Hity tygodnia: "Downton Abbey", "Masters of Sex", "Mentalista", "Castle", "Revolution"
Redakcja
10 listopada 2013, 19:14
"Mentalista" (6×06 – "Fire and Brimstone")
Agnieszka Jędrzejczyk: To wręcz niesamowite, jak ten nieco nudny w zeszłym roku serial postanowił odrobić straty i od początku nowego sezonu zapewniać nam rozrywkę na tak wysokim poziomie. Przy "Fire and Brimstone" napięcie rosło tak subtelnie, lecz tak zauważalnie, że pod koniec zaczęłam już prawie obgryzać z nerwów paznokcie. Nie wierzyłam też, że to się kiedykolwiek stanie, ale końcowa eksplozja zostawiła mnie z opadniętą szczęką. "Mentalista", ten nudnawy procedural kryminalny, który tak nużąco ciągnął się w nieskończoność, zostawił mnie nagle z opadniętą szczęką. Jeśli tak pójdzie dalej, będzie mi nawet żal pożegnać się z nim na stałe.
Andrzej Mandel: Mimo małego zgrzytu, "Fire and Brimstone" było kolejnym rewelacyjnym odcinkiem "Mentalisty". Napięcie było stopniowane powoli, wręcz leniwie, aż do kulminacyjnej sceny, po której dosłownie opadała szczęka. Zagrane i zgrane było to wszystko idealnie i sprawiło, że oczekiwanie do 17 listopada na kolejny odcinek będzie się niemiłosiernie dłużyło.
Który z nich jest Red Johnem? No który?!
"Downton Abbey" (4×07)
Nikodem Pankowiak: Naprawdę świat musi się zmieniać, skoro Lady Mary jest gotowa wytarzać się w błocie, byleby uratować swoje świnie. Gdyby taka scena wydarzyła się na początku serialu, zwyczajnie pozwoliłaby im zdechnąć. Zmiany, jakie zaszły w Downton wraz z 4. sezonem są niewyobrażalne. Bohaterowie dyskutują o aborcji, całują się z niedawno poznanymi (i czarnoskórymi!) mężczyznami i wyjeżdżają do tej okropnej Ameryki. Ku mojemu zaskoczeniu, jest to naprawdę dobry sezon. Nawet bardzo dobry. Niestety, już dziś się kończy. Panie Fellowes, czekamy na wieści! Co dalej?
Marta Wawrzyn: Zaskakująco fajny sezon, choć przecież nic wielkiego się nie wydarzyło. Nie było wielkich dramatów, w zasadzie nie miało miejsca żadne zdarzenie, które by można uznać za "wielkie". Ale te wszystkie cudowne drobiazgi!
Lady Rose wniosła wiele świeżości, łamiąc konwenanse w sposób jeszcze bardziej szalony niż nieodżałowana Sybil. Mary ratująca swój bekon jest po prostu nie do opisania, a Lady Violet, która odkryła uroki gry w karty z Isobel, po prostu mnie ujęła. Do tego trudna decyzja Edith – i mamy odcinek, który jeszcze w poprzednim sezonie nie mógłby się zdarzyć. Jaka szkoda, że to już koniec tego fantastycznego sezonu!
"Sons of Anarchy" (6×09 – "John 8:32")
Agnieszka Jędrzejczyk: 6. sezon "Sons of Anarchy" zdążył mnie już po równo zmęczyć, wkurzyć i wciągnąć. Marne początki, w którym klubowi nie wychodziło dosłownie nic, niemalże odwiodły mnie od oglądania kolejnych odcinków, ale później zaczęło się to na szczęście zmieniać. Teraz, przy "John 8:32" już sama nie wiem, jak mogłam w ten serial wątpić.
Odkąd tylko dowiedzieliśmy się, na czym polega plan Tary, dobrze też wiedzieliśmy, że prędzej czy później przyjdzie mu się posypać. Oglądając niezłomne starania Gemmy i – przede wszystkim – Nero, osoby, która wcale nie musiała w to wplątywać, przestałam już wiedzieć, której stronie kibicować – a fakt wywoływania tak skrajnych uczuć to zaleta, którą w serialach bardzo sobie cenię. Co więcej, odzyskałam też minimum sympatii do Claya, bo jego żywiołowy "występ" w więziennej kapliczce był po prostu fantastyczny. Co tu dużo mówić, 6. sezon zbliża się ku końcowi, a napięcie już teraz urasta do ogromnych rozmiarów. Tylko czy z tak wysokimi stawkami Jax i reszta mogą liczyć na sukces? Nie wiem – i uwielbiam to, że nie wiem.
Nikodem Pankowiak: Po dwóch odcinkach nieobecności na ekranie pojawił się wreszcie Ron Perlman i ukradł całe show. Scena z jego udziałem to prawdziwy popis aktorstwa. Teraz pojawia się pytanie: ile w tym gry, a na ile Clay faktycznie stał się takim socjopatą? Plan Tary wziął z łeb bardzo szybko (nie za szybko?), jak wspomniała Agnieszka, nie wiadomo już, komu kibicować. Świetny zwrot akcji w biurze prokurator Patterson sprawia, że bohaterowie znów stąpają po cienkim lodzie – jeden fałszywy ruch i wrócimy do punktu wyjścia z początku sezonu – a ten nie był dla bohaterów szczególnie łaskawy.
"Revolution" (2×07 – "The Patriot Act")
Andrzej Mandel: To naprawdę niesamowite, jak na przestrzeni raptem kilku odcinków "Revolution" z koszmarnego wręcz kitu stało się serialem, który można oglądać i na który się czeka. Co więcej, można się doszukać w tym serialu obecnych w amerykańskiej (ale i nie tylko) debacie publicznej głosów o granice tego, co wolno rządowi i tego, co wolno by osiągnąć cel.
