"Breaking Bad" (5×15): Na dnie piekła
Marta Wawrzyn
26 września 2013, 21:29
Z Walterem White'em zwiedziliśmy już wszystkie kręgi piekła, by w końcu znaleźć się na jego dnie. Przed nami już tylko finał. Spoilery.
Z Walterem White'em zwiedziliśmy już wszystkie kręgi piekła, by w końcu znaleźć się na jego dnie. Przed nami już tylko finał. Spoilery.
Podróż na samo dno dobiega końca. Za parę dni dowiemy się, jak skończył Walter White i wszyscy ci, którzy na swoje nieszczęście spotkali go na swojej drodze. Internet obiegają fantastyczne teorie fanowskie, rozmaite "spoilery" i inne cuda – ale prawda jest taka, że wiemy, iż nic nie wiemy. Mamy swoje przypuszczenia, chcemy, aby jedni wyszli z tego żywi, a inni niekoniecznie, ale nie mamy bladego pojęcia, jaki szok przygotował dla nas Vince Gilligan.
Skupmy się więc na razie na najnowszym odcinku, nie tak wybuchowym, jak "Ozymandias", ale za to stanowiącym perfekcyjne wprowadzenie do wielkiego finału.
Nebraska zamiast Belize
Zaczęło się od zaskoczenia – a przynajmniej dla mnie było to zaskoczenie. Otóż nie spodziewałam się, że zobaczę kiedykolwiek twarz człowieka Saula, tego, który zajmuje się dawaniem ludziom w potrzebie nowego życia. Byłam przekonana, że to będzie tylko czerwony van, nic więcej. Wyobrażałam sobie, że to byłoby symboliczne – człowiek bez twarzy, który czyni cuda, ale którego nikt nigdy nie widział.
Vince Gilligan zdecydował inaczej i dobrze, nie mam nic przeciwko temu. Człowiek Saula okazał się pragmatycznym, rozsądnym facetem, który swoją ostrożnością i skrupulatnością zaskoczył chyba nawet samego Saula. Prawnik w końcu uznał za rozsądne zostać jego klientem i prawdopodobnie widzieliśmy go właśnie po raz ostatni. Tu nie zostało nic więcej do powiedzenia, historia prawnika Saula Goodmana kończy się tak, że zostaje zwykłym gostkiem z Nebraski, zajmującym się w życiu czymś bardzo banalnym. Resztę mamy sobie dopowiedzieć. I chyba nie tylko ja już z tej opcji skorzystałam, i wyobraziłam sobie, jak Goodman pnie się w górę w swojej okropnej nowej pracy, by w końcu znów znaleźć się na szczycie ludzkiej piramidy. On po prostu tak ma.
Zanim Saul zabrał walizki i znikł, zdążył udzielić Walterowi dobrej rady: jeśli naprawdę tak ci zależy na rodzinie, zostań i staw czoła temu wszystkiemu. W końcu i tak niewiele życia ci zostało.
Człowiek, który płaci
Problem polega na tym, że Walter nie działa rozsądnie i wbrew temu, co powtarza, rodzina wcale nie jest dla niego najważniejsza. Najważniejsze wciąż są własne ambicje. Zamiast więc pomóc Skyler uniknąć więzienia, a może i czegoś gorszego, Heisenberg pakuje do walizki kapelusz i wyrusza zaplanować swoją zemstę.
Ląduje w chatce, w środku zaśnieżonego lasu, w dalekim stanie New Hampshire. Bez internetu, telefonu, działającej telewizji, auta czy jakiegokolwiek innego kontaktu ze światem zewnętrznym. W warunkach gorszych niż skromnych. Za 50 tys. dol. raz w miesiącu dostaje wszystko, czego mu trzeba do życia: jedzenie, filmy, gazety z Albuquerque, okulary, chemioterapię. Jeśli chce towarzystwo drugiego człowieka, może je sobie kupić. 10 tys. dol. za godzinę to koszmarna cena za parę chwil z drugim człowiekiem – zwłaszcza że mówimy tu o człowieku, który w takiej sytuacji targuje się, ile czasu ma poświęcić za te 10 tys. Jeśli dodać do tego zestaw do chemioterapii, scena w chatce jest po prostu upiorna.
To coś niewyobrażalnie strasznego, to taki upadek, że oglądanie tego sprawia niemal fizyczny ból. Ból tym okropniejszy, że widzimy Waltera bardziej bezsilnego niż kiedykolwiek, wychudzonego (przy okazji – już wiemy, czemu w futurospekcji nie miał na palcu obrączki) i zrozpaczonego. Widzimy człowieka, który najpierw w teatralny sposób zakłada swój kapelusz Heisenberga i idzie spotkać przeznaczenie, a chwilę potem tchórzy i mówi sobie, że "jutro". Jutro sytuacja się nie zmienia, nie zmienia się też za miesiąc. I tak przez trzy, cztery miesiące. Jeśli to nie samo dno piekła, to nie wiem, co nim jest.
Jesse Pinkman prosi, by go zabić
Na dnie piekła znalazł się też Jesse Pinkman, którego oglądamy w równie strasznych scenach co jego dawnego szefa/wspólnika. Kompletnie nie wiedziałam, co ze sobą począć, kiedy najpierw musiałam patrzeć na Jessego nadludzkim wysiłkiem wydostającego się na wolność, potem złapanego, błagającego, by go zabić i na koniec zmuszonego do oglądania, jak mordują kobietę, którą kochał. To po prostu koszmar. To "Breaking Bad" tak mroczne, tak doskonałe i tak genialne, jak tylko może być. To coś, co zostanie ze mną na długo po zakończeniu serialu.
