Czemu 2. sezon "Arrow" będzie lepszy niż pierwszy
Agnieszka Jędrzejczyk
22 października 2013, 20:04
Choć 2. sezon Arrow dopiero wystartował, już po dwóch odcinkach zaczynają ujawniać się jego zalety – zalety, które wyraźnie sugerują, że czeka go lepsza przyszłość. Daleka będę od stwierdzenia, że zrobił się nagle innym, dojrzalszym serialem, ale bez wątpienia obrał znacznie ciekawszy – i co ważniejsze – bardziej znośny kierunek. Możliwe spoilery.
Choć 2. sezon Arrow dopiero wystartował, już po dwóch odcinkach zaczynają ujawniać się jego zalety – zalety, które wyraźnie sugerują, że czeka go lepsza przyszłość. Daleka będę od stwierdzenia, że zrobił się nagle innym, dojrzalszym serialem, ale bez wątpienia obrał znacznie ciekawszy – i co ważniejsze – bardziej znośny kierunek. Możliwe spoilery.
Pierwszy sezon historii o mszczącym się łuczniku praktycznie sam podłożył się pod krytykę. Nieznośna ilość straszliwie nudnych wątków nadętej miłości Laurel i Tommy'ego, z odcinka na odcinek zmieniającej zdanie Thei czy wreszcie Olivera, który miotał się na wszystkie strony próbując zdecydować, jaką wersję sprawiedliwości chce obrać – nie wspominając o flashbackach, których jedynym jasnym punktem był Slade Wilson – sprawiły, że zbliżając się do finałowego odcinka, modliłam się, by nazwisko Emily Bett Rickards znajdywało się na liście gości aż do końca.
Przebrnięcie przez te wątki było momentami istną torturą, nieporównywalnie większą od typowych bzdur nowoczesnego kina akcji, źle rozumianego traktowania siebie na poważnie (lekkość i mroczność jakoś tu w parze nie idą) i niekiedy naprawdę drewnianego aktorstwa. Ale jednak z niemałą przyjemnością obejrzałam ten sezon do końca – po pierwsze dlatego, że mimo wszystko podoba mi się superbohaterska, ale ludzka konwencja tego serialu, a po drugie dlatego, że tylko w nim pojawiła się postać przeuroczej Felicity. Jest jeszcze "po trzecie": bo gnana nadziejami na 2. sezon nie mogłam się doczekać sprawdzenia, jak bardzo "Arrow" zmieni się na lepsze.
Poniżej zatem luźne przemyślenia pod szyldem prowokującego "będzie", oznaczającego tylko tyle, że "będzie prawdopodobnie według mnie":
1. Dojrzalszy Oliver. Mroczna otoczka wokół tajemniczego, zamkniętego od środka mściciela w kapturze była ciekawa tylko na początku, potem zmieniła się w nieskończenie topniejące bagienko rodzinnych dramatów, wewnętrznych konfliktów i tragicznych miłości, od których człowiekowi robiło się mdło. Jak lubię zdrową dawkę walczenia z samym sobą i poszukiwania właściwego "ja", tak widząc Olivera dającego zagłuszać sobie zdrowy rozsądek, ilekroć w grę wchodzi matka, siostra czy była ukochana, byłam gotowa rwać sobie włosy na głowie. Wymagająca zdecydowania i poświęcenia próba dopełnienia misji ojca zbyt często gryzła się bowiem z miałkością charakteru nie pasującą do tej koncepcji, tworząc z Olivera postać niespójną, którą ciężko zaakceptować jako osobę w centrum.
Tymczasem wywołana śmiercią przyjaciela zmiana w 2. sezonie rysuje bohatera bardziej jednolitego i wyrazistego, który nawet bez konkretnego przeciwnika ma znacznie lepszy cel i znacznie ciekawszą wizję na siebie. Można się spodziewać, że Arrow nie do końca spuści ze swojego dramatycznego tonu, ale ja wiem na pewno, że oglądanie bohatera, który wie, czego chce – w przeciwieństwie do bohatera, któremu wydaje się, że wie, czego chce – jest o wiele bardziej interesujące. Po tych wszystkich popełnionych błędach nareszcie widać, że zielony mściciel wyniósł z nich lekcję.
2. Lżejszy klimat. Jak pisałam wyżej, 1. sezon trochę za bardzo poniósł mroczny klimat, co skutkowało kuriozalnymi sytuacjami, każącymi nam wierzyć, że oglądamy produkcję typu "zabili go i uciekł", tylko braną na poważnie. W komiksach to się pewnie lepiej sprawdza, ale serial powinien umieć odnaleźć dobry balans – na przykład poprzez dodanie odpowiedniej dawki humoru.
