"Ray Donovan" (1×01): Nie oglądać na trzeźwo
Andrzej Mandel
2 lipca 2013, 20:12
Showtime zaprezentował nam kolejny mroczny serial. Może być dobry, ale tymczasem, przede wszystkim, jest ciężki. Spoilery.
Showtime zaprezentował nam kolejny mroczny serial. Może być dobry, ale tymczasem, przede wszystkim, jest ciężki. Spoilery.
Sławni i bogaci z Hollywood mają różne problemy związane z wizerunkiem. Jedni nie chcą być kojarzeni z martwą dziewczyną w łóżku i jej krwią na własnym penisie, a inni nie nie mają najmniejszej ochoty na to, by media donosiły, że wolą robić laskę niż mieć ją zrobioną. Takich wyzwań podejmuje się Ray Donovan (Liev Schreiber) pracujący na zlecenie dwójki prawników (świetni Peter Jacobson i Elliott Gould). Brzmi to gorzej niż wygląda w serialu.
Raya Donovana czeka jednak znacznie większe wyzwanie – jego własny ojciec Mickey (grany przez Jona Voighta – tę kreację kupuję z miejsca, szczególnie po scenie z czarną prostytutką), który wyszedł z więzienia wcześniej niż było to w planie i pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było zabicie księdza, molestującego niegdyś dzieci. W niezbędnej asyście słów takich jak "cocksucker" przy wkładaniu lufy do ust.
Po pierwszym kwadransie "The Bag or the Bat" miałem już wielką ochotę na jakikolwiek napój z procentami. Po drugim kwadransie zbliżałem się do stanu, w którym psychologiczny ciężar "Raya Donovana" przestawał już męczyć. Serial jest bowiem wypełniony pokręconymi bohaterami w takim stopniu, że ewentualną wizytę w psychiatryku można wręcz traktować jako urlop.
Moim zdaniem twórczyni serialu, Ann Biderman ("Southland") przesadziła z nagromadzeniem bohaterów z ciężką przeszłością i problemami. Co jeszcze mniej przyjemne, nie ma tu też postaci, z którą można byłoby się naprawdę identyfikować. Owszem, główny bohater wykazuje szlachetny instynkt chronienia słabszych, tak jak w jednej z pierwszych scen, gdy bardziej od klienta interesuje go, czy martwej dziewczynie w łóżku naprawdę można pomóc, ale poza tym jest mroczny, jak mroczny rycerz, i równie stabilny jak Joker.
Nagromadzenie wątków w "The Bag or the Bat" było tak duże, że naprawdę ciężko się oglądało. Cały czas jednak pamiętałem, że to odcinek będący również pilotem, tu musi być wszystko skondensowane, tu muszą pojawiać się kolejne postacie i wrażenie przepełnienia może się pojawić. Tak samo miałem z wieloma innymi serialami, a jednak potem oglądałem je z przyjemnością.
"Ray Donovan" dostaje ode mnie ostrożną rekomendację "można spróbować" – ten serial może rozwinąć się w hit, ale również szybko może stać się kitem. O czym świadczą niejednoznaczne oceny amerykańskich krytyków – jedni chwalą pod niebiosa, a inni odsądzają od czci i wiary. Ja krytykuję, ale zamierzam oglądać. Ten pokręcony, chory świat przyciąga.
Poza tym Liev Schreiber to naprawdę dobry aktor i miał w tym odcinku kilka świetnych scen. Warto jednak pamiętać, że na trzeźwo lepiej tego nie oglądać.