"Atlantis" (1×01): Merlin + Aladyn + Herkules
Agnieszka Jędrzejczyk
1 października 2013, 11:52
Dumając nad konceptem i oglądając pierwsze trailery, stwierdziłam, że "Atlantis" od BBC ma tylko jedną szansę mnie do siebie przekonać. Ale gdy w końcu obejrzałam pilota, uznałam, że może nawet zostanę w zaginionym mieście na dłużej.
Dumając nad konceptem i oglądając pierwsze trailery, stwierdziłam, że "Atlantis" od BBC ma tylko jedną szansę mnie do siebie przekonać. Ale gdy w końcu obejrzałam pilota, uznałam, że może nawet zostanę w zaginionym mieście na dłużej.
Cały pomysł na ten serial jest oczywiście wzięty z kosmosu. Już sam fakt, że jego akcja dzieje się w zaginionym mieście Atlantydy, a bohaterami są Jazon, Herkules (kontynuując zapoczątkowany przez "Herculesa" z Kevinem Sorbo błąd) i Pitagoras, sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z kompletną i całkowitą miazgą mitologiczno-historyczną. Ale akurat nikogo, kto z przyjemnością oglądał "Przygody Merlina" nie powinno to odstraszyć. "Altantis" ma, bądź co bądź, przyciągnąć przed ekrany fanów młodego czarodzieja, więc nie w tym problem. Problem w tym, że przy całej swej bajkowości, serial o Merlinie był produkcją w dużej mierze uroczą, ciągniętą przede wszystkim charyzmatyczną rolą Colina Morgana. Tymczasem jego ramówkowy następca jeszcze przed startem otrzymał ode mnie kilka uwag, które pilotowemu odcinkowi zdecydowanie udało się złagodzić, ale nie wymazać.
Zacznę jednak od niespodzianek. Najbardziej nie spodziewałam się, że serial rozgrywający się w realiach mitologii greckiej rozpocznie się w teraźniejszości. Otóż młody chłopak, Jason – przyjmijmy imię w wersji angielskiej – wybiera się na poszukiwania swojego ojca, którego łódź zatonęła na dnie oceanu. Gdy dociera na miejsce, jego maszyna zostaje wciągnięta przez tajemnicze światło, a on, zupełnie nagi, budzi się na jakiejś plaży. Zakładając na siebie wygodnie podstawione pod nos ciuchy, trafia do otoczonego murami miasta, i nagle znajdujemy się w klimacie rodem z "Aladyna". Targowisko jak żywca wzięte z fabularnej gry fantasy odkrywa przez zdezorientowanym Jasonem jedno cudo za drugim, ale po przypadkowym zakłóceniu spokoju dwugłowej jaszczurce, kurs zwiedzania musi przyspieszyć do tempa ekspresowego. Koniec końców, ląduje w domostwie młodego badacza o imieniu Pitagoras, który ratuje mu życie i przygarnia pod swój dach.
Już w tych pierwszych sekwencjach uwidaczniają się zalety serialu. Scena pościgu została nakręcona z wyraźnym wyczuciem przygodowej konwencji – jest nawet świetny moment uchylania się od strzał – a rzecz, o którą obawiałam się najbardziej, czyli plenery i lokacje, spisują się nad wyraz dobrze. Wspominam o tym dlatego, że analogiczne momenty w pierwszych odcinkach "Przygód Merlina" trąciły rażącą wręcz "współczesnością", co w tych wczesnych chwilach kilkakrotnie kazało mi się zastanowić nad przeznaczeniem producentów. Tak czy inaczej, mitologiczne realia "Atlantis" spełniają swoje zadanie w widoczny sposób lepiej, stosunkowo skuteczniej pozwalając wczuć się w klimat. Klimat serialu przygodowego fantasy dla młodej widowni, ale wciąż klimat. I skoro jesteśmy przy elementach fantasy, warto nadmienić, że efekty specjalne są tutaj zrealizowane ze znacznie większym rozmachem niż te chociażby z "Once Upon a Time". Już sama dwugłowa jaszczurka pędząca przez targ – której na dobrą sprawę mogło przecież nie być – jest imponującym popisem umiejętności, a to tylko początek.
