"Under the Dome" (1×01): Mocne uderzenie
Agnieszka Jędrzejczyk
27 czerwca 2013, 20:20
Od dawna nie zdarzyło mi się wyczekiwać serialu z taką niecierpliwością jak "Under the Dome". Czemu? Bo to opowieść o ludzkiej naturze wydobywającej się pod wpływem dramatycznych okoliczności, główną rolę gra Mike Vogel, a w produkcję zaangażowany jest sam Stephen King. Ale tak naprawdę najważniejsze jest jedno: że zapowiada się rewelacyjnie.
Od dawna nie zdarzyło mi się wyczekiwać serialu z taką niecierpliwością jak "Under the Dome". Czemu? Bo to opowieść o ludzkiej naturze wydobywającej się pod wpływem dramatycznych okoliczności, główną rolę gra Mike Vogel, a w produkcję zaangażowany jest sam Stephen King. Ale tak naprawdę najważniejsze jest jedno: że zapowiada się rewelacyjnie.
W spokojnym miasteczku Chester's Mill życie toczy się jak co dzień. Dla jednych to kolejna męcząca doba w nigdy nie kończącej się pracy, dla innych to niekończąca się kampania wyborcza, jeszcze inni zaczynają zauważać niezwykle częstą, jak na tak małe miasteczko, obecność ciężarówek z propanem. Dla Barbiego (Mike Vogel), który znalazł się w Chester's Mill tylko przejazdem, to z kolei dzień wpadania z deszczu pod rynnę, kiedy nieprzewidziany wypadek niechętnie zmusza go do zatrzymania się tuż przy wyjeździe. Chwilę później jest świadkiem opadnięcia tajemniczej, niewidzialnej kopuły, która odcina całe miasteczko od świata. Z nieba spada rozbity samolot, pędzące samochody czołowo zderzają się ze śmiercią, komórki tracą zasięg, a liczna obecność wojska po drugiej stronie bariery tylko podsyca rosnącą panikę. Przede wszystkim rodzi się jednak pytanie: czym jest kopuła, kto ją stworzył i w jakim celu spadła na Chester's Mill? I choć pozornie są to pytania najpilniejsze, nie dla wszystkich okazują się priorytetem…
I zanim przejdę dalej – mówiąc na przykład, że nie przeczytałam książkowego pierwowzoru w całości – trzeba od razu zaznaczyć, że z tych priorytetów pilot "Under the Dome" wywiązuje się znakomicie. Zawiązanie akcji następuje bardzo szybko. Przed opadnięciem kopuły dostajemy tylko kilka najbardziej niezbędnych informacji potrzebnych do poznania bohaterów, a dopiero później, wzorem najlepszych hitchcockowskich thrillerów, naprawdę się zaczyna. Wraz z poznawaniem zasięgu bariery i reakcji uwięzionych wewnątrz mieszkańców poznajemy bowiem kluczowe relacje pomiędzy postaciami, a to właśnie w nich drzemie największa siła tego odcinka. Pierwsze konflikty można wyłapać niezwykle łatwo, ale są przedstawione na tyle subtelnie, by kolejne dialogi i interakcje oglądało stosunkowo lekko i naturalnie, ale co ważniejsze, by udało im się wyraźnie zarysować podstawowe charaktery bohaterów.
I tak szeryf (Jeff Fahey), człowiek doświadczony, ale zmęczony, ma nie tylko dobre serce, ale i skazę na charakterze, której w kryzysowej sytuacji nie zawaha się wykorzystać żądny władzy, ale dbający o dobro miasta radca (Dean Norris). Młoda dziewczyna (Britt Robertson) szukając ucieczki od monotonii życia przekona się, że nie wszyscy ludzie są tymi, za których można ich brać, a młody chłopak (Alexander Koch) niespodziewanie odkryje w sobie granice, które przekroczy z uśmiechem na ustach. Ambitna dziennikarka (Rachelle Lefevre) spotka się z tajemniczą historią sięgającą samego serca Chester's Mill, nie zdając sobie sprawy z tego, że w nowo poznanym sojuszniku być może znalazła wroga. A Barbie, trzeźwo myślący były żołnierz, znajdzie się dokładnie w takiej sytuacji, jakiej za wszelką cenę chciał uniknąć. Dla wszystkich nich, i jeszcze więcej, skazanie na swoje wzajemne towarzystwo będzie ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyli. I tym lepiej dla nas.
