"New Girl": Już można oglądać 1. odcinek. Ale czy warto?
Marta Wawrzyn
7 września 2011, 22:04
W "New Girl" chodzi o Zooey. Uroczą, wielkooką, bezpretensjonalną Zooey Deschanel, która tutaj ma na imię Jess i pokazuje nam kilka talentów. Warto na nie zerknąć? Możliwe spoilery!
W "New Girl" chodzi o Zooey. Uroczą, wielkooką, bezpretensjonalną Zooey Deschanel, która tutaj ma na imię Jess i pokazuje nam kilka talentów. Warto na nie zerknąć? Możliwe spoilery!
Dawno, dawno temu na warszawskiej Pradze mieszkałam z trzema facetami. Jeden świetnie gotował, drugi sprzątał, a trzeci doradzał mi w sprawach kariery zawodowej ("Uciekaj stąd, dziewczynko, i wracaj do Krakowa" – mówił. To wróciłam). Nie mam niestety pojęcia, jak potoczą się losy Jess, która w dostępnym już legalnie w sieci pilocie "New Girl" zamieszkuje z trójką panów. Może też ucieknie po paru miesiącach, a może pozwolą jej zostać na kilka sezonów? Nie wiem, a pilot serialu ani trochę nie rozpędził mroków mojej niewiedzy.
"New Girl" to komedia, traktująca o dziewczynie imieniem Jess. Gra ją Zooey Deschanel. Choć "gra" to w tym przypadku niekoniecznie dobre określenie. Jess to Zooey, a Zooey to Jess. Główna bohaterka jest więc roztrzepana, mówi chaotycznie, śpiewa w nieoczekiwanych momentach i robi czasem dziwne, czasem urocze, a czasem dziwne, ale mimo to urocze miny. Jako że właśnie przyłapała faceta na zdradzie, poszukuje nowego mieszkania. Ponieważ jest nauczycielką, co oznacza, że nawet w Ameryce rewelacyjnie jej nie płacą, wprowadza się do trójki facetów, którzy szukali współlokatora. No dobrze, może nie chodzi o brak pieniędzy. Nie znamy powodu.
Tak czy siak się wprowadza. Panom zajmuje trochę czasu zdecydowanie, że jednak ją chcą taką, jaka jest (mnie to zajmie pewnie jeszcze dłużej) – i wszystko zaczyna się kręcić. Niekoniecznie w zawrotnym tempie, bo to komedia. Komedia o Zooey, znaczy o Jess. Fani aktorki na pewno oszaleją ze szczęścia tak czy siak i przyjmą, co FOX im daje. Ja, mimo że uwielbiam ją przynajmniej od czasu "500 dni miłości", na razie nie zakochałam się w "New Girl".
W "500 dniach miłości" mieliśmy świeżą Zooey, teraz mamy Zooey przerysowaną, która momentami staje się parodią samej siebie. Świeża Zooey była istotą bezpretensjonalną i uroczą, Zooey-Jess bardzo stara się być bezpretensjonalna i urocza. "New Girl" aż ocieka tym jej wyreżyserowanym urokiem, doprowadzając niebędących jej wielkimi i oddanymi fanami widzów do mdłości. Jeśli do tego dorzucić nie najlepiej napisane teksty i nie do końca zabawne dowcipy, z których bardzo, ale to bardzo starałam się którykolwiek zapamiętać – i wyraźnie mi nie wyszło – pierwszy odcinek nowej komedii FOX-a wypada bardzo słabo.
Mimo to jeszcze bym nie skreślała tego serialu. Choć to sitcom, nie ma tu (przynajmniej w pilocie) denerwującego śmiechu z offu, nakazującego chichotać w co głupszych momentach. To plus. Do postaci można mieć parę zarzutów, z pewnością jednak nie są one nijakie. Szkoda, że ten, któremu nijakość najmniej grozi, Damon Wayans Jr., odchodzi ze względu na zobowiązania wobec "Happy Endings". Ale kto wie, może następca też da radę.
Wszyscy tu mają jakiś rodzaj ADHD, niektórzy nawet w nieco allenowskim stylu (choć oczywiście bez allenowskiej mądrości), co z przyjemnością kupuję. Wszyscy zapewne będą mieli jakieś historie, na których ocenę przyjdzie jeszcze czas. Wszystkich póki co pamiętam. To dobrze o nich świadczy.
Jeśli więc "New Girl" zrezygnuje z pokazywania wszystkich słodkich minek Zooey, znaczy Jess, wyśpiewującej (całkiem niezłym zresztą głosem) piosenki o samej sobie i pójdzie w kierunku interakcji między głównymi bohaterami, ma szansę zagościć na ekranach na dłużej. Jeśli nie, Jess, znaczy Zooey, może czekać szybka wyprowadzka. Z telewizji.