"Haven" (4×01): Gdzie jest Audrey?
Agnieszka Jędrzejczyk
17 września 2013, 17:08
Niektóre seriale nigdy się nie zmieniają – i jeśli tylko formuła od początku wychodzi im na dobre, taki właśnie powinny trzymać kurs. W przypadku "Haven" aż nie zliczę, ile razy zmian bym sobie życzyła. Czy w 4. sezonie można wreszcie na nie liczyć? Spoilery.
Niektóre seriale nigdy się nie zmieniają – i jeśli tylko formuła od początku wychodzi im na dobre, taki właśnie powinny trzymać kurs. W przypadku "Haven" aż nie zliczę, ile razy zmian bym sobie życzyła. Czy w 4. sezonie można wreszcie na nie liczyć? Spoilery.
Nigdy nie próbowałam się oszukiwać, że "Haven" jest serialem innym niż przeciętny. Rozwijająca się w ślimaczym tempie intryga, niezgrabnie prowadzone wątki personalne, przesyt nie wyjaśnianych tajemnic i nie otrzymywanych odpowiedzi w pewnym momencie aż mnie wymęczyły – do tego stopnia, że świetnie zapowiadający się sezon 3. obejrzałam do końca dopiero kilka dni temu. Miałam pecha, że moje życzenie o poświęcenie więcej uwagi życiu osobistemu bohaterów odbiło się czkawką, kiedy scenariusz poleciał dokładnie nie w tym kierunku, jakiego bym sobie życzyła (powiedzmy sobie szczerze, Nathan nie jest moją ulubioną postacią, właściwie to lubię go bardzo minimalnie). Trudno jednak zaprzeczyć, że sama intryga ruszyła do przodu i w poprzednim sezonie dowiedzieliśmy się wielu zaskakujących rzeczy. W zasadzie tak wielu, że coraz trudniej brać mi ten serial na poważnie.
Nie zmienia to jednak faktu, że się do "Haven" przywiązałam i chciałabym wreszcie, po trzech razach, zobaczyć je w formie. Po pierwszym odcinku 4. sezonu wydawać werdyktu się nie da, ale na pewno widać, że wiele w miasteczku się zmieniło.
Zacznijmy od tego, że wyrzucony ze stodoły Duke zostaje nagle przeniesiony sześć miesięcy w czasie, i wszyscy w Haven są przekonani o jego śmierci (m.in. jego brat, który ochoczo obejmuje własność nad jego knajpą). Szybko znajduje nową sojuszniczkę w osobie młodej Jennifer, która słyszy w głowie głosy mieszkańców tytułowego miasteczka. Czy to jej Kłopot? Póki co, scenarzyści nie dają na to jasnej odpowiedzi, a ja bardzo bym się zdziwiła, gdyby to było takie proste.
Duke czym prędzej wraca więc do Haven, przekonany o tym, że Audrey znajduje się gdzieś niedaleko, ale ku swojemu rosnącemu zdumieniu zastaje miasteczko w stanie zupełnie innym, niż je pamięta. Nathan nie jest już komisarzem policji, a zamiast tego ukrywa się przed Strażą, która chcą jego śmierci za przerwanie cyklu powstrzymania Kłopotów. Nowym stróżem prawa zostaje Dwight, z czego nie są zadowoleni bracia Teagues. Prawdziwym problemem okazują się jednak gwałtowne zmiany pogodowe – bez Audrey nie ma nikogo, kto byłby w stanie powstrzymać tak niebezpieczny Kłopot. Wchodząc w ryzykowny układ z żądnymi zemsty członkami Straży, bohaterowie, chcąc nie chcąc, wkraczają do akcji.
Tymczasem młoda kelnerka o imieniu Lexi przyjmuje w barze tajemniczego mężczyznę, który okazuje się wiedzieć na jej temat znacznie więcej, niż mogłaby sobie wyobrazić. Uratowawszy jej życie przed niebezpiecznym człowiekiem, wyjaśnia jej, że za wszelką cenę musi sobie przypomnieć, kim była.
Jak na "Haven", "Fallout" okazał się całkiem przyzwoitym odcinkiem – lepszym tym bardziej, że darował nam szkliste spojrzenia pomiędzy najnudniejszym policjantem po tej stronie USA i jego zasługującą na lepsze partnerką (wybaczcie, uprzedzenie) – ale w gruncie rzeczy pozostał dokładnie tym samym, czym był zawsze. Lekkie odświeżenie materiału w postaci nieobecności Audrey wyszło mu nieco na dobre, bo szczerze mówiąc, przyjemnie było zobaczyć trójkę bohaterów myślących wspólnie niż jedną postać rozwiązującą co tydzień każdą zagadkę. Cieszy mnie też wprowadzenie nowych twarzy. Jennifer wydaje się wyjątkowo sympatyczna w ten uroczy, ciapowaty sposób, a Wade, brat Duke'a, z całą pewnością zdrowo namiesza w jego życiu.
Martwi mnie tylko jedno – im więcej cegiełek scenarzyści dokładają do tajemnicy Kłopotów i związku, jaki ma z nimi Audrey, tym bardziej "Haven" staje się niedorzeczne. I co gorsza, nie potrafię dokładnie sprecyzować, z czego to wynika. Oglądam dużo seriali fantastycznych, nawet bardzo dużo, więc teoretycznie nic nie powinno mnie już dziwić. W praktyce jednak czuję, że "Haven" coraz bardziej zbliża się do granicy, w którym "metafizyką" można wyjaśnić wszystko, a to dla mnie wyraźny znak, że twórcom kończą się dobre pomysły. Choć "Haven" produkcją wybitną nie jest, bardzo bym nie chciała, by wkrótce ugrzęzło we własnoręcznie zastawionych na siebie sidłach.
Jednak najważniejszą kwestią pozostaje, czy przerwanie cyklu faktycznie umożliwi powrót "tej" Audrey. Sześć miesięcy w porównaniu do dwudziestu siedmiu lat to jak machnięcie ręką, więc efekt "stodoły" mógł się wcale w Lexi nie zadomowić. Pojawienie się tajemniczego mężczyzny (granego, swoją drogą, przez znanego z "Eureki" Colina Fergusona) zwiastuje kolejny nieznany element układanki, więc tak naprawdę może się nam objawić zupełnie nowy wymiar (na co zresztą też kręciłabym nosem). Koniec końców chyba już nie wiem, czego się po tym sezonie spodziewać – z tą czy tamtą zmianą, "Haven" pozostaje na swoim standardowym poziomie, z którego z kopyta już raczej nie ruszy.