Pazurkiem po ekranie #5: Ci niepotrzebni mężczyźni
Marta Wawrzyn
6 listopada 2013, 19:31
W "Masters of Sex" kobiety udowadniają, że nie potrzebują facetów, Ted Mosby wspina się na wyżyny romantyzmu, w "Downton Abbey" tarzają się w błocie. A to dopiero początek serialowego tygodnia! Tekst zawiera sporą dawkę spoilerów na temat "Masters of Sex", "Downton Abbey", "The Good Wife", "How I Met Your Mother", "Misfits" i "New Girl".
W "Masters of Sex" kobiety udowadniają, że nie potrzebują facetów, Ted Mosby wspina się na wyżyny romantyzmu, w "Downton Abbey" tarzają się w błocie. A to dopiero początek serialowego tygodnia! Tekst zawiera sporą dawkę spoilerów na temat "Masters of Sex", "Downton Abbey", "The Good Wife", "How I Met Your Mother", "Misfits" i "New Girl".
Zawsze reagowałam alergicznie na próby indoktrynacji, czy to z prawa, czy to z lewa, ale czasem takie rzeczy są po prostu silniejsze ode mnie. Ostatnio jakoś tak wyszło, że głoszę tu i ówdzie feministyczne – czy może wypaczone feministyczne, nie jestem pewna – hasła, pełne nienawiści do płci przeciwnej, zwłaszcza odkąd płeć owa przestała gotować mi obiady. To zapewne nie przypadek, gdzieś w tym wszystkim widać jakieś związki i połączenia, ale na razie nie chce mi się ani ich szukać, ani zastanawiać się nad sobą. Jeśli więc nie przepadacie za wojującymi babami, lepiej przez jakiś czas omijajcie mojego Twittera z daleka. Dużo tam krzyku, mało treści.
Zresztą z wytwarzaniem treści w ogóle jest problem, kiedy człowieka dopada jesienny spleen. Nawet zdjęć na Instagram robić się nie chce. Rozumiecie, prawda? Powiedzcie, że rozumiecie.
A tymczasem w tej drugiej rzeczywistości…
…Virginia Johnson, po bliższym zetknięciu się z okrutnymi teoriami Freuda na temat kobiecej seksualności, zabrała się za naukowe udowadnianie, że faceci nie są kobietom do niczego potrzebni. OK, w łóżku nie są potrzebni, do czegoś innego może się jeszcze nadają. Bardzo to był wdzięczny odcinek "Masters of Sex", pełen odważnych decyzji i zaskoczeń przeróżnych. Bill rujnujący żonie wakacje, Libby opowiadająca napalonym staruszkom, że jej mąż zginął w wypadku lotniczym, niezwykły przypadek żony rektora… Wiele rzeczy mnie pozytywnie zaskoczyło w "Masters of Sex", ale ta najlepsza to postacie. Wszystkie, nawet te mocno drugoplanowe, mają w sobie jakiś intrygujący rys, który każe interesować się ich losami.
Jednak prawdziwe bomby zostaną na nas dopiero zrzucone. Spodziewaliście się, że TO nastąpi tak szybko? Przed nami dopiero 7. odcinek, a oni już zabierają się ochoczo za dodawanie wspólnego wkładu do nauki. Zdumiewa mnie to tempo i zastanawia, co w takim razie jeszcze mają w zanadrzu scenarzyści.
http://www.youtube.com/watch?v=rmfg7w6KwQE
Szaleństwa nie omijają także "Downton Abbey"…
…gdzie w ciągu zaledwie 45 minut doszło do szeregu wydarzeń wybitnie do tego świata niepasujących, takich jak całowanie obcego, na dodatek czarnoskórego mężczyzny, zabawy ze świniami w błocie, wyjazd do Ameryki i poważna rozmowa o aborcji. Przecierałam oczy ze zdumienia, patrząc na kolejne szaleństwa bohaterów – i było mi z tym bardzo dobrze. Ten sezon "Downton Abbey" pozytywnie mnie zaskakuje swoją lekkością i tym, że porzucono, przynajmniej na jakiś czas, łzawe dramaty.
