Kity tygodnia: "HIMYM", "2 Broke Girls", "Betrayal", "The Millers", "Ironside", "Mom"
Redakcja
6 października 2013, 16:44
"How I Met Your Mother" (9×03 – "Last Time in New York")
Nikodem Pankowiak: Nie ma matki i momentalnie przestaje być zabawnie. Motyw ze staruszkami-zombie reagującymi na nazwisko Mandy Patinkin? Dno. Gdy już zacząłem mieć nadzieję, że twórcy pokażą nam w nowym sezonie coś interesującego, wszystko wróciło do żenującej normy z poprzedniej serii. Mam nadzieję, że Cristin Milioti pojawi się w kolejnym odcinku, bez niej oglądanie "HIMYM" to jak droga przez mękę. Mam nadzieję, że do ekipy w Farhampton już za chwilę dołączy Marshall, może wtedy będzie to wyglądało choć ciut lepiej. Po co ja się oszukuję…
Marta Wawrzyn: Nie wiem, po się oszukujesz, ja tam wielkiej nadziei na "lepiej" nie mam. No chyba że pojawi się Cristin Milioti… Motyw ze staruszkami rzeczywiście był żenujący – i nie chodzi o to, że jestem zwolenniczką poprawności politycznej czy oszczędzania kogokolwiek. Nie jestem, chętnie oglądam jazdę po bandzie, ale niechże to będzie na jakimś poziomie. "HIMYM" w tym tygodniu było na poziomie "Wstydzę się, że to oglądam".
"The Millers" (1×01 – "Pilot")
Paweł Rybicki: Nie wiem, jak w ogóle przetrwałem cały odcinek tej beznadziei. I czemu to w ogóle zacząłem oglądać? A, to akurat wiem – skusiłem się wyjątkową obsadą. W jednym serialu zebrano bowiem cały szereg gwiazd amerykańskiej telewizji. Główne role grają Will Arnett, Margo Martindale, Beu Bridges oraz Jayma Mays. Niestety, tego potencjału twórcy nie tylko nie wykorzystali, ale wręcz go zbrukali. Aktorzy, którzy mają na swoim koncie nagrody Emmy, zajmują się głównie puszczaniem bąków lub ich wąchaniem. Nie żeby żarty o bąkach nie były zabawne – ale te w "The Millers" nie są. Nie rozumiem, czemu ten serial w ogóle powstał i po co jest pokazywany.
Marta Wawrzyn: To prawda, "The Millers" to coś okropnego. To komediowa wtopa roku, którą dodatkowo pogrąża właśnie ta świetna obsada. Nie mogę pojąć, czemu ci aktorzy zdecydowali się wystąpić w czymś takim, nie wiem, jak Greg Garcia mógł to napisać, nie rozumiem, czemu CBS wpuścił to… A nie, to ostatnie akurat rozumiem. CBS humor najniższych lotów po prostu lubi. Problem tylko w tym, że w "The Millers" właściwie nie ma niczego, co można by nazwać humorem. To 20 minut kompletnego nieporozumienia.
"2 Broke Girls" (3×02 – "And the Kickstarter")
Nikodem Pankowiak: Tym paniom już dziękujemy. Serio, nie widzę w tym serialu absolutnie nic, co mogłoby mnie przekonać do dalszego oglądania. Te same żarty, te same sytuacje. Z tym że wszystko coraz bardziej żenujące. Caroline walcząca z rozdartymi spodniami za pomocą zszywacza… Błagam, litości. Może i jej tyłek, będący jednym z głównych bohaterów tego odcinka, jest całkiem niezły, ale chyba nikt nie myśli, że z jego powodu będę "2 Broke Girls" oglądał dalej. Na to zwyczajnie nie da się już patrzeć. Nie był to najgorszy odcinek w historii, ale był na tyle słaby, żebym ostatecznie zrezygnował z tego serialu.
Marta Wawrzyn: Witamy w klubie! Ja pożegnałam "Dwie spłukane dziewczyny" w zeszłym tygodniu i nie zamierzam oglądać się za siebie. Uwielbiam aktorki grające główne role i uważam, że razem są świetne, ale wygląda na to, że będę czekać, aż wystąpią w czymś lepszym. Poziom sitcomu CBS sięgnął już niestety dna i nic nie zapowiada poprawy.