Bez trudu można sobie wyobrazić, jak zaufanie, znajomości i cała dotychczasowa wiedza o swoim małym kawałku świata powoli zaczną rozsypywać się w drobny mak – i jak, być możne, zaczną tworzyć się na nowo. Zawiązanie relacji pomiędzy bohaterami jest więc największą zaletą tego pilota, bo w wyraźny sposób ustawia serial na obiecującej ścieżce fabularnej, ale z drugiej strony jest też jego największą wadą – bo gdyby odrzeć postacie z pozycji, w jakiej się znalazły, same w sobie okazałyby się na razie wyjątkowo nudne i sztampowe. Mimo tego pilot wydaje się świadomie na taką decyzję stawiać, bo w końcu najmocniejszym elementem, największą enigmą, pozostaje kopuła – bohater obecny, ale niewidoczny, który w pierwszym odcinku wyraźnie służy do napędzania poszczególnych wydarzeń. I ja to kupuję. "Under the Dome" ma teraz dwanaście odcinków, by nam pokazać, co z tego bałaganu wyniknie, a to więcej niż potrzeba, by w angażujący sposób wplątać bohaterów w trudne, niecodzienne i prowokujące sytuacje. W tym momencie można też od razu dziękować producentom, że powieść Kinga postanowili zekranizować na lato, bo nie wyobrażam sobie utrzymania stałego napięcia przed ponad dwadzieścia odcinków w standardowym formacie.
A skoro jesteśmy przy powieści – której, jak już mówiłam, do końca nie przeczytałam – ci, którzy "Pod kopułą" przeczytali z całą pewnością już na pierwszy rzut ok dostrzegą dziesiątki zmian w materiale. Trochę inni bohaterowie, trochę inni przebieg wypadków, trochę inne układy; wszystko to może niekoniecznie przypaść do gustu miłośnikom twórczości mistrza grozy, ale według mnie to całkiem usprawiedliwiony zabieg. Stephen King znany jest z kreowania bogatej plejady postaci i długiego, klimatycznego wprowadzania czytelnika w wymyśloną sytuację, ale z oczywistych względów w serialu takie długie wprowadzanie i duża obsada by nie przeszły – musiała się więc zmienić sytuacja. Na tyle, na ile mogę się wypowiedzieć jestem jednak przekonana, że esencja tej historii zostanie zachowana, tym bardziej, że główną rolę odgrywa tak naprawdę ludzki konflikt, a nie ludzie sami w sobie.
Zresztą sam Stephen King odniósł się do tych zmian całkiem entuzjastycznie – szczególnie do postaci dwóch partnerek (Aisha Hinds, Samantha Mathis) wychowujących nastoletnią córkę, które są w serialu potraktowane zupełnie zwyczajnie, bez wyciągania standardowych stereotypów i przejaskrawień. To pewna rzadkość w serialach, gdzie postać homoseksualna występuje zazwyczaj z obowiązku, i to w roli, którą można przewidzieć od początku do końca. "Under the Dome", w sposób niespodziewany, będzie chyba jednym z nielicznych przykładów mogących pochwalić się zupełnie naturalnym podejściem do tematu – a przy tym na pewno treściwym, bo już teraz można się spodziewać, że bohaterkom może w tym małym, typowym amerykańskim miasteczku nie być za wesoło.
Tak czy inaczej z pilota "Under the Dome" wynika jedno – jako pilot sprawdził się świetne, umiejętnie zarysowując niecodzienny punkt wyjścia i snując obietnice, cóż ciekawego może z niego wyniknąć. Obietnice, w które ja uwierzyłam bez wysiłku (nie tylko dlatego, że gra Mike Vogel), bo trzeba scenarzystom przyznać, że umiejętnie podkręcili napięcie. Niech tylko połowa obsady jeszcze trochę się poprawi i nie będę w to lato miała powodów do narzekań.