"Sleepy Hollow" (1×01): Czapki z głów
Agnieszka Jędrzejczyk
18 września 2013, 22:29
Uwielbiam serialowe niespodzianki. Tym razem padło na "Sleepy Hollow", które muszę serdecznie przeprosić za kompletny brak wiary, jaki we mnie wcześniej wywoływało. Nie mam pojęcia, co z tego serialu wyrośnie, ale jeśli będzie choć w połowie tak dobry jak pilot, to kupuję go w ciemno.
Uwielbiam serialowe niespodzianki. Tym razem padło na "Sleepy Hollow", które muszę serdecznie przeprosić za kompletny brak wiary, jaki we mnie wcześniej wywoływało. Nie mam pojęcia, co z tego serialu wyrośnie, ale jeśli będzie choć w połowie tak dobry jak pilot, to kupuję go w ciemno.
Spokojnie mogę powiedzieć, że z taką premierą jak "Sleepy Hollow" serialowy sezon fantastyczny 2013/2014 rusza z kopyta z mocnym przytupem. Równie dobrze mogę sama sobie wymierzyć solidny policzek, że kiedykolwiek wątpiłam w panów Alexa Kurtzmana i Roberto Orciego, którzy z paranormalnego procedurala "w stylu" "Z Archiwum X" zrobili przecież pięć sezonów jednego z najgłębszych i najciekawszych seriali science fiction ostatnich lat. W "Sleepy Hollow" zamierzają się na temat z przeciwnego bieguna, w którym historia, legendy i mity Stanów Zjednoczonych zakręcą się w tańcu z mistycznymi siłami apokalipsy, zwalczającymi się czarnoksięskimi frakcjami i niewyjaśnionymi tajemnicami sprzed lat. I mimo że to dalej brzmi wyjątkowo abstrakcyjnie, możecie mi wierzyć, że byłam bardzo, ale to bardzo zdumiona, widząc, jak świetnie to ze sobą współdziała.
Zarys fabuły "Sleepy Hollow" najlepiej zostawić na prostym stwierdzeniu, że Ichabod Crane (Tom Mison) budzi się 250 lat po pozbawieniu głowy tajemniczego jeźdźca z blizną na ręce. Zdezorientowany, znaleziony przez lokalną policję i zapakowany w kajdanki, nie rozumie, w jaki sposób przeniósł się w czasie, ale wie jedno – nawet bez głowy, tajemniczy jeździec wciąż grasuje w Sleepy Hollow. Natrafiwszy na trop i nawiązawszy więź z ambitną policjantką (Nichole Beharie), Crane podejmuje się rozwiązania zagadki, dla której najprawdopodobniej jest jedyną nadzieją. A że nowe elementy układanki piętrzą się niemal za każdym zakrętem, możemy przypuszczać, że razem z Abbie będą mieć pełne ręce roboty.
Pierwszym skojarzeniem w "Sleepy Hollow" jest "Assassin's Creed III" – nie, wróć – pierwszym skojarzeniem w "Sleepy Hollow jest klimat". Ni to horror, ni to thriller, ni to urban fantasy, pilot ugina się pod ciężarem gęstej, tajemniczej atmosfery, w której targane wiatrem liście suną przez nocne ciemności tuż za plecami bohaterów, kiedy w ich kierunku zmierza właśnie złowieszcza istota z toporem w dłoni. Jasne, można powiedzieć, że to dosyć przerysowane, ale w produkcji o tak abstrakcyjnym założeniu pasuje jak ulał, wręcz dodając jej unikalnego charakteru. Jesienny nastrój nowojorskiego miasteczka co rusz pogłębiają też intrygujące ujęcia kamery, podkręcające napięcie dziwnymi kątami, widokiem jak przez dziurkę w ścianie, czy nawet dynamicznym podążaniem za ruchami bohaterów, zupełnie jak z pełnych akcji gier video.
Jest to o tyle istotne, że ten stworzony w ciągu 44 minut klimat grozy kilkakrotnie złapał mnie, fankę horrorów, za gardło – co w dobie dzisiejszego "straszenia" efektami specjalnymi uważam za naprawdę znaczące dokonanie. A że za tak imponujący wygląd pilota odpowiedzialny jest Len Wiseman – znany chociażby jako twórca kinowej serii "Underworld" czy remake'a "Pamięci absolutnej" – jestem przekonana, że najnowszy serial FOX-a wyrobi drogę pod nowa jakość ogólnodostępnych telewizyjnych horrorów.
