Hity tygodnia: "Masters of Sex", "The Good Wife", "Homeland", "Person of Interest"
Redakcja
3 listopada 2013, 17:27
"Homeland" (3×05 – "The Yoga Play")
Mateusz Madejski: Po kilku odcinkach, w których akcja rozwijała się bardzo powoli, wreszcie zobaczyliśmy dynamiczny odcinek. Najciekawszy był tym razem wątek Saula. Zazwyczaj nie pozwalał sobie na okazywanie żadnych emocji. Tym razem jednak nerwy go poniosły. A może to tylko kolejna jego gierka? Po raz kolejny też "Homeland" udowodnił, jak bardzo jest na czasie. Gdy cały świat mówi o dronach i roli szpiegów w coraz bardziej cyfrowym świecie, w serialu te problemy też stają się jedną z głównych osi fabuły. Ciągle mnie tylko zastanawia, co tam u Brody'ego.
Michał Kolanko: W tym sezonie "Homeland" jest bardzo nierówny. Świetne sceny i momenty przeplatają się z niepotrzebnymi dłużyznami i bardzo kontrowersyjnymi decyzjami twórców. Ale "The Yoga Play" pokazuje, że "Homeland" ma jeszcze w sobie to coś. Jest tu wszystko, co być powinno: polityczne gierki na najwyższym szczeblu CIA i administracji, gra między Carrrie a jej przeciwnikami o najwyższą stawkę, oraz znakomita, trzymająca w napięciu końcówka, która pokazuje, że ten serial cały czas potrafi być mroczny. Przy tym wszystkim Brody'ego nie brakuje tak bardzo. I może to nawet dobrze, że postanowiono go na jakiś czas "schować".
Agnieszka Jędrzejczyk: Ostatnio zasiadam do "Homeland" niemal z modlitwą na ustach, żeby nie dostać odcinka o Brodym, a "The Yoga Play" jest niemal idealnym uzasadnieniem tego stanu rzeczy. Z jednej strony ryzykowne działania Carrie, z drugiej zapędzony w polityczny kozi róg Saul, dały nam świetny powrót do korzeni "Homeland", który w 1. sezonie był przecież serialem o szpiegach.
Nie żałuję oglądania Claire Danes w scenerii szpitalnej, ale zobaczenie jej bohaterki w akcji zapachniało dawnym klimatem aż miło. Scenarzyści wreszcie znaleźli też więcej miejsca dla Quinna, a obserwowanie jego relacji z Carrie było olbrzymią przyjemnością. Wspomniana końcówka – nie mówiąc o zwykłej, nocnej rozmowie telefonicznej – niemal rozszarpała moje nerwy na strzępy, tak namacalne było napięcie. Takie "Homeland" uwielbiam i takie "Homeland" chcę oglądać. Brody mi do tego zupełnie niepotrzebny.
Marta Wawrzyn: No wreszcie pozwoliliście mi dać "Homeland" do hitów! Ten sezon na razie bardzo mi się podoba, choć wielu szaleństw nie ma. Każdy odcinek toczy się wolno, twórcy budują napięcie – i bum!, na koniec zostajemy zaskoczeni mocną sceną. Tak było i tym razem.
W "The Yoga Play" zdecydowanie wyróżnił się wątek Saula i fatalnego dla niego polowania na gęsi. Ale nie mniej zachwycił mnie terrorysta upaprany amerykańskim hamburgerem (którego z pewnością nienawidzi!) i znów bezbłędna, rewelacyjnie zagrana przez Claire Danes, końcowa sekwencja.
"Person of Interest" (3×06 – "Mors Praematura")
Michał Kolanko: Być może to jest najważniejszy odcinek "PoI" od wielu tygodni. Po serii przeciętnych epizodów, trzeci sezon wreszcie nabiera rozpędu. Najpierw "Razgovor", dzięki któremu dowiedzieliśmy się czegoś zupełnie nowego o Shaw. Teraz "Mors Praematura" – odcinek, który pokazuje, czym naprawdę jest "Person of Interest" w najlepszej formie, gdy przestaje być to zwykły procedural.
Nie tylko dowiadujemy się czegoś nowego o "wrogach sezonu", czyli organizacji Vigilance, ale także wreszcie twórcy zaserwowali nam coś nowego o samej Maszynie. To wszystko w standardowej dla serialu świetnej oprawie i formie. Oby ten poziom się utrzymał.
