"The Killing" (3×11-12): Finałowe rozczarowanie
Marta Wawrzyn
7 sierpnia 2013, 15:38
Tak jak det. Linden, powinniśmy byli wiedzieć – i wielu z nas chyba wiedziało od dobrych paru odcinków. 3. sezon "The Killing" zakończył się i pozostawił mnie zdziwioną tym, na jaką łatwiznę tym razem poszli twórcy serialu. Uwaga na SPOILERY – PISZEMY, KTO JEST MORDERCĄ.
Tak jak det. Linden, powinniśmy byli wiedzieć – i wielu z nas chyba wiedziało od dobrych paru odcinków. 3. sezon "The Killing" zakończył się i pozostawił mnie zdziwioną tym, na jaką łatwiznę tym razem poszli twórcy serialu. Uwaga na SPOILERY – PISZEMY, KTO JEST MORDERCĄ.
Po tym, jak AMC ogłosiło, że wraz z Netfliksem daje drugie życie "The Killing", byłam przeszczęśliwa. A dziś? Dziś nadal chciałabym zobaczyć kontynuację (choć sądzę, że może jej już jednak nie być – oglądalność specjalnie nie wzrosła w 3. sezonie), ale podchodzę do tego wszystkiego już bez większych emocji. Ten sezon był po prostu nierówny. Miał swoje dobre, bardzo dobre i rewelacyjne momenty, ale miał też momenty słabiutkie. Bardzo długo nie byłam w stanie poczuć jakichkolwiek emocji w związku z tym, że po Seattle grasuje morderca, który zabija niewinne dziewczyny – a to dlatego, że postacie dzieciaków z ulicy były zbyt papierowe, zbyt banalne, żeby mnie mogły obchodzi. To wina nie tylko scenariusza, to też wina młodych aktorów, którzy nie byli w stanie nadać oryginalnego rysu swoim postaciom.
Sezon przekonał mnie do siebie w drugiej połowie, kiedy akcja przyspieszyła, a jeszcze bardziej przekonał mnie w typowym dla "The Killing" kameralnym odcinku, w którym napięcie tworzyły rozmowy – tym razem nie Linden i Holdera, a Linden i Sewarda. "Six Minutes" było bezbłędne, brutalne i szczere; scenarzyści pokazali kawał prawdy o amerykańskim systemie sprawiedliwości i sprawili, że pokochałam serial na nowo. Finał nie mógł tego przebić, ale mimo wszystko liczyłam na coś ekstra. A tu takie rozczarowanie. Wciąż nie mogę pojąć, jak do tego doszło, obejrzałam nawet kilka odcinków wstecz, by upewnić się, jak bardzo "The Killing" nie doceniło w tym sezonie swoich widzów. Nie doceniło, niestety.
To prawda, że dobry kryminał powinien być logiczny i w żadnym razie nie może na koniec wyciągać mordercy z kapelusza. Najlepiej oczywiście, jeśli jest nim ktoś, na kogo patrzymy cały czas i kto wygląda najmniej podejrzanie. Czyli nie żaden Reddick ani Becker, o, nie, ci panowie od samego początku wyłożyli karty na stół. W ten weekend większość z komentujących tutaj trafnie zgadła, ze dziewczynki mordował Skinner.
Albo inaczej: nie zgadliśmy, a wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, bo czasem mniej, a czasem bardziej świadomie połączyliśmy rzucane nam tropy. Ja zaczęłam patrzeć podejrzliwie na szefa/kochanka Linden po tym, jak w odcinku "Reckoning" wyszło na jaw, że Bullet dzwoniła na policję. Skoro została zabita, musiał to uczynić (albo przynajmniej w tym uczestniczyć) ktoś z policjantów, kto słyszał jej wołanie o pomoc. Morderca nie mógł być przecież wszechwiedzący, nie mógł wziąć z księżyca informacji, że dziewczyna zna jego tożsamość. Dowiedział się tego od niej samej.
Reddicka skreśliłam z prostego powodu – jeśli na trzy odcinki przed końcem wszystko w pewnym momencie wskazywało na niego, to po prostu nie mógł być on. Skinner wypadł mi drogą eliminacji – skoro to nie Reddick ani nie ktoś, kogo jeszcze nie znamy, a kogo dopiero nam dokładniej przedstawią (bo tak się nie robi i twórczyni "The Killing" dobrze o tym wie), to pewnie właśnie szef. Zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na Skinnera i wiele jego zachowań potwierdzało podejrzenia (np. to, jak uparcie dążył do wsadzenia Millsa, nawet kiedy Sarah już wiedziała, że nie mógł być mordercą).
Nazwijcie to przeczuciem, nazwijcie to trafnym strzałem – ja jednak uważam, że coś ze scenariuszem jest nie tak, jeśli na kilka odcinków przed końcem da się odgadnąć, kto jest mordercą. I czułam się niemal zażenowana w momencie, kiedy – już w finale sezonu/serialu – Holder też doszedł do tego, że to ktoś z policji. I łopatologicznie, jak dzieciom, wyjaśnił nam, jak to było krok po kroku. Tak nie wolno! Tak po prostu nie wolno, takie rzeczy mogą być w proceduralach, gdzie detektywi rozwiązują 20 spraw na sezon, ale nie w serialu, który przez rok przygotowuje 12 odcinków z jedną sprawą.