"Betrayal" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: 40 minut pretensjonalnych bzdur, które naprawdę trudno przetrwać. Pani spotyka pana, wymieniają kilka banalnych myśli – i na tym mogłoby się skończyć. Ale nie, oni wracają do swojej nudnej codzienności, a potem wpadają na siebie i jeszcze raz wpadają, i znowu. Zaskoczeń nie ma żadnych, chemii też za bardzo nie czuć, mimo że romansujący bohaterowie szczerzą się do siebie w zasadzie bez przerwy.
Dużo czasu zajmuje gadanie o wielkich uczuciach odczuwanych po raz pierwszy i innych sentymentalnych koszmarkach, dramatycznych gestów i obrazów działających na wyobraźnię osób pozbawionych wyobraźni (rozlane wino!) też nie brakuje, ale prawdziwych emocji jest w tym w zasadzie zero. Nawet śmierć i zapowiedź walki w sądzie to jakieś koszmarne klisze, a klamra, która najwyraźniej ma spinać cały sezon, to tak oczywiste zapożyczenie z "Revenge", że aż boli.
Wszystko to zresztą nie ma żadnego znaczenia – "Betrayal" zadebiutowało z oglądalnością tak marną, że zdziwię się, jeśli przetrwa więcej niż dwa odcinki.
"Super Fun Night" (1×01 – "Anything for Love")
Marta Wawrzyn: Bardzo lubię Rebel Wilson i nie mogę pojąć, jak mogła stworzyć coś takiego. Komedię tak koszmarnie słabą, że stacja ABC zaczęła emisję od drugiego odcinka, bo pilot został bezlitośnie zjechany przez krytyków.
W tym serialu jest wszystko, czego w dobrej komedii być nie powinno: niezbyt śmieszne gagi, przeciętne aktorstwo (w zasadzie tylko Rebel jakoś się wyróżnia), postacie, które człowiek zapomina minutę po obejrzeniu odcinka. Slapstickowe sceny w stylu tej, w której główna bohaterka próbuje się wcisnąć w majty wyszczuplające, może i by miały sens, gdyby były obudowane inteligentniejszym humorem. Nie są.
ABC w tym sezonie cierpi za to, że skasowało "Happy Endings" i "Apartment 23" – a ja patrzę na to ze złośliwą satysfakcją. Niełatwo stworzyć dobrą komedię, warto więc następnym razem dać szansę tym, które już ma się w ramówce.
"Sean Saves the World" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Komedia, która jest, choć mogłoby jej nie być. Nie jest aż tak fatalna, żeby nie dało się na nią patrzeć, ale też nie ma powodów, by na nią dalej patrzeć. Sean Hayes bardzo się stara, ale, jak to mówią, z pustego i Salomon nie naleje. Mamy więc 20 koszmarnie długich minut i milion koszmarnie nijakich scen, z których każdą, mam wrażenie, widziałam już wiele razy w wielu innych serialach.
"Ironside" (1×01 – "Pilot")
Andrzej Mandel: Remake hitu sprzed lat jest bardzo nieudany, o czym już pisałem w recenzji. Schematyczne postacie, nijaka zagadka kryminalna i całkowity brak napięcia to najważniejsze wady "Ironside". W tym serialu nie ma niczego, co mogłoby zainteresować i nawet dobra warstwa muzyczna i wizualna nie zmienia złego wrażenia. Aby obejrzeć 40 minutowy odcinek potrzebowałem trzech dni i czterech podejść. To mówi samo za siebie.
"Mom" (1×02 – "A Pee Stick and an Asian Raccoon")
Nikodem Pankowiak: Dwa odcinki i koniec. Dalej oglądać nie zamierzam, nie ma sensu się znęcać. Właściwie mógłbym powtórzyć słowa z zeszłego tygodnia. Jest Allison Janney i tyle. Zabawnych sytuacji nie było wcale, nie śmieszą mnie już utarte schematy typu "głupkowaty chłopak nastoletniej córki". O ile wątek ciężarnej nastolatki budzi jakiekolwiek nadzieje, ja nie doczekam już jego rozwinięcia. Chuck Lorre zaliczył sporą wpadkę, a widzowie to dostrzegli. Kasacja coraz bliżej.
"We Are Men" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Przypadek podobny co "Sean Saves the World": wszystko to już było, i to nie raz, a wiele razy. W każdym sitcomie, w każdej komedii romantycznej. "We Are Men" nie ma w sobie ani grama świeżości, ani jednej sceny, która byłaby czymś więcej niż zlepkiem ogranych schematów, podanym w najbardziej wyświechtany możliwy sposób. Nie wiem, co w obsadzie robią Tony Shalhoub i Kal Penn, ale powinni uciekać. Ja uciekam.