"Breaking Bad" (5×13): Spotkanie na pustyni
Marta Wawrzyn
10 września 2013, 20:02
Przez wypełnione autami drogi Albuquerque i znane tylko tym, którzy mają jakieś grzechy na sumieniu, pustynne ścieżki kontynuujemy szaloną podróż do piekła z "Breaking Bad". Uwaga na spoilery.
Przez wypełnione autami drogi Albuquerque i znane tylko tym, którzy mają jakieś grzechy na sumieniu, pustynne ścieżki kontynuujemy szaloną podróż do piekła z "Breaking Bad". Uwaga na spoilery.
Scenarzyści "Breaking Bad" po raz kolejny zafundowali nam pełną zwrotów akcji jazdę bez trzymanki i zostawili nas na koniec z opadniętymi szczękami. Tego, co wydarzyło się na końcu "To'hajiilee", chyba nikt z nas się nie spodziewał – a przynajmniej nie tak szybko, nie w ten sposób.
Wielkie plany mądrych ludzi
"To'hajiilee" to zabawa w kotka i myszkę na najwyższym poziomie. Wszyscy przechodzą samych siebie w wymyślaniu genialnych planów, wiadomo jednak, że wygrać może tylko jeden: Walt albo Hank. Zwrotów akcji jest tyle, że łatwo się pogubić. Najpierw oglądamy, jak Todd zawodzi po raz kolejny jako "kucharz". Potem Walt dzwoni do Todda z prośbą o pomoc w zabiciu Jessego – ale koniecznie w humanitarny sposób, w końcu "Jesse to rodzina". Te dwa zdarzenia łączą się w układ, polegający na tym, że wujek Jack z kumplami zrobi, co trzeba, jeśli Walt nauczy wreszcie Todda raz a porządnie, jak się robi niebieską metę. Obu stronom zależy na to, by układ przetrwał, stąd też nie dziwi zachowanie grupy Jacka pod koniec odcinka.
Walterowi wydaje się, że jest bardzo sprytny, kiedy idzie do Andrei (i gada przy okazji swobodnie z Brockiem – co za genialna scena, pokazująca, jak przerażający jest ten człowiek!), by wywabić Jessego przy jej pomocy, a potem rzucić go na pożarcie swoim kolegom od brudnej roboty. Nadal nie przyszło mu do głowy, że jego były kompan może współpracować z DEA. Broni się przed myślą, że Pinkman może sypać. Do samego końca jest przekonany, że Jesse jest sam albo co najwyżej z jakimiś kumplami, których załatwienie nie powinno być dla wujka Jacka i jego armii większym problemem.
A tymczasem Jesse i Hank wprowadzają w życie własny plan, też pełen dziur (gdyby Walt zaczął wszystko analizować, zamiast rzucić się ratować "zagrożone" pieniądze, wszystko by wzięło w łeb), ale lepszy, bo skuteczny.
Heisenberg na kolanach
Co tu dużo mówić, Hank z pomocą Jessego przechytrzył wreszcie Waltera. Oglądanie, jak wszystko toczy się dokładnie tak, jak to sobie zaplanował, było czystą przyjemnością. Czy z Huellem nie poszło za łatwo? Cóż, zdjęcie rozwalonego mózgu – fantastyczny motyw, swoją drogą! – musiało zrobić swoje. Czy Walt nie za łatwo połknął przynętę? Może i tak. Ale pamiętajmy, że wielki Heisenberg już nie jest tak ostrożny, jak na początku. Teraz ma dużo wiary w swoje możliwości, a przy tym zachowuje się dość impulsywnie. I przede wszystkim ma obsesję na punkcie pieniędzy, bo bez nich nie miałby niczego. A mając je, może żyć ze świadomością, że robił to wszystko w jakimś celu. Po to, żeby mieć namacalny dowód swojej wielkości, ale też by zapewnić przyszłość rodzinie. Jesse to wiedział i naprowadził na to Hanka.
Nie zdziwiło mnie więc ani trochę, kiedy wielki Heisenberg wsiadł za kółko i popędził na złamanie karku ku własnej zgubie, po drodze paplając przez telefon, ilu ludzi zabił. To do niego podobne – wiemy to my, wiedział to też Hank, który nie mógł się powstrzymać i aresztując szwagra, puszył się jak paw. Nie mam mu tego za złe, bo niewątpliwie na tę chwilę triumfu, bardzo zresztą krótką, zasłużył. Zapracował na nią.
Jesse i pan White
W najnowszym odcinku wyszło na jaw, że Walter White nie przypadkiem zakopał cały swój majątek w tym, a nie innym miejscu na pustyni. Jesse od razu rozpoznał To'hajiilee jako miejsce, w którym po raz pierwszy razem "gotowali". Teraz znów znaleźli się tu razem – w zupełnie innych rolach. Pinkman nie zwraca się już do swojego mentora "panie White", mówi po prostu "Walt". A kiedy go widzi upokorzonego, w kajdankach, nie może się powstrzymać i pluje mu prosto w twarz.
Walter chyba też już nic dobrego o Jessem nie myśli – w końcu różne rzeczy przyszły mu do głowy, ale nie to, że zostanie przez niego tak pięknie wsypany.
I żywy stąd nie wyjdzie nikt?
Jak już wspomniałam, nie zdziwiło mnie przybycie odsieczy – wiadomo było, że jeśli Todd z wujkiem potrzebują Waltera, muszą mu ratować tyłek, niezależnie od okoliczności. Ale z pewnością nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie spodziewałam się regularnej bitwy na pustyni, w której wszyscy strzelają i to po to, żeby zabić.
Nie chciałabym w tym momencie za bardzo wybiegać w przyszłość, bo "Breaking Bad" serialem przewidywalnym w żadnym razie nie jest. Choć co tydzień dostajemy kolejne elementy układanki, wciąż nie mam pojęcia, jak Walter White zostanie panem Lambertem z New Hampshire ani czemu jego dom zostanie splądrowany, a na ścianie znajdzie się wielki napis "Heisenberg".
Wydaje mi się, że ktoś w tej strzelaninie zginie. Wiemy, że Walter jakoś się wykaraska, natomiast cała reszta jest na razie zagadką. Uważam, że możemy spodziewać się śmierci Hanka, i to już na początku następnego odcinka. Czemu? Bo gdyby Hank przeżył strzelaninę, Walter pewnie nie byłby na wolności w 52. urodziny. Poza tym telefon do Marie i wzajemne wyznanie miłości wyglądało jak pożegnanie.
Kiedy więc zobaczymy Waltera jako pana Lamberta, z pewnością nie będzie szykował się na wojnę z Hankiem. Nie mam żadnych przewidywań co do Jessego, ale też dopuszczam możliwość, że zginie w konfrontacji, której początek widzieliśmy. Ewentualnie ucieknie. Nie powinnam pewnie na razie zgadywać, na wojnę z kim idzie pan Lambert w 52. urodziny. Gdybym jednak miała obstawiać, powiedziałabym, że chodzi o wujka Jacka i jego kumpli – ale na razie to bardziej przeczucie niż sensowna teoria, w której wszystko ma ręce i nogi.
Przed nami jeszcze trzy, zapewne równe doskonałe co dotychczasowe, odcinki, a my (przynajmniej ja) wciąż błądzimy jak dzieci we mgle, próbując odgadnąć, jak zakończy się ten niezwykły serial. Domyślamy się, że nic dobrego nikogo na koniec nie spotka, ale co właściwie się stanie i jak do tego dojdzie? Tego nie wiemy. "Breaking Bad" do końca potrafi zaskakiwać i czyni to w znakomitym stylu.
Trzy odcinki.