"Pretty Little Liars" (4×12): Szok i niedowierzanie
Marta Rosenblatt
30 sierpnia 2013, 20:13
Marlene King zaszalała. Letni finał "Pretty Little Liars" w końcu dał nam to, na co wszyscy czekaliśmy. Spoilery.
Marlene King zaszalała. Letni finał "Pretty Little Liars" w końcu dał nam to, na co wszyscy czekaliśmy. Spoilery.
Zanim jednak doszło do emocjonującego finału, musieliśmy przebić się przez gąszcz nudnych i nic nie wnoszących do fabuły odcinków. Ale od początku.
Czwarty sezon "Pretty Little Lars" nie zapowiadał się szczególnie tragicznie. Owszem, pytania o zasadność tworzenia kolejnej serii były jak najbardziej słuszne, ale po seansie "A' is for A-l-i-v-e" uznałam, że "czwórka" zapowiada się całkiem przyzwoicie.
Niestety, im dalej w las, tym ciemniej. Kolejne odcinki ciągnęły się jak flaki z olejem. Praktyczne informacje można było policzyć na palcach jednej ręki. Zamiast tego mieliśmy Toby'ego z miną zbitego psa i motyw tajemniczej śmierci jego matki, rozterki Mike'a (swoją drogą gratuluję scenarzystom! W końcu przypomnieli sobie, że Aria ma brata) i inne nic nie warte wątki, o których już zdążyłam zapomnieć. Czy nie lepiej było dać Monę? Jej zniknięcie to największe nieporozumienie letniego sezonu.
Najgorsze jednak było to, że przez ten kompletny brak akcji uwidaczniały się wszystkie absurdy i śmiesznostki PLL. Przykłady? Proszę bardzo. Atak pszczół w samochodzie mamy Arii. Czy to normalne, że Ella Montgomery zauważyła je dopiero w ostatniej chwili? Pszczoły to raczej głośne owady. Dalej: Emily myszkująca po komisariacie i wjazd samochodu do jej salonu. Wątek "dokuczania" Arii również można zaliczyć do nonsensów. Czy naprawdę dopiero w czwartej serii ktoś z uczniów przyuważył romans uczennicy z nauczycielem? Para raczej nie grzeszyła dyskrecją. No i na sam koniec, wisienka na torcie – Hanna. Rozumiem, że ta postać jest "głupią blondynką", ale są chyba granice głupoty. Nawet w tym serialu. Zrozumiem jeszcze chęć ukrycia tej cholernej broni, ale po co Hanna jechała do kampusu? Ten bezmyślny wyczyn ląduje na pierwsze miejsce w moim prywatnym top najgłupszych zachowań kłamczuch.
Jedyne, co ratuje tę postać, to zachowanie po aresztowaniu matki. Naprawdę widać było, że dziewczynę wykańcza cała ta sytuacja. Jednak nie jest to żadnym usprawiedliwieniem dla takiego zachowania. Hanna, proszę, zamiast następnej pary butów kup sobie mózg.
Wygląda jednak na to, że te nużące odcinki były ciszą przed burzą. Przedsmakiem finału był "Bring Down the Hoe". Działo się całkiem sporo i końcu nie przysypiałam. No i dowiedzieliśmy się, kto jest jednym z Red Coat. Cece Drake zawsze była na liście podejrzanych i to, że jest RC, nie było szczególnym zaskoczeniem. Zaskoczyć miał nas dopiero finał. Jednak czy tak się stało?
Nigdy nie kryłam swej awersji do postaci Ezry. To chyba najbardziej nijaka postać w serialach dla nastolatków. W słowniku przy słówku "bezpłciowy" powinno być jego zdjęcie. Czasem żartowałam sobie w myślach, że jedyne, co uratuje Ezrę, to właśnie bycie A.
I bach – stało się. Ezra jest A. To przynajmniej próbują nam wmówić scenarzyści. Niezbyt subtelnie zresztą, patrz słowa panny Grunwald (ktoś płci męskiej zagraża Alison), męskie ciuchy w kryjówce A.
Ostatnia scena również nie pozostawia nam złudzeń – kluchowaty Ezra jest "zły". Czy jest jednak głównym A.? Nie wydaje mi się. Po pierwsze: czy miałby czas na to całe śledzenie kłamczuch? Po drugie i najważniejsze: czy w połowie czwartej serii scenarzyści zdradziliby nam największą tajemnicę? Najpewniej jest kolejnym z członków A-teamu. Ewentualnie jakimś psychoprześladowcą Alison, znaczy "Beach Hottie".