Jak wszyscy, zastanawiam się co tydzień, jaki koniec czeka Pinkmana. W tej chwili mogę mu już życzyć tylko śmierci. To absolutnie najlepsza rzecz, jaka może go spotkać – śmierć, najlepiej szybka, niespodziewana i bezbolesna. Czyli, o ironio, taka, jaką szykował dla niego Walter. Jeżeli przeżyje – a myślę, że może przeżyć – to będzie trwał w tym koszmarze do końca swoich dni. Niezależnie od tego, co go spotka i co mu się w życiu uda, nigdy nie będzie szczęśliwym człowiekiem. Co ja mówię, "szczęśliwym", on nigdy nie będzie już człowiekiem.
Dziwny chłopak Todd
Na jednego z najbardziej frapujących bohaterów, jacy przewinęli się przez "Breaking Bad", wyrósł w tym roku Todd. Bardzo trudno go zrozumieć, jego zachowanie nie zawsze wydaje się proste do wyjaśnienia, ale koniec końców muszę stwierdzić, że jest w nim swoista, pokręcona logika. On wciąż ma wiele szacunku do Waltera, dlatego nie zabija tak po prostu jego żony. Ewidentnie zakochał się w Lydii, ale nie traci dla niej całkiem głowy, nie robi wszystkiego, co ona mu każe, widzi, że kierują nią obsesje. Nie morduje nikogo bez sensu, choć przecież zamordował już bez sensu małego chłopca. Nie jest to całkiem nielogiczne – wtedy morderstwo wydało mu się jedyną opcją, teraz widzi też inne rozwiązania.
Pozostawia Jessego przy życiu, bo go potrzebuje jako "kucharza", żeby mieć dalej kontakt z Lydią. Najpierw przynosi mu jedzenie, nagrodę za dobre zachowanie. Potem zabija na jego oczach Andreę w ramach kary za złe zachowanie. Innymi słowy, traktuje go jak psa – które to wrażenie potęguje łańcuch. Todd to niewątpliwie psychopata, człowiek bardzo niebezpieczny, bo potrafiący szybko kalkulować i kiedy trzeba działający jak maszyna do zabijania.
Tato, kiedy wreszcie umrzesz?
W Nowym Meksyku Bóg wie co dzieje się z Jessem, a tymczasem w New Hampshire pan Lambert po paru miesiącach decyduje się opuścić samotnię, po to by spróbować porozmawiać z synem i wysłać mu jakieś 100 tys. dol. w pudełku. Rozmowa z Flynnem – już nikt nie mówi do niego Walter Jr., wszyscy mówią Flynn – toczy się tak, jak można było przewidzieć, że się potoczy. Ojciec próbuje wymamrotać usprawiedliwienia, syn wybucha. "Czemu już nie umrzesz!? Umieraj już!" – krzyczy wściekły Flynn.
Wyobrażacie sobie, usłyszeć coś podobnego od własnego dziecka? Owszem, Flynn ma aż nadto powodów, by tak myśleć, ale to okropna, paskudna myśl, która nie powinna się pojawiać w żadnym człowieku. Walter White pociągnął na samo dno wszystkich, we wszystkich wyzwolił to, co najgorsze, wszystkich zmusił do tego, by przekroczyli granice, o których przekroczeniu nigdy w życiu by nawet nie pomyśleli.
Challenge accepted!
Kaja Szafrańska w swoim świetnym tekście "Breaking Bad": Anatomia upadku napisała, że ostatecznym katalizatorem zła w Walterze było spotkanie ze Schwartzami na przyjęciu urodzinowym. Teraz, po paru miesiącach pustelniczego życia, White widzi ich w telewizji. Wypierają się wszelkich związków z nim, tłumaczą, że jedyne, co wniósł do firmy, to nazwa. Gretchen, niegdyś ukochana Walta, tłumaczy, że on kiedyś był takim miłym, sympatycznym facetem.
I wydaje się, że właśnie te słowa pobudziły go do działania. On nie chce, aby go postrzegano jako miłego faceta. Chce być kimś ważnym, twórcą imperium, Heisenbergiem, gościem, o którym mówią w telewizji – wszystko jedno kim, byle ludzie się z nim liczyli. Chce budzić szacunek, a może i strach. Nie chce więcej być tym ciamajdą, który uczył przez lata młodzież chemii w szkole w Albuquerque. Kiedy więc słyszy, że kiedyś był takim miłym facetem, traktuje to jak wyzwanie i rusza do akcji.
Na spotkanie ze śmiercią
Ciąg dalszy nastąpi, zagadek zostało wciąż całkiem sporo. Nie wiemy, jak Walt skończy (ale na pewno nie tak jak Dexter), nie wiemy, dla kogo jest przeznaczona rycyna (nie będę oryginalna: uważam, że albo wyląduje w herbacie Lydii, albo Walter zostawił ją dla siebie), co się stanie z rodziną White'ów i Marie, czy naziści wujka Jacka zostaną wyrżnięci, czy Jesse przeżyje. Ani czy Walter będzie próbował też dokonać zemsty na Schwartzach (tu możemy wrócić do rycyny).
Cokolwiek nie wydarzy się w finale, niejeden z nas, sponiewieranych przez Gilligana widzów, będzie potrzebować psychoterapeuty, i to lepszego, niż ten, z którego usług korzystała Marie. Bo "Breaking Bad" to nie serial, to relacja z piekła.
Jeden odcinek do końca.