Cała pierwsza część finału była odkrywaniem tego, co wielu widzów już wiedziało. Trudno było nie pomyśleć, że Skinner jest winny, kiedy natarczywie zapraszał Linden do domku nad jeziorem. Trudno było nie pomyśleć, że Skinner jest winny, kiedy "subtelnie" zasugerował, aby coś, co – jak się potem okazało – mogło go zdradzić, "zostało między nami". I jeszcze ten Reddick po drodze, rety… Byłam autentycznie zszokowana paradą nieudolnych chwytów, mających na celu wmówienie mi, że nie wiem tego, co po prostu rzuca się w oczy. Więcej subtelności i zaufania do inteligencji widza, błagam. Nie wolno prowadzić go jak po sznurku, nie w ten sposób. Takie zagadki to mogą rozwiązywać dzieci w podstawówce, a nie fani kryminałów.
Ale moje zarzuty nie kończą się na tym, że bez większego problemu byłam w stanie trafnie odgadnąć, kto zabijał, dwa odcinki wcześniej. Moje zarzuty idą dalej: ze Skinnerem zrobiono dokładnie to samo, co z dzieciakami, to znaczy nie przedstawiono nam sensownie jego osoby. Nie zaprezentowano dobrego rysu psychologicznego. To kolejna papierowa figura, kolejny pionek w grze. Jakże to odmienne od tych wspaniałych postaci i od tych wielkich emocji, które zaserwowano nam przed rokiem!
I jeszcze mam uwierzyć, że ten człowiek, którego nie znam, ten kartonowy morderca, będący przecież bardzo wysoko postawionym funkcjonariuszem policji i bardzo opanowanym, niewątpliwie potrafiącym zimno kalkulować człowiekiem, dał własnej córce pierścionek, należący do jednego z tych "ludzkich śmieci", które mordował jedno po drugim? Przecież to nie ma żadnego sensu! "The Killing" udaje serial lepszy, mądrzejszy od banalnych procedurali, a tymczasem nie potrafi uwiarygodnić pod względem psychologicznym motywacji mordercy i w niezbyt spójny sposób pokazuje jego zachowania. Być może po prostu brakło czasu, być może AMC powinno było dać "The Killing" więcej odcinków. Może wtedy udałoby się zrobić to, co w 12 odcinkach nie wyszło, jakoś załatać te fatalne dziury… Nie wiem.
Ale to nie jest tak, że uważam cały ten finał za zły. Nie, po tym, jak "odkrywanie" mordercy mieliśmy za sobą, zrobiło się znacznie ciekawiej. "The Killing" całkiem zgrabnie wybrnęło z banału pt. "Pani detektyw sypiała z mordercą". Na płaszczyźnie czysto logicznej jest mi trudno zrozumieć, czemu Sarah wsiadła tak po prostu do auta Skinnera, ale w sumie dobrze, że wsiadła, bo to właśnie w tym aucie i później w lesie rozegrały się najlepsze sceny tego finału.
Na przykład ten moment, kiedy ona bezsilnie płacze w lesie, a on, już po wyznaniu, co robił i jak to robił, próbuje ją pocieszać i podaje jej chusteczkę. Jaki morderca nie wykorzystałby sytuacji i nie zwiał czym prędzej? Ale nie, on ją pociesza, prawie opiekuje się nią i nie przychodzi mu na myśl, że mógłby ją skrzywdzić czy po prostu odjechać. To było fantastyczne, właśnie dla takich krótkich, bezbłędnie zrobionych scen (było ich zresztą więcej – np. rozmowa mamy Kallie z Lyric albo odejście Beckera i jego konkluzja, że spędził tu pół życia i w gruncie rzeczy był takim samym więźniem jak wszyscy), oglądam "The Killing". I ta końcówka… Mireille Enos dała z siebie wszystko i to jej scenarzyści powinni dziękować za to, że ostatnie sceny wypadły przekonująco. I że mimo wszystko chcę zobaczyć kolejny sezon "The Killing".
Mimo wszystko wrażenia po tym sezonie negatywne nie są. Serial ma wiele znakomitych momentów, ma doskonałe zdjęcia, bardzo dobrą muzykę, niepowtarzalny klimat. Ma też świetną parę aktorską w rolach głównych, sprawiającą że prawie każda luźniejsza rozmowa Holdera z Linden to cudeńko.
Dowcipnisie z Vulture zasugerowali, że skoro zagadki kryminalne wychodzą "The Killing" tak sobie (jak pewnie pamiętacie, Amerykanie byli cięci na "The Killing" już w 2. sezonie), to może serial powinien przestać skupiać się na morderstwach. Albo stać się zwykłym proceduralem. Aż tak radykalna bym nie była, ale uważam, że wypadałoby jednak nieco bardziej komplikować sprawy kryminalne, jeśli ma się ambicje robić coś, co jest lepsze od byle tasiemca proceduralnego.
Jeśli w ekipie "The Killing" nie zauważyli już w trakcie pisania scenariusza, że zbyt szybko rzucają zbyt oczywiste tropy, to być może Veena Sud powinna odświeżyć ekipę scenarzystów przed kolejnym sezonem. Na który mimo wszystko liczę.