Do "Arrow" sytuacje zabawne na serio zawitały dopiero po zrobieniu z Felicity regularnego gościa, dając wyraźny sygnał, że szala może się przechylić w odpowiednią stronę. Ta dobra passa kontynuowana jest w 2. sezonie, w którym Emily Bett Rickards na stałe znalazła się w głównej obsadzie. Jednak humor wcale nie kończy się na samej Felicity. Jeśli cały sezon pójdzie śladem odcinka drugiego, "Identity", możemy spodziewać się niezłych żartów na poziomie dziennym. Nie świadczy to jeszcze o całkowitej zmianie konwencji na lżejszą, ale jest przynajmniej wskazówką, że serial może poluźnić swój napuszony charakter.
3. Felicity. O Felicity nie wypada wspomnieć tylko mimochodem, kiedy prawdą jest, że wielu widzów ogląda – lub niekiedy i męczy – "Arrow" tylko dla niej. Abstrahując od ilości humoru, dla którego jej postać jest centralna, już w 1. sezonie dało się zauważyć, że dziewczyna wprowadza do tria nową dynamikę. Jej stanowczy charakter i umiejętność stawiania się Oliverowi w ewidentny sposób skuteczniej niż Diggle przemawia do wrażliwości Olivera, a jej natychmiastowa przyjaźń z tym pierwszym to jeden z najfajniejszych i najcieplejszych wątków, jakie obserwuję w tym serialu.
Nie próbuję przewidywać, co twórcy mają w planie w dalekiej przyszłości, ale wszelkie aluzje sugerujące wzajemną fascynację Oliverem przyjmuję z otwartymi ramionami, bo po prostu świetnie się to ogląda. Ciamajdowate usposobienie, geekowa osobowość i silny charakter czynią z Felicity postać niezwykle barwną, energiczną i interesującą, stąd też cieszy decyzja twórców, by w 2. sezonie to wykorzystać. I nie trzeba mówić, jak blado wypada przy niej Laurel.
4. Summer Glau. Ludzie mówią, że nad Summer Glau ciąży klątwa – każdy serial, w jakim się pojawia, szybko żegna się z anteną. Tak było z "Dollhouse", "The Cape", "Terminatorem: Kronikami Sary Connor", "Alphas", nie mówiąc już o wiecznie nieodżałowanym "Firefly". Nie zmienia to jednak faktu, że w świecie seriali fantastycznych jej nazwisko wciąż należy do najgorętszych, a rzekoma klątwa nigdy nie pozwoliła jej stracić sympatii widzów. Osobiście uwielbiam każdą okazję, w której mogę zobaczyć Summer Glau na małym ekranie, ale tym razem bardzo mnie cieszy, że jej bohaterka to twarda kobieta biznesu a nie nierozumiany wyrzutek.
Isabel Rochev miała jak na razie tylko kilka scen, ale już widać, że Oliver będzie miał z nią ciężkie życie. Wymuszone partnerstwo w firmie szybko przerodzi się pewnie w bitwę charakterów, a ja mam w tym wszystkim nadzieję na niełatwą komunikację i kilka spektakularnych zwycięstw przeciwniczki. Wygrana na polu walki to przecież coś zupełnie innego niż batalie na firmowym szczycie, a wraz z pojawieniem się bohaterki Summer Glau można przypuszczać, że Oliver będzie się w świecie biznesu poruszać nieomal po omacku. A to dla niego coś nowego.
5. Minimum Laurel i Thei. To akurat moje głębokie życzenie, które, mam nadzieję, nie okaże się pobożne. Trudno jednak zaprzeczyć, że bez wątku miłosnego Laurel i pętającej się pod nogami kapryśnej nastolatki "Arrow" może tylko zyskać – a póki co wygląda na to, że 2. sezon dla obu bohaterek znalazł ciekawsze zajęcia. Pogrążona w sztucznie generowanym pragnieniu zemsty Laurel być może nie będzie miała czasu na miłostki, a Thea, choć spełniająca wyłącznie jedną rolę, polegającą na byciu wrzodem na tyłku Roya, może przynajmniej do tej roli się ograniczy. Te dwie bohaterki to jak dotąd najsłabsze ogniwa tego serialu i byłoby świetnie, gdyby twórcy w końcu wymyślili dla nich jakieś ciekawe wątki. Nie obraziłabym się też za każdy krok, jaki oddala Olivera od Laurel, bo naprawdę, pomysł z niespełnionym romansem się na dłuższą metę nie uda, jeśli pomiędzy członkami tego romansu nie ma żadnej chemii.
Na koniec dodałabym jeszcze postać Black Canary, której prawdziwej tożsamości spoilery przedpremierowe nie uniknęły, ale ponieważ nie znam komiksowego oryginału, interesują mnie tu głównie następstwa, jakie odcisną się na Oliverze. Mimo wszystko, to jednak ciekawe, w jaki sposób rodzina Lance'ów wpisze się w koncept blond-wojowniczki, bo nawet ja wiem, kim Black Canary być powinna. Na pierwsze sygnały nie będziemy na szczęście długo czekać, bo postać pojawi się na dłużej już w czwartym odcinku.
No i czy już dodawałam do powodów Slade'a Wilsona i Diggle'a? W takim razie muszę to szybko nadrobić. Tymczasem w ciągu najbliższych tygodni przekonam się, czy udało mi się cokolwiek trafić.