Agnieszka Jędrzejczyk: Czy ktoś jeszcze pamięta, że "Person of Interest" był wcześniej serialem o Reesie i Finchu? Oglądając "Mors Praematura", stwierdziłam, że równie dobrze mógłby opowiadać o Root i Shaw – bez spadku jakości. Współpracujące ze sobą panie zostały moim drugim serialowym dream teamem i mam nadzieję, że teraz, gdy Root dostała się od "opiekę" Fincha, znajdzie się więcej okazji do wspólnych działań, uszczypliwości i humoru. A to wszystko nie wspominając nawet o zaletach związanych ze skomplikowanym planem Maszyny, która wyraźnie szykuje się na coś istotnego. Wysłanie dwóch niezależnych drużyn w podobnych celach to chyba najciekawsza zagadka, jaką serial nam dotychczas zaserwował.
"The Good Wife" (5×05 – "Hitting the Fan")
Marta Wawrzyn: Najlepszy odcinek w historii serialu, który przecież niemal co tydzień jest świetny. Czego tu nie było… Szalone emocje, zwroty akcji, zdrady i gierki na najwyższym poziomie. Łzy, śmiech, szybki seks, odrobina humoru wpleciona w poważne rozmowy, przesądzające o poważnych sprawach.
Kiedy Will i Alicia skoczyli sobie do gardeł, świat zaczął wirować w wariackim tempie – a przecież to dopiero początek. Na razie jestem po stronie Alicii, silniejszej, mądrzejszej i bardziej seksownej niż kiedykolwiek do tej pory. Ale liczę na kolejne mocne bitwy w tej wojnie i na to, że będę mieć powody zmienić zdanie jeszcze nieraz.
"Masters of Sex" (1×05 – "Catherine")
Marta Wawrzyn: Rewelacyjny klimat retro, fascynująca tematyka, perfekcyjnie napisane postacie, wspaniali aktorzy, bezbłędny scenariusz – "Masters of Sex" to najlepsza premiera tej jesieni pod każdym względem. W "Catherine" zdecydowanie wyróżnił się Michael Sheen, który pokazał pełną paletę emocji, jakie odczuwa tak zdystansowany, wydawałoby się, doktor Masters. Odcinek pełen przejmujących momentów z jego udziałem zwieńczyła spektakularna scena płaczu, która powinna mu zapewnić nominacje do wszelkich możliwych prestiżowych nagród.
Sheen w tym tygodniu rządził, ale przecież to nie był tylko jego odcinek. W "Catherine" idealnie grało wszystko, począwszy od zdziwionej swoją "bezpłodnością" pary z Midwestu, poprzez perypetie Ethana, aż po – to akurat żadne zaskoczenie – wszystko, co wiązało się z Virginią. W ostatniej scenie i Sheen, i Caplan pokazali, że są mistrzami w swoim fachu, a chemia między nimi jest w stanie powiedzieć to, czego nie mówią słowa.
"Downton Abbey" (4×06)
Nikodem Pankowiak: Zmiany zmianami, ale gdy w Downton pojawia się czarnoskóry jazzman, niektórzy z bohaterów potrzebują chwili, aby przyzwyczaić się do jego obecności. Ostatecznie nawet Carson dochodzi do wniosku, że mimo widocznych gołych okiem różnic to bardzo przyzwoity człowiek. Lady Rose, sprawiając prezent Robertowi, sprawiła jeszcze większy sobie, co zostało zauważone przez innych. U Edith wreszcie dzieje się coś, co faktycznie może zainteresować widza. Miło także popatrzeć na Batesów wracających powoli do normalności. Szkoda tylko, że tym obrazkiem będziemy mogli się cieszyć tylko przez chwilę.
Warto także pamiętać o kolejnej drobnej potyczce Lady Violet i Isobel, a także Mary, której cięty język ponownie dał o sobie znać – tym razem jego ofiarą padł jeden z gości domu. To jest naprawdę udany sezon.
"Parenthood" (5×06 – "The M Word")
Nikodem Pankowiak: Zacząłem się obawiać tego odcinka, gdy zobaczyłem trailer. Zupełnie niepotrzebnie. Crosby i Jasmine wreszcie dostają sceny, dzięki którym mogłem sobie przypomnieć, za co tak bardzo polubiłem tę dwójkę. Konflikt między Sarą i Amber chyba ostatecznie zostaje zażegnany. Oczywiście nie obyło się bez łez, ale do tych chyba wszyscy widzowie "Parenthood" zdążyli się już przyzwyczaić.
Czarne chmury powoli zbierają się nad małżeństwem Julii i Joela – póki co są ledwo widoczne, ale przyjdą na pewno. Źle dzieje się także w małżeństwie Camille i Zeeka, choć ten drugi wreszcie zaczął się starać i brać pod uwagę zdanie żony. Cieniem na odcinku, jak i całym piątym sezonie, kładzie się nieco absurdalny wątek kampanii wyborczej Kristiny. Na całe szczęście, zbliża się on już ku końcowi. Jedna wada nie powinna jednak przysłaniać faktu, że to kolejny udany sezon dla rodziny Bravermanów.