Komedie: 15 najlepszych odcinków 2013 roku
Redakcja
29 grudnia 2013, 19:10
"Brooklyn Nine-Nine" (1×06 – "Halloween")
Nikodem Pankowiak: "Parki" na komendzie póki co wypadają najlepiej, kiedy twórcom i bohaterom przychodzi zmierzyć się z tradycją. Gdy wszyscy przebierają się w mniej lub bardziej przerażające kostiumy, Peralta postanawia udowodnić Holtowi, że jest nie tylko świetnym policjantem, ale także prawdziwym geniuszem zbrodni. Jednak jego plan wykradzenia medalu swojego przełożonego to nieprzerwane pasmo niepowodzeń. A może jednak nie…
Marta Wawrzyn: Andy Samberg w "Brooklyn Nine-Nine" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się tej jesieni. Naprawdę! W odcinku "Halloween", który jest moim ulubionym (choć "Thanksgiving" i "Christmas" też dają radę), udany był zarówno wątek główny – zakładu det. Peralty z kapitanem – jak i różne cudne drobne rzeczy, które działy się obok. Szczegóły na temat szkolnej przeszłości Rosy, royal babies, sprowadzenie drzewa do rangi obiektu seksualnego (ale tylko jeśli to klon), mnóstwo cudnych tekstów w rodzaju "Aresztował tego króliczka, ale nie wiem czemu"… Oglądając "B99", czuję się jak dziecko w sklepie z cukierkami, co chwila jest gag, który mam ochotę zobaczyć jeszcze raz.
Marta Rosenblatt: "B99" to istna perełka pośród jesiennej beznadziei. Moim zdaniem odcinek halloweenowy nie wyróżniał się aż tak bardzo na tle pozostałych, po prostu wszystkie odcinki były kapitalne. Jednak to chyba w "Halloween" działo się najwięcej. Zakład miedzy Peraltą i kapitanem Holtem, Amy nienawidząca Halloween, Rosa i jej sekret z dzieciństwa no i Boyle przebrany za Mirandę z "Seksu w wielkim mieście", pardon, za włoskiego szefa kuchni. Tak, po przemyśleniu stwierdzam, ze ten odcinek zasłużył na to wyróżnienie.
Andrzej Mandel: Ekipa z 99. posterunku ma swój sposób na obchodzenie Halloween – i to taki, że powstał zdecydowanie najlepszy odcinek "Brooklyn Nine-Nine" i jeden z najlepszych komediowych odcinków roku. Rewelacyjny był zwłaszcza motyw wykradania medalu kapitana Holta (Andy Braugher) przez Peraltę (Andy Samberg), ale nie można zapomnieć o reszcie – zwłaszcza o Amy (Melissa Fumero), którą Charles (Joe Lo Truglio) uczy, czym jest zabawa w Haloween.
"The Big Bang Theory" (7×03 – "The Scavenger Vortex")
Nikodem Pankowiak: Bohaterowie "The Big Bang Theory" są najzabawniejsi wtedy, kiedy na bok odłoży się ich życie uczuciowe i na nowo obudzi w nich dusze nerdów. Zabawa zorganizowana przez Raja to 20-minutowy festiwal zabawnych sytuacji, w którym królują rozśpiewani Amy i Howard oraz rozemocjonowana Bernadette. Plus także za to, że może to i Sheldon ma wszelkie możliwe tytuły naukowe, ale w rozwiązywaniu zagadek musi ustąpić miejsca głupiutkiej sąsiadce z naprzeciwka.
Paweł Rybicki: Zaletą tego odcinka jest oczywiście "wymieszanie" tradycyjnych par bohaterów. W specyficznym konkursie urządzonym przez Raja rywalizowały drużyny złożone z Sheldona i Penny, Howarda i Amy oraz Leonarda i Bernadette. Okazało się, że najwięcej "chemii" jest pomiędzy Sheldonem i Penny (a raczej grającymi ich aktorami). Ich wspólne działanie były przezabawne.
