"The Originals" (1×01): Serial bez właściwości
Marta Wawrzyn
7 października 2013, 19:02
Julie Plec wzięła najlepszych bohaterów "Pamiętników wampirów", wrzuciła ich do klimatycznego Nowego Orleanu, machnęła kilka razy magiczną różdżką… i wyszedł jej serial, którego równie dobrze mogłoby nie być. Spoilery.
Julie Plec wzięła najlepszych bohaterów "Pamiętników wampirów", wrzuciła ich do klimatycznego Nowego Orleanu, machnęła kilka razy magiczną różdżką… i wyszedł jej serial, którego równie dobrze mogłoby nie być. Spoilery.
Pilot "The Originals" to ciekawa sprawa. Julie Plec i spółka postanowili pokazać nam to samo, co widzieliśmy już wiosną, tylko z innej perspektywy i z paroma nowymi szczegółami. W odcinku "The Originals: Always and Forever" podano nam to samo, co widzieliśmy w "The Vampire Diaries: The Originals", tylko teraz obejrzeliśmy te wydarzenia z perspektywy Elijah.
I tu wyznanie: uwielbiam Elijah. Uważam, że to najwspanialszy serialowy wampir obok Erica z "True Blood". Nigdy nie zdejmuje garnituru, ma styl i klasę, a także bardzo dużo zdrowego rozsądku, którego brakuje jego rodzeństwu. Kiedy trzeba, potrafi pokazać kły, zwykle jednak rozwiązuje swoje problemy w inny sposób. Na Daniela Gilliesa w tej roli patrzy się po prostu wyśmienicie, nie mogę więc narzekać, że był na ekranie niemal non stop.
Ale zabieg z opowiedzeniem historii oczami wspaniałego Elijah wyszedł tak sobie. Rozumiem, chciano nam pokazać, jaką rolę odegrał w wydarzeniach, które zobaczymy w najbliższych tygodniach. Za dużo tu jednak było powtórki z rozrywki, za dużo było słów i przesadnego sentymentalizmu. Kolejne przemowy Elijah były tak męczące, że nie dziwię się, iż Klaus na końcu zrobił to, co zrobił. Też bym tak uczyniła, choćby po to, żeby braciszek elegancik wreszcie przestał prawić kazania. Inna sprawa, że te jego gadki można po prostu było lepiej napisać – ani monologi, ani dialogi w "The Originals" do oryginalnych niestety nie należą. Damon w "Pamiętnikach wampirów" dostaje zdecydowanie lepsze teksty niż ktokolwiek z Pierwotnych w spin-offie.
Mimo że pierwszy odcinek "The Originals" wypełniony był po brzegi akcją, zdarzyło mi się ziewnąć – i to chyba więcej niż raz. No cóż, to po prostu już było i ani parę nowych faktów, ani średnio fascynujące flashbacki nie były w stanie tego zmienić. Czarownice z Nowego Orleanu nadal nie wydają mi się w żaden sposób interesujące, a wiecznie uśmiechnięty Marcel (Charles Michael Davis) wciąż mi wygląda na leszcza. I nie, nie intrygującego leszcza. Po prostu leszcza.
Jedyne, co w tym wszystkim mnie zainteresowało, to czemu wiedźmy nie chcą zabić "króla Nowego Orleanu". To rzeczywiście ciekawe: co takiego ma ten gość, czego one potrzebują? Może faktycznie czekają nas niespodzianki z jego strony? W końcu inaczej Klaus by go dawno załatwił. Z drugiej strony – Klaus to nie żaden wielki czarny charakter. Klaus to facet, który przez dwa sezony nie dał sobie rady z Eleną i jej nastoletnimi przyjaciółmi. Jego walka z dawnym protegowanym o miasto, które kiedyś należało do Pierwotnych, wcale nie jest już na starcie wygrana.
Zapewne będzie tak jak w "Pamiętnikach": co parę odcinków będziemy zaskakiwani zwrotami akcji, niekoniecznie sensownymi, ale sprawiającymi, że fabuła będzie pędzić przed siebie, a my nie będziemy wpatrywać się w napięciu w ekran. Tak działają seriale Julie Plec. Przynajmniej do czasu aż publika nie chce już być wodzona za nos.
Oprócz namiastki choćby interesującej fabuły w "The Originals" brakuje mi klimatu. Nie, nie mówię, że ma być jak w "Treme" – w każdym odcinku trzy występy w knajpach i na dodatek jeszcze jakiś pochód – ale serio, jeśli będziemy oglądać tylko jakieś ciemne cmentarze, to ja chyba podziękuję. To niby ma być to miasto, w którym "krew płynie, a impreza się nie kończy"? Na razie zupełnie tego nie widać.
Ponieważ naprawdę mogłabym patrzeć i patrzeć na Elijah, nie napiszę, że był to zły pilot. Ale był to pilot w najlepszym razie przeciętny. Julie Plec miała pod ręką wszystkie najlepsze składniki, a jednak w serialu na razie brakuje jakiejś iskry, która by sprawiała, że niecierpliwie oczekiwałabym na kolejny odcinek. Jest OK, będę oglądać dalej – pewnie nawet chętniej niż dogorywające "Pamiętniki wampirów" – ale na razie bez większych emocji.
I lepiej, żeby Elijah szybko się obudził, bo bez niego – sentymentalnego czy nie – serial straci bardzo dużo.