"Low Winter Sun" (1×01): Zbrodnia (nie)doskonała
Nikodem Pankowiak
13 sierpnia 2013, 18:07
Ostatnio tracę wiarę w seriale. Niemal wszystkie zaczynają mnie szybko męczyć, irytować, w końcu je wyłączam i odkładam na półkę, gdzie popadają w zapomnienie. I oto nagle pojawia się "Low Winter Sun". Wiara powróciła.
Ostatnio tracę wiarę w seriale. Niemal wszystkie zaczynają mnie szybko męczyć, irytować, w końcu je wyłączam i odkładam na półkę, gdzie popadają w zapomnienie. I oto nagle pojawia się "Low Winter Sun". Wiara powróciła.
Moje oczekiwania wobec "Low Winter Sun" to prawdziwa sinusoida. Najpierw niemal ze zniecierpliwieniem odliczałem dni do premiery, przekonany, że zobaczę coś wielkiego. Później powietrze z pompowanego balonika nieco zeszło i zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie czeka mnie wielkie rozczarowanie. Ba, gdzieś z tyłu kłębiła się nawet myśl, że może nawet byłoby lepiej, gdyby produkcja AMC mnie rozczarowała. Jeden serial mniej – więcej czasu na życie. I co? Chyba będę musiał pogodzić się z tym, że każdego tygodnia będę tracił 40 minut więcej na kolejny serial. "Low Winter Sun" zachwyca.
Dwóch policjantów, Frank Agnew (Mark Strong) i Joe Geddes (Lennie James), staje się partnerami w zbrodni. Razem zabijają swojego kolegę policjanta, Brendana McCanna. Z pozoru jest to zbrodnia doskonała, każdy jej krok został starannie zaplanowany, nie pominięto żadnego szczegółu. Jednak, jak wiemy, nie ma idealnego morderstwa. Choć póki co wszystko idzie zgodnie z planem, spodziewajmy się, że niebawem kolejne elementy zaczną się walić. Nad Brendanem toczy się wewnętrzne śledztwo w policji, na dodatek zdaje się on być bardziej "umoczony" w ciemne interesy, niż ktokolwiek by się spodziewał. Z pewnością wiele zaskakujących faktów wyjdzie na jaw w kolejnych odcinkach i może wpłynąć wynik dochodzenia.
Akcję osadzono w Detroit. Serio, czy można znaleźć lepsze miejsce dla mrocznego kryminału? Posępna sceneria miasta-bankruta idealnie współgra z fabułą serialu. Walące się domy, brudne ulice, niebezpieczne zakamarki. Dzięki zdjęciom atmosfera wydaje się jeszcze bardziej duszna, jeszcze bardziej depresyjna. Już czołówka (genialna!) zapowiada, że krajobrazy Detroit będą swego rodzaju jednym z bohaterów produkcji.
Główni bohaterowie zostali dobrze zarysowani, co nie znaczy, że wiemy już o nich wszystko. Brawa należą się Strongowi, choć dla mnie i tak całe show kradnie Lennie James. Ten dobrze znany z kilku seriali (m.in. "The Walking Dead" i "Jericho") aktor brawurowo wciela się w rolę wyrachowanego kłamcy i manipulanta Joego. Gdybym nie widział pierwszych minuta pilota, byłbym w stanie uwierzyć w każdego jego słowo, każdy gest. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to fakt, że niemal całą uwagę skupiono na dwóch głównych bohaterach, zupełnie zapominając o postaciach drugoplanowych.
Gdzieś tam w tle migoczą zamieszani w ciemne interesy Damon Callis (James Ransone) i jego żona Maya (Sprague Granden, wcześniej "Jericho" i "Sons of Anarchy") oraz podejrzewająca coś policjantka Dani (Athena Karkanis). Oprócz tego mamy jeszcze prowadzącego śledztwo przeciwko Brendanowi Simona Boyda (David Costabile) oraz przełożonego Franka i Joeego, Charlesa Dawsona (Ruben Santiago-Hudson). To właściwie wszystko, co możemy powiedzieć o ludziach, którzy póki co służą jedynie zapełnianiu drugiego planu.
Wygląda na to, że w połowie sierpnia AMC zaprezentowało widzom jeden z najlepszych seriali tego lata. "Low Winter Sun" ma w sobie wszystko, co potrzebne, aby zostać hitem. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne odcinki utrzymają lub jeszcze podniosą poziom produkcji. Wszystko wskazuje na to, że końcówka lata i początek jesieni będą należeć do AMC, ponieważ ciężko wyobrazić sobie, by jakikolwiek duet mógł zagrozić "Low Winter Sun" i wspierającemu je "Breaking Bad". Oto przed Wami kandydat na najlepszy debiut roku.