"The Bridge" (1×08): Seks, kłamstwa i śmierć
Andrzej Mandel
1 września 2013, 20:33
Wątki w "The Bridge" rozwiązują się i plączą niczym słuchawki w kieszeni. Od ekranu oderwać się nie sposób. Spoilery.
Wątki w "The Bridge" rozwiązują się i plączą niczym słuchawki w kieszeni. Od ekranu oderwać się nie sposób. Spoilery.
Od początku w "The Bridge" urzeka mnie przede wszystkim klimat pogranicza, który oddany jest tu w wyjątkowo przyciągający sposób. Uwodzi, zwodzi, okłamuje i wciąż przyciąga. Liczne wątki, za którymi ciężko było początkowo nadążyć, zaczynają się wreszcie, powoli, nieco wyjaśniać.
Po "Destino" można było ulec złudzeniu, że jesteśmy już tuż tuż, a głównego mordercę udało się złapać za rękę. "Vendetta" rozwiała tę iluzję. Jak na mój gust nieco zbyt szybko, ale z drugiej strony wreszcie rzuca nam to więcej światła na postać Marco Ruiza (Demián Bichir).
Podoba mi się w "The Bridge" to, że mało tu jednoznacznych postaci. Każdy ma jakieś problemy, niemal każdy ma jakiegoś trupa w szafie. Niemal każdy ma też jakiś powód, by robić to, co robi. Nawet mordercy i gangsterzy potrafią wzbudzić odrobinę sympatii albo współczucia. Jak w jednym z odcinków, w których meksykański gangster przekonywał sam siebie i swojego pomagiera, że zabijanie nie sprawia mu przyjemności, więc nie jest psychopatą…
W odcinku "Vendetta" działo się naprawdę sporo. Widać, że mógł to być ostatni odcinek "The Bridge" i niewiele w nim zmieniono. Z lekką obawą wyglądam w przyszłość, ale z drugiej strony, "The Bridge" mi nie daje wielu powodów do obaw. Nawet pozornie niezwiązane z główną historią wątki zaczynają się ładnie zazębiać i oczekiwanie na dalsze odcinki jest trudne.
Bardzo interesujący robi się wątek Marco Ruiza, który staje się ważną postacią, wokół której wiele wątków krąży. Uzasadniło się ładnie wreszcie również wciśnięcie przećpanego reportera w całą sytuację z mordami na pograniczu. Tu naprawdę nie dzieje się nic bez powodu, więc jestem coraz bardziej ciekaw tego, jak się to wszystko wyjaśni.
Gdzieś pod spodem widać, że serial wymyślili Skandynawowie, ale umieszczenie akcji na meksykańsko-amerykańskim pograniczu dało amerykańskiej wersji "The Bridge" własny, unikalny klimat. Zapewne łatwiej byłoby mi to porównać, gdybym obejrzał wreszcie oryginał, ale cały czas brak na to czasu.
Za to czasu nie brak na wyobrażanie sobie, że mogliby taki serial nakręcić w Polsce i zapewne byłaby to koszmarna szmira. Nawet na formacie.
Każdym kolejnym odcinkiem "The Bridge" dowodzi, że warto oglądać ten serial. Za każdym razem mamy szansę zostać czymś zaskoczeni. A przy tym nieustannie możemy wsiąkać w mroczną atmosferę pogranicza i Juarez. Miasta, w którym każdy dzień może być ostatni.
Nic dziwnego, że w serialu dekadenckich zachowań jest naprawdę dużo. Seks, kłamstwa i narkotyki pozwalają zapominać o tym, że już za sekundę ktoś może poderżnąć ci gardło. Nawet jeżeli jesteś naprawdę potężny.