"Elementary" (2×01): Dziwnie znajome miasto
Bartosz Wieremiej
2 października 2013, 22:13
Jak wiadomo, na Serialowej tylko niesłusznie krytykujemy i właśnie dlatego będzie to tekst pełen pochwał. 2. sezon "Elementary" zaczął się naprawdę dobrze. Zresztą cóż mogłoby być lepszego od wysłania Holmesa i Watson do Londynu? Spoilery.
Jak wiadomo, na Serialowej tylko niesłusznie krytykujemy i właśnie dlatego będzie to tekst pełen pochwał. 2. sezon "Elementary" zaczął się naprawdę dobrze. Zresztą cóż mogłoby być lepszego od wysłania Holmesa i Watson do Londynu? Spoilery.
Zanim jednak ów duet odleciał w stronie pewnej stolicy na pewnej wyspie, przyszło nam przyjrzeć się ich typowemu dniu w Nowym Yorku. I tak Sherlock (Jonny Lee Miller) trochę sobie pobiegał, a Watson (Lucy Liu) miała okazję pochwalić się biegłością w obsłudze pałki teleskopowej. Miejmy nadzieję, że od tego momentu Lucy Liu będzie miała więcej okazji, by komuś przyłożyć, bo jak zawsze wyglądało to cudownie. A właśnie, skoro już jesteśmy przy początkowych minutach odcinka i rzeczach fajnych: wciąż bardzo, bardzo lubię czołówkę tego serialu. Wracając, Londyn, Londyn, Londyn.
Sprawa tygodnia? Morderstwo Mary Pendry. Zagadka całkiem przyzwoita, choć w zasadzie od początku wiadomo było, kto zabił. Całość trzymała się kupy dzięki detalom: a to plastikowy pistolet, a to drukarka 3D, a to umiejętne wplecenie Langdale'a Pike'a, a to inne drobnostki, które rzeczywiście można było dość łatwo pominąć.
Bo to nie morderstwo z acetonem zamiast mleka, gwoździami i złym mężem w tle było najważniejszym elementem odcinka, a zmierzenie się Sherlocka z poprzednim życiem i ludźmi ze swojej przeszłości. Stąd też tak dobrze było zobaczyć nieco pijanego, uzależnionego od sławy Garetha Lestrade'a (Seana Pertwee), którego relacja z Holmesem stanowiła swoiste przeciwieństwo obecnego partnerstwa z Watson. Z tego również powodu niezwykle ważna była obecność Mycrofta Holmesa (Rhys Ifans).
Czekałem na spotkanie panów Holmesów i nie zawiódł mnie ten wątek. Od drobnych uszczypliwości, przez kilka zręcznie wplecionych odniesień do prozy Conan Doyle'a, po niezwykle cenną historię dotyczącą dawnego Sherlocka o tym, w jaki sposób ów próbował przekonać Mycrofta o nie do końca czystych intencjach narzeczonej starszego z braci… Dość powiedzieć, że od pierwszych chwil dano nam dokładnie odczuć, dlaczego stosunki między braćmi miały prawo być aż tak napięte.
Jednak właśnie dzięki mieszance wzajemnych pretensji i żali, każdą obecność na ekranie jednego lub dwóch z Holmesów witało się z ogromną przyjemnością. Dodatkowo bardzo sprawnie wpleciono w całą tę skomplikowaną relację Watson, która nie tylko odbyła kilka ciekawych rozmów zarówno z jednym, jak i drugim, ale kiedy było trzeba popisała się odrobiną własnej biegłości w sztuce dedukcji.
Zresztą to poniekąd za sprawą Joan doszło do rozmowy braci na ławce, czyli do sceny, która poprawiła mi humor na ładne kilka godzin. Ten dość wybuchowy moment był bardzo ważny tak dla bohaterów, jak i części widzów. Dla bohaterów, ponieważ panowie H. w końcu znaleźli ze sobą wspólny język. Tylko dla "części" widzów, bo nie wszyscy posiadają młodsze rodzeństwo.
Żeby już zakończyć to niezdrowe chwalenie: to był naprawdę udany początek sezonu, który dobrze rokuje na kolejne tygodnie. I tylko jedna rzecz wciąż nie daje mi spokoju: dlaczego ktoś tak genialny, jak Mycroft Holmes nie wymienił zamków w domu przy Baker Street 221b?