"Breaking Bad" (5×12): Metafory i eufemizmy
Marta Wawrzyn
7 września 2013, 18:00
Kolejny odcinek za nami, kolejne bomby odpalone. Wszystkie seriale powinny mieć takie sezony finałowe, jak "Breaking Bad". Uwaga na spoilery.
Kolejny odcinek za nami, kolejne bomby odpalone. Wszystkie seriale powinny mieć takie sezony finałowe, jak "Breaking Bad". Uwaga na spoilery.
Powiedzieć, że finałowy sezon "Breaking Bad" jest genialny, to tak jakby nic nie powiedzieć. Co tydzień dostajemy odcinek, w którym nie tylko dużo się dzieje, nie tylko jesteśmy zaskakiwani szalonymi zwrotami akcji, ale też emocje wręcz wylewają się z ekranu.
Co się stało z Jessem P.?
"Rabid Dog" to odcinek może nie aż tak przeładowany fajerwerkami, jak "Confessions", ale wciąż świetny. Już na samym początku przynosi zaskoczenie: Jesse nawet nie zaczął niszczyć domu pana White'a. Jesse znikł. Razem z Walterem zaglądamy w każdy kąt, by przekonać się, że chłopaka tam nie ma, dom jest w zasadzie cały, a o wcześniejszym wtargnięciu świadczy tylko kanister i benzyna rozlana po dywanie. Sekwencja otwierająca odcinek jest doskonała pod każdym względem; muzyka, praca kamery, skradający się jak jakaś parodia Bonda Bryan Cranston – to wszystko sprawia, że siedzimy przez te kilka minut jak na szpilkach.
Pozostawienie widzów w niewiedzy przez sporą część odcinka to kolejny fantastyczny zabieg. I nawet jeśli los Jessego jest do przewidzenia – trochę się nawet dziwię, że wielki Heisenberg szukał go wszędzie, ale nie wpadł na to, iż Hank mógł się do niego dobrać – to i tak oglądało się to super. Scenariusz "Breaking Bad" jest napisany po prostu perfekcyjnie.
Pani Heisenberg
Co się robi, kiedy niestabilny emocjonalnie facet, z którym niedawno budowaliśmy narkotykowe imperium, próbuje spalić nasz dom? Walter White uważa, że w takiej sytuacji należy z nim porozmawiać. Nie zastraszyć, nie zabić, a porozmawiać. Siedząc z rodziną w hotelu, po tym jak opuścił własny dom, on naprawdę myśli, że wszystko da się jeszcze naprawić; że można przemówić Jessemu do rozsądku.
Nawet Skyler nie może tego pojąć i jest przekonana, że "porozmawiać" to tylko eufemizm, określający ostateczne rozwiązanie kwestii Jessego. Jej przemiana w tym sezonie, w stojącą jednoznacznie po stronie męża panią Heisenberg, już do tej pory była straszna. Ale teraz to, co ona mówi, to jej krótkie "What's one more?" mrozi krew w żyłach, również Walterowi. No bo jak to tak… zabić Jessego?
Barwne metafory Saula Goodmana
Dokładnie tę samą radę ma dla Waltera Saul Goodman, prawnik, który nigdy nie powie niczego wprost, ale ma pod ręką masę barwnych metafor i zdań zakończonych wielokropkami. Saul i jego pełne czarnego humoru teksty to prawdziwa ozdoba finałowego sezonu "Breaking Bad". Jeszcze rok czy dwa lata temu uważałam go za bohatera, który jest dobry tylko w małych dawkach, teraz mogę na niego patrzeć i patrzeć.
Nie życzę mu w żadnym wypadku, by wylądował w Belize, choć zdaję sobie sprawę z tego, jak szaro-szary z niego bohater. Saul zna ludzi, którzy pomogą popełnić każde możliwe przestępstwo, ale sam – jestem tego pewna – nigdy w życiu nie ubrudził rąk. Podobnie jak Lydia, zamyka oczy, kiedy mógłby zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chce. Do śmierci ilu ludzi się przyczynił? Ilu ludziom rzeczywiście pomógł? Oby spin-off o Saulu powstał, bo chcę wiedzieć o tym gościu więcej i więcej.
"Tato, możesz po prostu powiedzieć prawdę?"
W otoczeniu Waltera White'a jest już tylko jedna osoba, która żyje w nieświadomości; która nie zdaje sobie sprawy z jego prawdziwej natury. Walt Jr. Ale nawet on jest już w stanie rozpoznać, że ojciec kłamie, i widzi, że go traci. Nie ma tylko pojęcia, że choroba ojca nie jest jedynym zagrożeniem dla ich rodziny.
W krótkim uścisku nad basenem mieści się prawdziwe kłębowisko uczuć – i to nie tylko ze strony syna. Obaj panowie przeczuwają, że to początek końca, i że ten koniec jest już bardzo bliski. Tylko każdy z nich rozumie to inaczej.
Każdy może przekroczyć granicę
Jesse jest w matni – z jednej strony jest diabeł, czyli pan White, jego były nauczyciel, z drugiej owładnięty żądzą przymknięcia szwagra Hank. Nie ma sensu analizować wszystkiego, co się wydarzyło w domu Schraderów, scena po scenie – dość powiedzieć, że Dean Norris i Aaron Paul odwalili kawał dobrej roboty. Pozwólcie, że skupię się na tym, co zszokowało mnie najbardziej: przejściu Hanka na Ciemną Stronę Mocy. Agent posyła Jessego na potencjalnie niebezpieczne spotkanie z Walterem, mając w nosie, co go spotka. Walter go zabije? Doskonale, przynajmniej będzie wreszcie jakiś dowód.
To chyba bardziej nawet szokujące, niż przemiana Skyler, w końcu pani Heisenberg przekraczała kolejne granice krok po kroku, zanim zaczęła otwarcie mówić o zabijaniu ludzi. Hank jest "tym dobrym", stróżem prawa bez skazy. Hank nie powinien nawet myśleć tego, co powiedział Gomezowi. Ale nie, dla niego Jesse to nie człowiek, to tylko pionek w rozgrywce o Waltera White'a. Który chyba rzeczywiście ma jakieś diabelskie moce, skoro potrafi sprawić, że nawet tacy ludzie jak Hank i Marie pokazują swoją mroczną stronę.
Pod koniec odcinka wszyscy gracze są już mocno zdesperowani. I nic dziwnego, stawka jeszcze nigdy nie była tak wysoka. Jesse i Hank łączą siły, bo cel mają wspólny: dorwać Waltera. Ale Jesse nie chce być tylko pionkiem, wyraźnie ma własny pomysł, jak twierdzi, lepszy niż plan Hanka. Walter w końcu decyduje się pozbyć się ostatnich sentymentów i dzwoni do Todda. Metafory i eufemizmy zamieniają się w działania.
Cztery odcinki to końca.