Nieźle spisują się aktorzy. Trójka głównych bohaterów – i jednym ze zgrzytów jest akcent na "bohaterów" – wydaje się dobrze wiedzieć, co tutaj robią, co, przyznam się szczerze, było dla mnie pewnym zaskoczeniem. Być może z bardzo nie potrafiłam wyobrazić sobie tego serialu jako całości, być może po prostu większości tych nazwisk nie znałam, stąd naturalnie im nie ufałam, ale wyszło na to, że cały ten komplet da się naprawdę oglądać. Nerdowaty, na dzisiejsze określenie, Pitagoras (Robert Emms) nie jest wcale tak przerysowany, jak mogło się wydawać – będzie chyba najbardziej wyważoną postacią w całym serialu – a rolę drużynowego komika spełnia zamiast niego rubaszny Herkules (Mark Addy, znany inaczej jako Robert Baratheon), poczciwiec z kompleksem wyższości. Obaj panowie czują się w swoich rolach wyraźnie wygodnie, dzięki czemu "The Earth Bull" można obejrzeć w całkiem przyjemnej atmosferze. Gdy dodać do tego Jacka Donnelly'ego jako Jasona, który nie tylko ładnie się prezentuje (zwróćcie uwagę na koszulki tudzież ich brak), ale i gra na tyle dobrze, że łatwo da się zaakceptować go jako centralną postać. Nie obyło się oczywiście bez drobnych zgrzytów tu i tam, ale po tym, co zobaczyłam w tym pilocie, widzę tu potencjał na powstanie ciekawego, przygodowo-komediowego zespołu, kojarzącego się z chociażby ze wspomnianym we wstępie "Herkulesem".
Problem z bohaterami mam jednak taki, że wśród trzech głównych postaci nie ma tu ani jednej postaci kobiecej. O ile przyjaźń Merlina z Arturem z poprzedniego serialu rozumie się poniekąd sama przez się, tak w tym stworzonym z niczego trio brak bohaterki płci żeńskiej poczytuję jako pewną niedbałość. Nie do końca potrafię sobie wyobrazić, w co celowali producenci "Atlantis", skoro znaczącą część fandomu "Merlina" stanowiły fanki płci żeńskiej – ma to być powtórzenie formuły kibicowania męskiej obsadzie, czy przyciągnięcia przed ekrany zafascynowanych fantastycznymi przygodami młodzieńców? Czy jedno czy drugie, to dość przykre, że jedyne dwie panie przewinęły się na dalszych planach, i to rolach póki co zdecydowanie stereotypowych. Władcza matka i krnąbrna córka to w końcu temat przewałkowany na dziesiątą stronę, ciekawa więc jestem, czy nowy serial BBC będzie umiał zrobić z nim coś ciekawego. Bardzo bym chciała, bo co jak co, ale grana przez Aiyshę Hart Ariadna nawet w tej stereotypowej roli pokazała się z dobrej strony, dając nadzieję, że będzie czymś więcej niż tylko obiektem westchnień głównego bohatera. Cały jej wątek został jednak zaledwie liźnięty – znów dowodząc troszeczkę szablonowości – ale trzymam kciuki za jego interesujące rozwinięcie. W końcu Morganie z "Przygód Merlina" zdarzyło się w paru odcinkach pokazać naprawdę skomplikowaną stronę swojej osobowości.
Nie brak w "Atlantis" przyjemnej atmosfery i przyzwoitego aktorstwa, ale już scenariuszowi zabrakło odrobiny lekkości. Owszem, ogląda się to fajnie, niektóre żarty słowne i sytuacyjne bawią jak trzeba, ale w ciągu tych czterdziestu kilku minut można aż zacząć liczyć, ile scen naprawdę humorystycznych zostało bezpowrotnie zaprzepaszczonych. Coś nie zadziałało tu na jednym poziomie, nie było tak śmieszne jak powinno, lub też chciało być śmieszne za bardzo, w związku z czym nie było śmieszne w ogóle. W takiej a nie innej konwencji dobry humor jest jednak obowiązkowy, więc mam nadzieję, że to tylko skromne początki czegoś większego.
Mogłabym się jeszcze doczepić, że "Atlantis" już w pierwszym odcinku zdradza tajemnice, które z powodzeniem mógłby odkrywać przez cały sezon, ale zaufam, że jest w tym jakiś plan. Poza tym, jak już wspomniałam, cały ten pomysł zdecydowanie wziął mnie z zaskoczenia, więc właściwie za sam ten fakt potrafię tę decyzję zrozumieć.
Co więc wychodzi z tego całego równania? Luźno potraktowany przygodowy serial fantasy z potencjałem na stworzenie barwnej i wciągającej historii, w dużej mierze podpartej kreacjami głównych bohaterów. Oczywiście każdy, kto ze zbyt wielką powagą podchodzi do realiów historycznych i greckiej mitologii, powinien dla świętego spokoju zrobić krok w przeciwnym kierunku, bo "Atlantis" ani nie będzie realistyczne, ani poważnie osadzone w konwencji. W tył zwrot powinien też zrobić każdy, kto szuka krwawych i wiarygodnych pojedynków.
Ale za to ci, którzy lubią niepokonanych herosów, niezbadane tajemnice i klimat fantazyjnego antyku powinni na dłużej zagrzać w Atlantydzie miejsce. To jeszcze nie jest dobry serial, ale przy dobrych wiatrach w żaglach może godnie zastąpić "Przygody Merlina".