"Luther" (3×01): Mroczny flirciarz
Andrzej Mandel
3 lipca 2013, 20:45
"Luther" wrócił. Znów używał przemocy, ponownie okazał swoje specyficzne pojęcie sprawiedliwości, a na dodatek flirtował. Spoilery.
"Luther" wrócił. Znów używał przemocy, ponownie okazał swoje specyficzne pojęcie sprawiedliwości, a na dodatek flirtował. Spoilery.
Na powrót Johna Luthera przyszło nam czekać dwa lata. Trzeba przyznać, że warto było, gdyż "Luther" wrócił w świetnej formie. To, co było najlepsze – mroczna atmosfera, specyficzne poczucie sprawiedliwości głównego bohatera i duszny, mały policyjny światek – jest takie jak było. Również sprawy kryminalne są, jak zawsze, nietuzinkowe.
Tym, za co bardzo lubię "Luthera", jest fakt, że w tym serialu widzimy, jak wiele zależy od przypadków. W otwarciu 3. sezonu mieliśmy co najmniej dwie takie sceny – jedną z telefonem do potencjalnej ofiary przerwanym awanturą i drugą, ze zderzeniem aut. To, zresztą, w dużej mierze różni europejskiej i brytyjskie produkcje od amerykańskich, w których udowadnia się raczej, jak wiele zależy od głównych bohaterów.
W obecnym sezonie zobaczymy Luthera, jakim go jeszcze nie widzieliśmy. Flirtujący John Luther będzie czymś nowym, być może wreszcie zobaczymy go nie w stanie ciągłego napięcia, ale rozluźnionego i zadowolonego z życia. Choć trzeba przyznać, że to nie tyle jego zasługa, ile kobiety z nim (na razie) flirtującej.
Jestem zafascynowany sposobem, w jaki scenarzyści wprowadzają w "Lutherze" sprawy kryminalne. O ile mordercę znamy zazwyczaj od samego początku, to sposób, w jaki Luther i reszta dochodzą do prawdy ogląda się niemal z nosem przy ekranie. Tym bardziej boli wątek ewidentnie, przynajmniej na razie, wydumany.
O tym, jaki Luther jest, wiemy (my – i jego przełożeni także) od początku. Ma problemy z przestrzeganiem norm społecznych i prawnych, ale jest przy tym skuteczny w swojej pracy. Nie rozumiem więc nagłego wprowadzenia wątku dziwnego śledztwa wokół Luthera i próby przymknięcia go za rzeczy, których nie zrobił. Rozumiem, że ma na to wpływ to, co działo się w finale 2. sezonu, ale mam wrażenie, że jest to coś, co wprowadzono na siłę tylko po to, by skomplikować (i tak skomplikowaną) sytuację.
Wygląda jednak na to, że ta wpadka nie przeszkadza. "Luthera" oglądałem z napięciem i przyjemnością zarazem. Idris Elba też nie wyszedł z formy i wciąż mamy do czynienia z serialem wybitnym. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, a moja rekomendacja nieustannie brzmi: oglądać.