Dlaczego warto oglądać "Lost Girl"
Marta Rosenblatt
15 września 2011, 08:55
Pomieszanie świata fantasy z tym realnym, humor, głupia przemoc, liczne sceny miłosne. Ortodoksyjnym fanom fantasy "Lost Girl" może się nie spodobać, ale wszystkim, którzy mają trochę dystansu – owszem.
Pomieszanie świata fantasy z tym realnym, humor, głupia przemoc, liczne sceny miłosne. Ortodoksyjnym fanom fantasy "Lost Girl" może się nie spodobać, ale wszystkim, którzy mają trochę dystansu – owszem.
"Lost Girl", czyli serial o przygodach Bo, biseksualnego sukkuba wysysającego energię życiową. Zaraz, zaraz, co? Czy ja naprawdę to oglądam? Tak i przyznaję się do tego bez wstydu. Trudno w to uwierzyć, opis brzmi delikatnie mówiąc głupkowato. Nie zacznę Was przekonywać, że pod tą bzdurną fabułą kryje się diament – ambitny i mądry serial. Absolutnie nie. Zgodzę się też ze wszystkimi malkontentami zarzucającymi serialowi płytkość, infantylność i ignorancję w sprawach fantasy.
Nie brzmi zachęcająco, ale "Lost Girl" musi mieć w sobie to "coś", skoro pomimo tylu wad okazał się sukcesem. Co jest siłą serialu? Przede wszystkim dystans i humor. Nie ma tu obecnego w wielu amerykańskich serialach patosu (pewnie dlatego, że jest to produkcja kanadyjska). Owszem, mamy walkę dobra ze złem, ale wszystko w rozsądnych dawkach. Już samo to, że Bo nie deklaruje, do którego klanu nimf (światło i mrok) chce należeć, jest plusem. Bohaterowie są obdarzeni poczuciem humoru, zazwyczaj w poważnych sytuacjach cały nastrój psuje Kenzi.
A skoro już jesteśmy przy bohaterach… Główna heroina – Bo, czyli nasz nieszczęsny sukkub. Według demonologii sukkuby to "demony przybierające postać nieziemsko pięknych kobiet nawiedzające mężczyzn we śnie i kuszące ich współżyciem seksualnym". Brzmi całkiem fajnie. Oczywiście, jak to często bywa scenarzyści mają własną wizję świata fantasy, którą doprowadzają fanów fantastyki do płaczu. Świat fantasy w "Lost Girl" jest bardzo uproszczony. Zamiast demonów, mamy fae (w polskim tłumaczeniu nimfy). Bo jest więc gatunkiem fae czy coś takiego. W pierwszym odcinku bardzo ładnie tłumaczyła to naszej bohaterce pani doktor.
W cały ten świat jesteśmy wprowadzani wraz z główną bohaterką, która nie wiedząc, kim jest, tułała się z jednego miasta do drugiego (przy okazji wysysając energię życiową tym, którzy jej się nawinęli). Oczywiście to, że po każdym kontakcie seksualnym partner (człowiek) umiera, nie jest komfortową sytuacją, ale Bo posiada też bardzo przydatną zdolność – "hipnotyzowania" ludzi swoim dotykiem i nieziemską urodą. Bądźmy szczerzy- Anna Silk na pewno nie jest klasyczną pięknością. Jednak ma w sobie to "coś". Jest flirciarska i zawadiacka. Bywa urocza, ale nie przesłodzona. Ma charakterek i na pewno daleko jej do słabej kobietki czekającej na księcia na białym koniu.
Jej nowo poznana przyjaciółka Kenzi co jak co, ale charakter też ma. Znana z "Life Unexpected" Ksenia Solo, wciela się w rolę drobnej złodziejki rosyjskiego pochodzenia. Ma słabość do mocnych trunków, jest pyskata i potajemne czyta harlequiny. Postać zdecydowanie komediowa. Jej słowne potyczki z Bo i innymi bohaterami są ozdobą każdego odcinka. Fajnie ogląda się zwłaszcza jej utarczki z Hale. Hale to zresztą kolejna postać, która ma za zadanie wprowadzić trochę luzu.
Kolejną męską postacią (i chyba najważniejszą) jest Dyson. Pretendujący do serca Bo zmiennokształtny policjant jest kolejną osobą, którą, o dziwo, lubię. Oczywiście jest prawy i sprawiedliwy, ale daleko mu do pompatycznego gogusia. Wydaje mi się, że duża w tym zasługa Krisa Holden-Rieda ( "Dynastia Tudorów").
Drugą osobą będącą dopełnieniem miłosnego trójkąta jest lekarka Lauren. I teraz szczerze, jak często mamy do czynienia z takimi trójkątami? Jakieś przykłady? Nie przypominam sobie. Niestandardowy trójkąt miłosny to kolejny plus "Lost Girl". Chłodna i opanowana pani doktor jest zaprzeczeniem Bo. I udowadnia, że profesjonalne panie w kitlach zdecydowanie bywają seksowne.
Interesujący w kontekście życia miłosnego Bo wydaje się być 2. sezon. Zwłaszcza po tym jak Dyson poświęcił swe uczucie do Bo, aby ją ratować. Po ciemnej stronie mocy – również ciekawie. Jak pamiętamy, po słodkim tête-à-tête z Lauren i jej dosyć niefortunnej wypowiedzi ich kontakty znacznie się oziębiły. Na szczęście scenarzyści zapowiedzieli, że w 2. serii ten wątek nie zniknie. No i rzeczywiście w stałej obsadzie mamy Zoie Palmer, ale czy są jakieś efekty? W dwóch pierwszych odcinkach nowego sezonu jest jej raczej mało. Jestem jednak spokojna, wszak jeszcze 20 odcinków, liczę, że Bo zdąży jeszcze "pobalansować" między Dysonem a Lauren.
A ogólne wrażenie po odcinkach nowego sezonu? Cóż, nie jest źle. Fajerwerków nie ma, ale trudno powiedzieć, żeby odczuwała jakieś rozczarowanie. Trochę zaskoczyło mnie, że Dyson powiedział Bo prawdę – myślałam, że będzie się to jeszcze ciągnąć przez kilka odcinków, ale chyba oglądam za dużo soap oper. Minus to zachowanie Bo po "zerwaniu". Scenarzyści "Lost Girl" nigdy nie przesadzali z ckliwością i wątki miłosne miały rozsądną dawkę romantyzmu. Teraz jednak, kiedy Bo próbuje odzyskać Dysona, boję się, że zrobią z tego jakąś "Esmeraldę". Oczywiście nie liczę na nic oryginalnego, finalnie ta para pewnie będzie żyć długo i szczęśliwie. Fajnie by jednak było, aby do tego czasu Bo przeżyła jeszcze parę miłosnych przygód. Monogamia jest przecież taka nudna…
Reasumując, jeżeli ktoś ma ochotę na bezpretensjonalny serial to gorąco polecam. Pomieszanie świata fantasy z tym realnym, humor, głupia przemoc, liczne sceny miłosne. "Lost Girl" swoim klimatem przypomina mi trochę "Buffy: postrach wampirów" ( tak na marginesie efekty specjalne też są jakby żywcem wyjęte z "Buffy"- a serial ten ma przecież już 10 lat).
Jeśli ktoś jest jednak ortodoksyjnym fanem fantasy raczej srogo się zawiedzie i lepiej jak pozostanie przy "Grze o tron".