistnieć jako piosenkarka. Rozsądna Zoila pracuje razem ze swoją córką, Valentiną i nieudolnie stara się uchronić ją przed zgniłym światem bogaczy. Najciekawiej prezentuje się sprytna Marisol (Ana Ortiz), która znajduje pracę w Beverly Hills zaraz po otwierającym serial morderstwie. Jej wątek raczej szybko traci na tajemniczości – już pod koniec pilota dowiadujemy się, że Marisol chce oczyścić z zarzutów swojego, oskarżonego o wspomniane morderstwo, syna.
Role przypisane są stereotypowo; bogacze rozpuszczeni, skupieni na sobie, zajęci wyimaginowanymi problemami. Pokojówki to piękne Latynoamerykanki o gołębich sercach. Wiem, że komedie najlepiej buduje się na stereotypach, ale żeby było śmiesznie (a nie obraźliwie), trzeba nimi w pewien sposób zagrać. Tu niestety zostały potraktowane jak zwykłe modele do wypełnienia, niezbyt interesujące matryce. Być może brak dystansu, szablonowość "Devious Maids" wynika z faktu, że serial powstał na podstawie meksykańskiej telenoweli "Ellas son la alegría del hogar". Klimat telenoweli jest mocno wyczuwalny i może takie było zamierzenie twórców, ale dla mnie stanowi to sporą wadę. Szkoda, był tu potencjał. I plakaty zapowiadające "Devious Maids" były naprawdę fajne. Piękne, silne kobiety (całkiem jak z Wisteria Lane), dosłownie przedstawione zamiatanie brudów pod dywan czy nieco "dexterowa" zakrwawiona gąbka. Sympatycznie!
I fakt, te kobiety są trochę podobne do desperatek, mają dziwną tajemnicę, mają swoje problemy, będą flirtować, zakochiwać się i wpadać w tarapaty. Jest też coś, co było moim ulubionym motywem w "Gotowych na wszystko" – te dziewczyny też trzymają się razem. Z innych cech wspólnych – są elementy komediowe i zielone trawniki. Ale to jest niestety taka dużo słabsza, mniej śmieszna i mniej ciekawa wariacja na temat naszych gospodyń domowych. Bardziej przypomina to ich argentyńską wersję – "Amas de casa desperadas".
Brakuje absurdu, polotu, i klimatu w ogólności. Sporo jest kiepskich seriali, które oglądam tylko dlatego, że: znam i się przyzwyczaiłam, wieszam pranie, maluję paznokcie, występuje tam Eric, są ładne dziewczyny, nudzę się, jest smutno, pada deszcz, ktoś musi. Do tego grona nie zaliczę jednak tej nowości, jest zwyczajnie jałowa.
Są recenzenci, którzy z uwagi na podobieństwa polecają "Devious Maids" tym, którzy czują się osieroceni przez "Desperate Housewives", ja z tego samego powodu gorąco serial odradzam. Może produkcja spodobałaby się komuś, kto desperatek nie oglądał, ale dla zagorzałych fanek i fanów to coś jak wyrób czekoladopodobny, gdy masz ochotę na milkę. Marc Cherry dobrze rozumiał i portretował kobiety, ale przenosiny do Beverly Hills nie wyszły mu na dobre.