Drugą rzeczą, jaką się "Sleepy Hollow" wyróżnia, jest para głównych bohaterów. Zarówno Tom Mison, jak i Nichole Beharie to twarze w serialowym światku świeże, tym bardziej więc cieszy, że w rolach Ichaboda Crane'a i Abbie Mills czują się wyraźnie wygodnie. Crane jest fantastycznie staromodny – nie dość, że używa przestarzałych zwrotów, to jeszcze mówi z cudownym brytyjskim akcentem – a na dodatek jest wręcz uroczy w swoim kompletnym niezrozumieniu epoki XXI w. Abbie to natomiast nie dająca sobie wciskać kitu, ale i nie tracąca dystansu pani porucznik z silnym kręgosłupem moralnym, którego w imię dobrej sprawy nie boi się wcale nagiąć.
Mison i Beharie od pierwszej minuty grają bardzo naturalnie, ale co ważniejsze, oboje od razu łapią między sobą kontakt, co od razu przekłada się na wyraźną chemię pomiędzy ich bohaterami. Ani Crane, ani Abbie nie rzucają z jaśniejącymi oczami na drugie – nie ma tu żadnej głębokiej fascynacji człowiekiem z poprzedniej epoki czy kobietą z przyszłości, w zasadzie oboje traktują ten temat jak każdą drobną głupotkę dnia codziennego, i jest to wbrew pozorom bardzo odświeżające. Jako parze centralnych postaci i zarazem partnerów – a w przyszłości zapewne i przyjaciół – ta dynamika wróży serialowi naprawdę dobrze. Na ich tle pozostali gracze przewinęli się tylko w tle i tylko tam, gdzie byli potrzebni, póki co można ich więc zignorować . Ale za to w tym miejscu możemy przejść do kolejnej rzeczy.
Otóż pilot "Sleepy Hollow" gna przed siebie jak ów jeździec, nie zwalniając ani nie zatrzymując się praktycznie na chwilę. W praktyce oznacza to, że od pierwszego kadru do ostatniego odcinek gładko prowadzi przez kolejne, postępujące niekiedy w szalonym tempie wydarzenia, nie zatracając przy tym ogólnego sensu i absolutnie nie pozwalając na nudę. Tempo jest momentami tak błyskawiczne, że w niemałym osłupieniu zastanawiałam się, jakim cudem nie sypie się to jeszcze jak domek z kart – krótkie 44 minut na zmieszczenie wszystkiego i jeszcze wzbudzenie ciekawości na ciąg dalszy takie ryzyko stwarzają – ale inwestycja w obsadę, bohaterów i klimat zrobiła swoje i wciągnęłam się ponad wszelkie wątpliwości.
44 minuty faktycznie umykają ekspresowo, fabuła została zaledwie muśnięta, ale ilość potencjalnych wątków rosła niemal z minuty na minutę. Można się spodziewać, że przed nami długa, najeżona przeszkodami (czyt. sprawami tygodnia) droga w rozwiązywaniu głównej tajemnicy, ale z takim zestawem postaci i takim potencjałem na przygodowo-horrorowo-komediowo-dramatyczną zabawę nie mam wątpliwości, że będę mieć z niej masę frajdy. Nie mogę się chociażby doczekać sprawdzenia, jak w nowej rzeczywistości będzie sobie radził Crane. A to i tak tylko wierzchołek góry lodowej.
Zachwycam się więc i zachwycam, ale to wcale nie oznacza, że pilot "Sleepy Hollow" ustrzegł się błędów. Najbardziej istotnym jest tu wspomniane upchanie wszystkiego naraz – oczywiście nie cofam swoich słów o płynności wydarzeń, ale czasami niestety widać, że niektórym wątkom przydałoby się jeszcze tak z trzy minuty więcej. W efekcie znajdują się tu dosyć łopatologiczne dialogi, które muszą przede wszystkim szybko i wyraźnie sprzedać temat. Ja temat kupiłam, zresztą oglądam przecież seriale, których scenariusze obok subtelności nawet nie stały, wyhodowanie sobie znieczulicy przyszło więc naturalnie. Nie jest zatem tak, że cały ten pilot urywa głowy w sposób bezdyskusyjny – mnie na przykład głowę urwał pilot "The Walking Dead" – ale słowo daję, premiera "Sleepy Hollow" mocno stąpa akurat po tym gruncie, który jest najważniejszy, zapewniając przede wszystkim klimatyczną i niespodziewanie dobrą rozrywkę.
I tak sobie myśląc, co ten serial może przynieść więcej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dostaniemy młodszego brata "Fringe", tylko że w historyczno-mistycznych klimatach – a więc głębokie wejście w charakter bohaterów, ich relacji względem siebie, konsekwencji swoich czynów i naturalnie walki o lepsze jutro, wszystko tym razem w atmosferze grozy i czarnoksięskich tajemnic. Nie muszę dodawać, że ten kierunek bardzo mi odpowiada. Dodać szczyptę "Supernaturala", odrobinę "Grimma" i kawałek – że wrzucę – z uroczego "Castle'a", i wychodzi pozycja, która równie dobrze może okazać się hitem.
A na razie, po pilocie, mogę tylko powiedzieć: czapki z głów!