W "The Good Wife" kurz nieco opadł…
…przynosząc spokojniejszy (a przynajmniej spokojniejszy w porównaniu z poprzednim) odcinek. Alicia i Cary wygrali pierwszą bitwę, ale to będzie długa wojna. Jak można było już przewidzieć tydzień temu, Diane i Will skończyli tam, gdzie zaczynali, a tą tylko różnicą, że teraz mają potężnego wroga w postaci gubernatora. Który bardzo chciał i naprawdę zamierzał utrzymywać najwyższe standardy w polityce, ale na chęciach i zamiarach chyba znów się skończy. Przynajmniej kiedy w grę wejdzie małżonka. Swoją drogą, "Bill i Hillary na sterydach" to chyba najlepszy tekst serialowego tygodnia.
Ted oświadczył się Matce…
…i właściwie mnie to nie obeszło. Jak wszyscy, wyczekiwałam jej pojawienia się na ekranie. Dostałam romantyczną scenę dwojga osób, o których związku nie wiem nic, wplecioną w kolejny fatalny odcinek. Niby nie była to zła scena, ale… tylko tyle!? Na dodatek koledzy na Twitterze policzyli, że linia czasowa jakby nie do końca się zgadza po odcinku "The Lighthouse". Bo jak on mógł się jej oświadczyć dopiero w 2015 roku, skoro starsze z dzieci już powinno być wtedy na świecie?
Zasugerowałam, że Ted i Matka zaliczyli przedślubną wpadkę, ale moi wspaniali, wciąż jeszcze – kiedyś Wam przejdzie! – romantyczni koledzy nie chcieli mieć z tak żelazną logiką do czynienia. Sama zresztą nie mam przekonania do własnej teorii, równie dobrze scenarzystom mogło się coś poplątać. Serial jest w tak marnym stanie, że nie da się odrzucić takiej możliwości.
Przemęczyłam wreszcie dwa nowe odcinki "Misfits"……by dojść do wniosku, że mimo wszystko wciąż ich lubię. Żadnego z tych odcinków raczej nie będę za miesiąc pamiętać, ale jedna rzecz strasznie mi się podoba: pomysł, by uczynić parą Jess i Rudy'ego. Zawsze miałam fioła na punkcie niegrzecznych chłopców, którzy zmieniają się i stają się cywilizowanymi ludźmi dla tej jednej, jedynej dziewczyny. Chciałabym, aby tak się stało i tutaj, choćby dlatego że droga Rudy'ego do grzeczności po prostu nie może nie być wyjątkowa.
Nie mogłam się doczekać…
…powrotu Damona Wayansa Jr. do "New Girl". A teraz nie potrafię opisać, jak bardzo odcinek "Coach" mnie rozczarował. Nigdy nie przepadałam za żadną z postaci z "New Girl", mam wręcz wrażenie, że ktoś chciał zrobić mi psikusa i napisał bohaterów, których nie da się polubić. Wydawało mi się jednak, że gdyby w serialu był Trener zamiast Winstona, całość wypadałaby dużo lepiej.
Myliłam się. Damon Wayans Jr., którego uwielbiałam w "Happy Endings", bawił mnie dziś dokładnie tak, jak reszta tego towarzystwa: średnio. Strasznie mi brakuje "Happy Endings", gdzie było wszystko: prawdziwa chemia w obsadzie, inteligentne gagi, jedyne w swoim rodzaju zabawy słowami (amahzing!), z sezonu na sezon coraz śmielsze nawiązania do popkultury i mnóstwo świetnych, malutkich, głupiutkich scenek, które potrafiły rozłożyć widza na łopatki i sprawić, że błagał o więcej. Szkoda, że takie seriale są kasowane, a na ich miejsce wchodzą miernoty pokroju "Super Fun Night" czy "The Goldbergs".
Gdyby nie "Brooklyn Nine-Nine" – Andy, wreszcie, ależ tęskniłam przez ostatnie dwa tygodnie! – komediowa jesień A.D. 2013 byłaby strasznie smutna. "48 Hours" co prawda nie dorównał "Halloween", ale 20 minut spędzone na nowojorskim posterunku to i tak jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się dziś przytrafiły.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.