Osobną kwestią pozostaje, co z tym wszystkim ma wspólnego z Aria. Nie da się ukryć, że ma ona konotacje z Fitzem. Pytanie, czy świadomie w tym wszystkim uczestniczy. Teoria na temat Arii jako A. krąży wśród fanów od dawna. Nie są to jedynie wymysły pokręconej części fandomu, scenarzyści coraz śmielej nakierowują nasze podejrzenia na pannę Montgomery. To właśnie tej postaci dostało się najmniej (nieszczęsna Emily oberwała za to najbardziej). I to właśnie ona była zmieszana, gdy panna Grunwald stwierdziła, że Ali nie do końca może ufać dziewczynom. I to ją, jakżeby inaczej, wybrał mim podczas pokazu.
Kolejną "bombą", która spadła na nas, była Ali. A raczej "drobny" fakt z jej życiorysu. Nie mam pojęcia jak starsza kobieta podniosła przygniecioną piachem Alison, nie mam pojęcia, jak Ali wytrzymała pod ziemią (maska?), no i w końcu jakim cudem "obeszła" sekcję zwłok (czyżby motyw z bliźniaczkami?) – ale faktem jest że Ali żyje.
Chyba każdy po cichu się tego domyślał. Wydaje się też, że to ona jest drugim Red Coat. Tym razem tym dobrym, który pomaga dziewczętom. O czym również wspominałam na łamach Serialowej. Nie jestem zaskoczona tymi rozwiązaniami, bardziej zaskoczyło mnie to, że Marlene w końcu zdecydowała się na tak radykalne posunięcia. Dwie odpowiedzi na tak kluczowe pytania? Wprost nie mogą w to uwierzyć. Zazwyczaj dostawaliśmy jakieś ochłapy. Czyżbyśmy w końcu byli bliżej niż dalej?
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie opisała firmowych już bzdur PLL. Właściwie nie wiem od czego zacząć. Chyba od "nieśmiertelnej" Cece. Po emocjonującym pościgu (chciałabym umieć tak biegać w szpilkach), po scenie bójki rodem z Karate Kida i po całkiem zabawnym dyndaniu na linie, panna Drake zdążyła: spać, zmartwychwstać i niepostrzeżenie wymknąć się. Skoro jesteśmy już przy wymykaniu się. Ktoś ma pomysł, jak w biały dzień uprowadzono Emily? Swoją drogą, co takiego nabroiła w poprzednim życiu Ems, że tak jej się dostaje? Żeby chociaż dali jej jakąś fajna dziewczynę, to miałaby coś z tego życia, a tak? Jak nie samochód, który ją prawie rozjeżdża, to piła, która ją prawie rozcina. No i kolejny absurd – dziewczyny dopiero po ponad 80 odcinkach dowiadują się, że są podsłuchiwane i obserwowane. Tak na marginesie czy przy takim centrum dowodzenia problemem jest znalezienie dziewczyny pomykającej w czerwonym płaszczu?.
Już dawno mogły się tego domyślić. No chyba że myślały, iż A. widzi wszystko swojej kryształowej kuli.
Swoja drogą, taki motyw idealnie wpasowałby się w klimaty, do których teraz zmierzają scenarzyści. Mam na myśli oczywiście "Ravenswood". Co to w ogóle ma znaczyć? Zwłaszcza te przybrudzona kolorystyka zakrawa o kpinę. Mimo tych wszystkich nonsensów rodem z kina syfy, żyję w przekonaniu, że oglądam realistyczny serial. Miasteczko, w którym zatrzymał się czas, dziwni mieszkańcy. Pomyślmy, gdzie ja to widziałam? A już wiem – w horrorach klasy B. Również postać panny Grunwald wydaje się jakby z nich wyjęta. Jeszcze te jej zdolności. Medium? Jestem na nie.
A może Rosewood również okaże się "paranormalne" i A. lub Alison okaże się duchem? To by wyjaśniało wszystkie cuda, która wyprawia A./Alison. Marleno, nie idź ta drogą. O ile poprowadzenie końcowego wątku zgodnie z powieścią nie byłoby najgorszym wyjściem, to papranie się stylistyce taniej grozy jest najgorszym rozwiązaniem z możliwych.
Podsumowując, to był niezwykle udany odcinek finałowy. Dwa trzęsienia ziemi, tego się nie spodziewałam. Tak właśnie powinny wyglądać finały. Pytanie tylko, czy czy "Now You See Me, Now You Don't" rekompensuje cały sezon.