5 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Rosenblatt
2 grudnia 2013, 21:51
W tym tygodniu najbardziej ucieszył mnie nasz papierowy debiut. Prócz tego, o dziwo, całkiem nieźle bawiłam się na "Glee".
W tym tygodniu najbardziej ucieszył mnie nasz papierowy debiut. Prócz tego, o dziwo, całkiem nieźle bawiłam się na "Glee".
1. "Sukces to przestrzeń, którą zajmuje się w gazecie". Na początek trochę prywaty. Jestem jedną z tych dziwnych staroświeckich osób, które lubią papierowe książki i gazety. Kiedy dowiedziałam się, ze Serialowa zadebiutuje na papierze, cieszyłam się jak dziecko. Jednak dopiero kiedy poszłam do kiosku, kupiłam "Polskę The Times" i wzięłam gazetę do ręki, poczułam autentyczną dumę. Pamiętajcie, że to dopiero początek.
2. Słabiutka oglądalność "Draculi". Tak, jestem zła i niedobra, śmieję się z cudzych nieszczęść, co zrobić. Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż widok coraz to żałośniejszych wyników oglądalności. Wciąż mam nadzieję, że "Dracula" będzie nauczką dla producentów. Nie wystarczy znany tytuł. Trzeba jeszcze postarać się o dobry scenariusz i zgrabne dialogi. Wypadałoby zatrudnić też porządnych aktorów. Tego wszystkiego brakuje w produkcji NBC. Wciąż zdarza mi się oglądać ten serial (a właściwie przewijać do scen z Lucy) i niestety – nie ma żadnej nadziei na poprawę. Dzień, w którym NBC anuluje ten kiepski serialik, będzie dniem mojej osobistej satysfakcji.
3. Początki Sue. Piąty sezon "Glee" to katastrofa. Słupki oglądalność pikują w dół, w ostatni czwartek serial FOX-a oglądało niecałe 3 mln widzów. Tak, wiem, że w tym samym czasie na NBC leciał jakiś tam futbol amerykański, ale tendencja się utrzymuje. Paradoksalnie "Puppet Master" było całkiem niezłym odcinkiem jak na standardy piątej serii. Ryan Murphy odzyskał pamięć i zrobił dynamiczny komediowy odcinek. Wisienką na torcie była Sue Sylvester. Najbardziej urzekła mnie historia jej słynnych dresów. Dacie wiarę, że Sue chodziła kiedyś w sukienkach? Warto było męczyć się te siedem odcinków dla tego widoku!
4. "The Voice". Will Champlin – "At Last". Długo zastanawiałam się, który występ wybrać. Zarówno James Wolpert – "Somebody to Love" , jak i Will Champlin – "At Last" (obaj z zespołu Adama) postanowili zmierzyć się z piosenkami legendami. Ogromne ryzyko się opłaciło. Mnie bardziej spodobał się występ Willa. Uwielbiam ten utwór, zresztą kocham całą twórczość Etty James. Jednak nie znaczy to, że łyknę każde wykonanie, wręcz przeciwnie, jestem bardzo krytyczna. Zresztą bądźmy szczerzy, w tym wypadku nie wystarczy mieć głos, trzeba mieć jeszcze wrażliwość. Spójrzmy na Beyoncé, głos i technikę ma niesamowitą, a z "At Last" radzi sobie średnio, co zresztą zauważyła sama Etta James. Jeśli chodzi o "współczesne" wokalistki chyba najlepiej z czarną muzyką radzi sobie, paradoksalnie, biała dziewczyna z Pensylwanii. Dlatego właśnie aprobata Christiny była taka ważna.
Czy Will zasłużył na pocałunek, możecie przekonać się oglądając poniższy występ:
P.S. Pamiętacie jak mówiłam, że Cee Lo i Xtina mają najlepsze zespoły? Cóż, życie zweryfikowało moje słowa. "Sweet Caroline" z teamu Cee Lo niestety nie przeszła do następnego etapu. Podskórnie spodziewałam się tego, w końcu czy "Indie girl" ma jakąkolwiek szansę w starciu z country? Nie w Stanach.
5. "Glee" – "Nasty"/"Rhythm Nation". Tak, znowu będzie "Glee". Tej jesieni głownie pastwię się nad tym serialem, więc nie zaszkodzi, jeśli trochę posłodzę.
Zawsze docenię dobry występ. Muppety jakoś mnie nie urzekły, za to Janet Jackson jak najbardziej. W ogóle ten odcinek pod względem doboru piosenek bardzo mi się podobał. Żadnej durnowatej Gagi, tylko fajne, skoczne kawałki z lat 70. i 80. Oczywiście, żeby nie było za idealnie na koniec musiał pojawić się koszmarek "The Fox (What Does the Fox Say?)" No ale wróćmy do Janet. Chyba producenci "Glee" pozazdrościli "The Voice" i sami wzięli na warsztat siostrę Micheala. Muzycznie i wizualnie 5+.
http://www.youtube.com/watch?v=uCQlqM4lSBM
Czy te nowe dzieciaki nie mogłyby być zawsze pod wpływem tego gazu?