Pazurkiem po ekranie #10: Bal na Titanicu
Marta Wawrzyn
11 grudnia 2013, 19:04
Sezon na półmetku, a ciągle coś się dzieje! Wystartował nowy serial Franka Darabonta, "Masters of Sex" i "Homeland" zmierzają do finałów, "Misfits" żegna się z nami na zawsze, w "Revenge" Emily okazała się nie być wszechmogąca. I co z tym wszystkim począć? Uwaga na spoilery dotyczące wymienionych tytułów.
Sezon na półmetku, a ciągle coś się dzieje! Wystartował nowy serial Franka Darabonta, "Masters of Sex" i "Homeland" zmierzają do finałów, "Misfits" żegna się z nami na zawsze, w "Revenge" Emily okazała się nie być wszechmogąca. I co z tym wszystkim począć? Uwaga na spoilery dotyczące wymienionych tytułów.
Grudzień, za oknem ciągle tylko czarno albo biało, albo jedno i drugie naraz, seriali coraz mniej, świat rzeczywisty coraz częściej wypiera ten nieistniejący, który zwykle zajmuje nam za dużo czasu. I dobrze, taki detoks jest fajny i zdrowy – można się wyspać (to wciąż przede mną), poszerzyć horyzonty (to też) albo przypomnieć sobie miejsca, w których już się nie bywa (ha!).
Przykładowo w sobotę wybrałam się na Mediatory, czyli wręczenie nagród najlepszym dziennikarzom przez studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Czyli imprezę, na której "ci, którzy pracy mieć nie będą, nagradzają tych dziewięciu, którzy jeszcze pracę mają". Stan branży medialnej, do której jest mi blisko, choć nie do końca czuję się jej częścią, rzeczywiście nie jest teraz najlepszy, ale na Titanicu też można się zabawić. Nawet ze świadomością, że gdzieś tam na świecie istnieją góry lodowe (które na pewno właśnie nam uda się ominąć, w końcu jesteśmy szczęściarzami). Po części to pewnie zasługa Królewskiego Miasta Krakowa, a po części tych wszystkich niesamowitych znajomych i nieznajomych z warszawki, którzy tłumnie przybyli na wieść o darmowej wyżerce.
Cała gala była mniej więcej tak interesująca, jak ostatnie rozdanie Emmy, czyli wcale, ale prowadził ją mój znajomy (daleki znajomy! Bardzo daleki), o którym być może na tych łamach wspominać nie powinnam, Dawid Rydzyk Rydzek. Prywatnie miłośnik seriali, zawodowo pewnie niektórzy z Was wiedzą kto, a reszta może sobie sprawdzić. I to było fantastyczne, zobaczyć na scenie w starym dobrym Auditorium Maximum kawałek amerykańskiej telewizji na żywo! Do tej pory to miejsce kojarzyło mi się ze średnio fascynującymi wykładami. I z egzaminami. Kurcze, ile ja tam godzin przespałam, ile testów zawaliłam…
Dawidzie, w całym tym zamieszaniu zapomniałam Ci pogratulować, więc czynię to tu i teraz, bo to chyba całkiem dobry czas i miejsce. Gratuluję. Scenariusz był świetny, show też wyszedł całkiem, całkiem. Byłeś jedną z – no, powiedzmy – 10 rzeczy, które warto było obejrzeć w tym tygodniu, i pozostaje mi tylko żałować, że ogromna większość moich Czytelników nie mogła zobaczyć fana amerykańskich seriali w akcji na wielkiej scenie.
A gdyby tej prywaty było Wam mało, pochwalę się jeszcze, jakie medium oficjalnie reprezentowałam na plakietce. Medium nominowane do jednej z nagród, oczywiście. Czytajcie ASZ Dziennik, śledźcie Ojca Redaktora. Istnieją jeszcze w tych naszych internetach rzeczy warte uwagi – i to jest jedna z nich.
A tymczasem w tej drugiej rzeczywistości…
…wystartował nowy serial Franka Darabonta, "Mob City". Wojtek Wowra, nasz nowy redakcyjny kolega, jest cały zachwycony. Rzeczywiście, to serial piękny, perfekcyjnie zrealizowany, napakowany znakomitymi aktorami i przesiąknięty klimatem noir. Gdyby taką produkcję zaprezentowano 15 lat temu, pewnie też z miejsca bym uznała, że to coś niezwykłego. Ale po "Rodzinie Soprano" czy nawet po "Zakazanym imperium" trudno ekscytować się czymś tak zachowawczym, jak "Mob City" (bardziej banalnego tytułu wybrać się nie dało?). To historia, którą znamy, opowiedziana w sposób, z jakim spotkaliśmy się już nieraz, pełna bohaterów świetnie zagranych, lecz szablonowych.
Pogawędki o szarych kapeluszach, które nie są kapeluszami czarnymi ani białymi, raczej mnie odstraszają niż przyciągają, bo takich rzeczy po prostu się nie mówi. To straszna dosłowność, a ja w serialach szukam jednak subtelności, niedopowiedzeń, znaczeń ukrytych między słowami. Jak niby mam cieszyć się znalezieniem czegoś, co zostało mi podstawione pod nos? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Dodatkowo dziwi mnie, że TNT postanowiło pokazać cały 6-odcinkowy sezon w trzy tygodnie. Czemu!? Czy nie lepiej byłoby podzielić sezon na pół i sprawić tym samym, że po 1 stycznia 2014 roku ktoś wciąż by o "Mob City" pamiętał? Obejrzeć i tak obejrzę cały sezon, moje rozczarowanie jest jednak duże. Wszystkim – od nijakiego tytułu, przez przeciętny scenariusz aż po brak czegokolwiek, co by serial wyróżniało spośród dziesiątek filmów w tym klimacie.
