"Up All Night": Dysonans poznawczy z niemowlęciem w tle
Bartosz Wieremiej
16 września 2011, 09:14
Kolejna nowa propozycja stacji NBC nie zachęca do napisania czegokolwiek poza garścią ogólników. Owszem, serial niewątpliwie powstał, zebrano niezłą obsadę i próbowano scalić ze sobą dwa przyzwoite pomysły na sitcom. Zapomniano o jednym malutkim detalu. O napisaniu scenariusza.
Kolejna nowa propozycja stacji NBC nie zachęca do napisania czegokolwiek poza garścią ogólników. Owszem, serial niewątpliwie powstał, zebrano niezłą obsadę i próbowano scalić ze sobą dwa przyzwoite pomysły na sitcom. Zapomniano o jednym malutkim detalu. O napisaniu scenariusza.
Wbrew temu, co można wywnioskować z powyższego akapitu, pilot "Up All Night" spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Premierowy odcinek spodobał się krytykom, a i przyciągnął przed ekrany blisko 11 milionów widzów. W sumie co mogłoby nie przypaść do gustu? Śledzimy losy Reagan Brinkley (Christina Applegate) i Chrisa (Will Arnett) podobno dość zabawowego i bardzo zapracowanego małżeństwa, które musi się zmierzyć z kompletnie przemeblowanym życiem po narodzinach córki – Amy. I tak Reagan powraca do pracy przy produkcji talk show, co wiązać się będzie z próbami zapanowania nad gospodarzem tegoż programu i przyjaciółką: Avą (Maya Rudolph), Chrisa natomiast czeka marny los tzw. stay-at-home dad.
Mogłoby się wydawać, że tematyka jest idealnie współczesna i daje wiele możliwości do rozbawienia widza. Niestety nowa produkcja stacji NBC po prostu nie śmieszy. Ogląda się jakby dwa oddzielne seriale sklejone na siłę, które zarówno oddzielnie jak i razem nie są dostatecznie zabawne. Na dodatek zamiast w miarę interesującego scenariusza, zostaliśmy uraczeni zlepkiem scen: garstką lepszych lub gorszych przeżyć samotnego ojca, solidną imprezą z morzem alkoholu, odrobiną narzekań, jedną kłótnią, karaoke i kilkunastoma przekleństwami.
W części, nazwijmy to, "domowej", świetnie sprawdzających się w roli wymęczonych rodziców Applegate i Arnetta zmuszono do ogrywania pakietu najbardziej stereotypowych żartów dotyczących młodych rodziców. Wyglądało to prawie jak paskudny konkurs na najbardziej ograny żart. Z kolei we fragmentach "biurowych" razi bezbarwność większości pracowników, irytuje Ava oraz depresyjnie deprymujący śmiech Nicka Cannona.
Nie pomagają nawet świetnie epizody Connie Sawyer jako babci terroryzującej Chrisa w markecie czy Matta Lauera radośnie rozmawiającego z Reagan przed jej pierwszym dniem w pracy. Nie zmieniają nic niezłe zdjęcia i pojedyncze dobrze nakręcone sceny
Po 20-minutowej przygodzie z najnowszą produkcją NBC marzy się po prostu o banalnym sitcomie: pełnym durnych żartów, wrednych odpowiedzi i drobnych złośliwostek. O produkcji, w której mityczny śmiech z puszki podpowie, kiedy człowiek ma się śmiać. Rozrywce zaprojektowanej tak, by można było uniknąć konfrontacji ze stadem zadowolonych krytyków, drapania się po głowie po każdej pozytywnej recenzji oraz wykrzywiania się w sztucznym grymasie przy kolejnym dialogu, który nie wiadomo, czy był żartem, czy jedynie źle napisanym zbiorem zdań.
Śni się o kompletnym przeciwieństwie "Up All Night".