Największy wpływ na poprawę serialu miało jednak lepsze pokazanie postaci Sebastiana Monroe. Naprawdę napędza to serial, a sceny z udziałem Davida Lyonsa należą do najlepszych. Czekam na więcej (i tak, jestem tym tak samo zaskoczony, jak Wy).
Agnieszka Jędrzejczyk: "Revolution" po raz kolejny zaskakuje, w "The Patriot Act" grało bowiem w zasadzie wszystko. Po pierwsze, wszyscy bohaterowie postępowali z głową: Charlie zwracała uwagę na szczegóły, Miles poszedł za głosem rozsądku, nawet Aaron myślał sensownie. Po drugie, poznaliśmy dalsze szczegóły Złej Organizacji Rządu Stanów Zjednoczonych oraz uwięzionego pomiędzy dwiema lojalnościami Gene'a. A po trzecie i chyba najciekawsze, Neville niespodziewanie przypomniał wszystkim wokół, czego można się po nim spodziewać – a i tak było to niezłą niespodzianką.
Do tego sceny z Monroe, jakkolwiek krótkie, były jak zwykle bezkonkurencyjne – zwłaszcza gdy ten próbuje walczyć, zataczając się jeszcze w wyniku końskiej dawki zastrzyku. Krótko mówiąc, "Revolution" urósł do rangi mojej ulubionej pozycji czwartkowej, bo ostatnio ogląda się go z prawdziwą przyjemnością.
"Masters of Sex" (1×06 – "Brave New World")
Marta Wawrzyn: Fantastyczny odcinek Allison Janney w roli żony rektora – i w ogóle fantastyczny odcinek! Oberwało się doktorowi Freudowi, który opowiadał bzdury o kobiecej seksualności, Virginia zabrała się za udowadnianie, że facet nie jest kobiecie do niczego potrzebny, Libby Masters "uśmierciła" męża i poznała uroki życia wdowy na wakacjach, a pani Scully stała się jedną z najbardziej interesujących postaci w serialu. Bardzo dużo się działo, a jeszcze więcej nas czeka.
"Masters of Sex" zaczyna przybierać szalone tempo, a sądząc po zapowiedziach kolejnego odcinka prawdziwe bomby najwyraźniej dopiero przed nami. Najlepsza premiera sezonu, zdecydowanie.
"Brooklyn Nine-Nine" (1×07 – "48 Hours")
Nikodem Pankowiak: Geniusz geniuszem, ale nawet Peralta popełnia czasem głupi błąd, po którym jego koledzy muszą spędzić na komisariacie 48 godzin, by tylko znaleźć haka na aresztowanego. W tle mamy walkę o tytuł najlepszego ciasta w mieście, Terry'ego śpiącego w powietrzu i Santiago w okularach "nieco" psujących jej urodę. Najlepszym tekstem w odcinku popisał się kapitan Holt, z kamienną miną na twarzy mówiący, że jego włosy to prawdziwy bajzel. Kolejny bardzo dobry odcinek, potwierdzający tylko, że FOX słusznie zdecydował się na zamówienie całego sezonu.
"Castle" (6×07 – "Like Father, Like Daughter")
Andrzej Mandel: W tym sezonie wątek relacji Castle'a z córką był prowadzony dość topornie, więc ten odcinek był bardzo miłą niespodzianką z kilkoma naprawdę przyjemnymi smaczkami dla fanów serialu włącznie (np. scena, w której Castle i Alexis mówią równocześnie to samo). Ciekawym i dobrze wykorzystanym pomysłem było nawiązanie w tym odcinku do licznych filmów, których akcja polegała na ratowaniu niesłusznie skazanego na śmierć w ostatniej chwili. Twórcom "Castle" udało się to poprowadzić zręcznie, choć znów popełnili drobny błąd zbyt wyraźnie wskazując rzeczywiście winnego. Chociaż… może to kwestia nadmiaru kryminałów oglądanych przeze mnie.
Tak czy inaczej – świetny odcinek w pełni zasługujący na miano hitu.
"South Park" (17×06 – "Ginger Cow")
Andrzej Mandel: Tego odcinka nie da się opisać, to trzeba obejrzeć. Twórcy "South Park" mają wciąż niesamowicie świeże pomysły, a poziom serialu jest wciąż wysoki. Nie przeszkadza nawet mocno skatologiczny humor, gdyż w zamian dostajemy tak piękne sceny, jak omawianie warunków Armageddonu z tekstami takimi jak "Co to za Armageddon bez pocisków nuklearnych"…
"Misfits" (5×03)
Marta Wawrzyn: Na temat "Misfits" z nową obsadą nie da się powiedzieć wiele dobrego – niby wszystko jest takie jak trzeba, niby szaleństw w dawnym stylu nie brakuje, a jednak nie ma już w serialu tego czegoś. Nie ma tych wielkich emocji, które kiedyś nas trzymały przed ekranem. Nie ma powodu, by kibicować nowym postaciom.
A jednak udało się coś z tego wykrzesać: historia Abbey to najlepsze, co widziałam w "Misfits" od dawna. Scenarzyści brytyjskiego serialu raz jeszcze pięknie i subtelnie pokazali, że niezależnie od tego, jak bardzo popaprany jest ten świat, ludzkie emocje pozostają bez zmian. Stary hicior East 17 też temu odcinkowi nie zaszkodził.
Być może to przesada, być może ten sezon "Misftis" jeszcze sobie na to nie zasłużył – ale udało im się mnie wzruszyć, więc jest hit. I nieśmiałe życzenie, żeby dalej było jeszcze lepiej.