Spójrzmy na takie "Masters of Sex"!
To przecież też nie jest dzieło niezwykle oryginalne, to raczej serial, który prędko nie ucieknie od skojarzeń z "Mad Men" – bo nie ma siły, żeby się nie kojarzył, przynajmniej wizualnie. A jednak potrafił nam dać świetnych bohaterów, potrafił nas wciągnąć w opowiadaną historię, potrafił też wypracować swój własny ton i zacząć mówić silnym, pewnym siebie głosem.
Najnowszy odcinek nie był aż tak niesamowity, jak poprzednie, ale widzieliście promo finału? To czyste szaleństwo! A potem dziewięć miesięcy czekania… Już tęsknię.
Za "Homeland" aż tak bardzo tęsknić chyba nie będę…
…bo też ten sezon nie dał rady mnie porwać. Plan Saula może i miałby sens, gdyby akcja serialu działa się w świecie, w którym interwencji w Iraku i jej skutków nie było. Były. Nie da się tego wymazać ani temu zaprzeczyć. Wiemy już, że wykończenie jednego satrapy wiele nie zmienia, nie przynosi wiecznego pokoju ani szczęśliwości. Raczej kończy się chaosem. Nie wyobrażam sobie, że ktoś w CIA rzeczywiście mógłby coś takiego zrobić: wziąć gościa odpowiedzialnego za śmierć 200 Amerykanów i próbować go zamienić w marionetkę. Niby jak go kontrolować? I co się stanie, jeśli zostanie zabity? A jeśli ten wielki i wspaniały plan wyjdzie na jaw? Co wtedy CIA powie Amerykanom? Czy to, co robi Saul, to jeszcze naiwność, czy już zdrada stanu?
Nie mogę znieść tego, jak bardzo "Homeland" buja w 3. sezonie w obłokach. Dodatkowo, wciąż nie odnoszę wrażenia, że stawki w tej grze są rzeczywiście wysokie. Nie czuję żadnych wielkich emocji. Przypuszczam, że Brody zginie i że zginie jako bohater, w wielkim, amerykańskim stylu. Jego historia po prostu już się kończy, nie zostało tu nic ciekawego do opowiedzenia.
Wciąż jednak liczę na jakiś niesprecyzowany przypływ szaleństwa w finale, bo od kilku odcinków niby ciągle coś się dzieje, ale nie dzieje się nic, czego nie dałoby się przewidzieć. Nie mówię, że "Homeland" ogląda się źle, ale w tym roku już zupełnie nie mam wrażenia, że patrzę na coś wielkiego. Na serial, który zgarniał jeszcze niedawno wszelkie możliwe nagrody; który wygrywał z "Breaking Bad" czy "Mad Men".
Już za chwileczkę, już za momencik finał "Misfits"
Oglądam ostatni sezon na bieżąco, komentować go po prostu mi się nie chce. Niby szaleństwa nie brakuje, niby wszystko wciąż jest tak cudownie chropowate jak kiedyś, niby z bohaterami wszystko w porządku, a jednak "to coś" bezpowrotnie znikło. Oglądanie dwóch ostatnich sezonów przypomina mi patrzenie na 4. sezon "Community". Niby wszystko jest takie jak trzeba, a nie jest. Obym po finale miała więcej dobrego do powiedzenia na temat "Misfits".
W "Revenge" szykujemy się do wielkiego odcinka…
…tego, w którym dowiemy się, co w wielkim planie Emily poszło nie tak. Scenarzyści zrzucili na nas całkiem porządną bombę: Victoria, która miała być wrobiona w morderstwo synowej na weselu, na wielką imprezę się nie wybiera. A do tego zmartwychwstała Lydia wie o Emily więcej niż powinna i ma w ręku coś, co może jej poważnie zaszkodzić. Gdzieś w tym wszystkim wciąż pałęta się Sara, dawna dziewczyna Daniela, która wciąż go kocha (i on ją też – ale kocha też Emily). Komplikacje gonią komplikacje.
Choć do formy z 1. sezonu wciąż daleko, przyjemnie mi się ogląda tej jesieni "Revenge". Liczę na to, że zamiast tuzina nowych zagadek w zimowym finale uzyskamy odpowiedzi. To znaczy dowiemy się, co właściwie stało się na weselu. A potem niech gra się zacznie od nowa. Pytanie tylko, jak długo jeszcze ta zabawa w kotka i myszkę będzie mi się podobać. 3. sezon obejrzę do końca, ale czy aby na pewno chcę czwartego? No cóż…
Cała reszta to u mnie w tym tygodniu zaległości, zaległości i jeszcze większe zaległości. Zastanawiałam się nad krótką przerwą świąteczno-noworoczną, ale chyba jednak w tym roku nie ucieknę w święta od seriali. Raczej też nie ucieknę od "Pazurkiem po ekranie", bo skoro już oglądam, to czemu przy tym nie pisać.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.