"By Any Means" (1×01): Szara strefa w wersji light
Andrzej Mandel
24 września 2013, 19:32
"By Any Means", nowy serial kryminalny BBC jest lekki, całkiem dowcipny i da się oglądać. Fajerwerków nie ma, ale nudy też nie. Nie spodziewajcie się niezapomnianych kreacji. Brak większych spoilerów.
"By Any Means", nowy serial kryminalny BBC jest lekki, całkiem dowcipny i da się oglądać. Fajerwerków nie ma, ale nudy też nie. Nie spodziewajcie się niezapomnianych kreacji. Brak większych spoilerów.
Jeżeli ktoś szuka tu następnego "Luthera", to srogo się zawiedzie. W roli głównej, co prawda, występuje Warren Brown, czyli DS Ripley, ale serial ma zupełnie inny klimat i niech nikogo nie zmyli tytuł, który można spokojnie przetłumaczyć na "Wszystkie chwyty dozwolone". Po pierwsze, nie wszystkie, a po drugie, konwencja jest całkiem lekka.
Serial opowiada o utajnionej grupie działającej na krawędzi, ale Brudnego Harry'ego tu brak, a we wspomnianym już "Lutherze" widzieliśmy więcej pozaprawnych działań policjantów w ciągu dowolnych 10 minut niż tu w całym odcinku. "By Any Means" jest bardziej ugrzecznione, znacznie lżejsze i w większym stopniu oparte na kliszach. Nie oznacza to, że jest złym serialem. Po prostu nie ma tu mrocznej, dusznej atmosfery.
Efekt nie jest zły, ale ten serial nie będzie śnił się po nocach. Nie ma tu też miejsca na zagadkę kryminalną – winnego znamy z góry, liczy się to, jak złapie go grupa specjalna. Trzeba przyznać, że twórcy mają pomysły, które ogląda się całkiem przyjemnie, i nie stawiają na przemoc, co działa odświeżająco. Ile można bowiem oglądać działających w półcieniu policjantów walących bandziorów po mordach, po czym zalewających utracone związki hektolitrami whisky czy piwa?
W "By Any Means" postawiono na lekkość, trochę dowcipu i trochę tajemnicy. Mamy tu (oklepany chwyt z wielu seriali), tajemniczego zleceniodawcę czy też zleceniodawczynię – Helen (Gina McKee), mamy wygadanego, ostrego i prostego jak korkociąg lidera Jacka (Warren Brown), prostolinijną Jessicę (Shelley Conn) i geniusza technologicznego TomToma (Andrew-Lee Potts). Czyli podstawowy zestaw tego typu serialu jest obecny.
Wszystko to wymieszano, dodano szczyptę brytyjskiego humoru i całość ogląda się dobrze. Nie jest to jednak serial, który bym zapamiętał jakoś szczególnie. Ot, pierwszorzędny serial drugorzędny. Przyjemnie obejrzeć, można na godzinę znaleźć się w Anglii i pośmiać się z lekkiego dowcipu. Dylematów moralnych za wiele nie ujrzymy, a łajdacy na pewno znajdą się za kratkami.
Przyznaję się – bardzo często właśnie tego dokładnie mi trzeba.