Bartosz Wieremiej: Zwyczajnie bardzo zabawny odcinek: tylko tyle i (szczególnie w tym roku) aż tyle. Kto by pomyślał, że podchody przygotowane przez Raja (Kunal Nayyar) sprawią tyle frajdy i będą śmieszyć nawet w trakcie powtórnego oglądania…
W "The Scavenger Vortex" rozdzielono stałe pary, przegoniono bohaterów po całym mieście oraz, niejako przy okazji, wydobyto z Bernadette (Melissa Rauch) skrywaną na co dzień (przed widzami) żyłkę do rywalizacji. Co więcej, wszystko w tym odcinku zadziałało tak, jak powinno, a do najlepszych momentów zaliczyć należy szalejącego z mikrofonem Koothrappaliego, zadziwiająco cudownych razem Amy (Mayim Bialik) i Wolowitza (Simon Helberg) oraz fakt, że niezależnie od wszystkiego, świat i tak kręcił się wokół Sheldona (Jim Parsons).
"Veep" (2×05 – "Helsinki")
Nikodem Pankowiak: Co łączy Amerykanów i Finów? Nic. Co ich różni? Wszystko. Wiceprezydent Selina ma problem odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości, a jej nie zawsze rozgarnięci pracownicy zamiast pomóc, przynoszą tylko kolejne kłopoty. Ten odcinek stawia przed widzami bardzo ważne, niemal filozoficzne pytanie: jaką władzę ma tak naprawdę wiceprezydent, skoro pierwszy lepszy facet może bezkarnie złapać ją za biust?
Marta Wawrzyn: Filozoficzne pytanie… niech będzie i tak. To był nierówny sezon "Veepa", wydaje mi się, że nieco słabszy niż pierwszy, ale tekst Gary'ego "To był seksualny 11 września!" chodzi za mną od maja bez przerwy. I pewnie jeszcze długo będzie.
Paweł Rybicki: Opowieść o "seksualnym 11 września" była nie tylko najlepszym odcinkiem (ogólnie świetnego) 2. sezonu "Veep", ale też jednym z najzabawniejszych tegorocznych odcinków spośród wszystkich komedii. Oczywiście, znaczącą rolę odgrywało samo skonfrontowanie Amerykanów z Europejczykami. Dlatego trochę szkoda, że pani wiceprezydent nie opuszcza Waszyngtonu częściej…
"Parks and Recreation" (5×14 – "Leslie and Ben")
Nikodem Pankowiak: To chyba ostatni odcinek, w którym "Parki" były naprawdę wybitne. Teraz są już "tylko" dobre lub bardzo dobre. Który to już raz mieliśmy okazję przekonać się, jak wspaniałą parę są Leslie i Ben? Ich ślub, choć nieco spontaniczny, mógł wzruszyć każdego, nawet takich twardzieli, jak Ron Swanson. To było wspaniałe wydarzenie, któremu nie mógł przeszkodzić nawet radny Jamm.
Marta Wawrzyn: Ron przeszedł samego siebie, Ann Perkins pośród sukien ślubnych prezentowała się wyjątkowo, Lil' Sebastian stanowił wspaniałą niespodziankę, a przy "5000 Candles In the Wind" miałam ochotę płakać i śmiać się jednocześnie. A ja nawet specjalnie nie lubię wesel! Tak, taką moc ma "Parks and Rec".
Nawet to, co gdzie indziej uznałabym za kiczowate i w złym guście, tutaj mnie rozbraja i zachwyca. A Ben i Leslie są absolutnie wyjątkowi, przeuroczy, tak jak wyjątkowa i przeurocza jest para aktorów Amy Poehler i Adam Scott. Te niesamowite emocje, których pełen był odcinek "Leslie and Ben", było po prostu czuć w każdej scenie. Kocham ich i lubię – i zawsze będę.
"Girls" (2×05 – "One Man's Trash")
Nikodem Pankowiak: Kolejny świetny odcinek, który skupia się wyłącznie na Hannah i jej psychice… A może Lenie i jej psychice? Jej przelotny romans z granym przez Patricka Wilsona Joshuą nie mógł skończyć się dobrze. Gdy nastał koniec krótkiej fascynacji, Hannah została porzucona, jak pies na poboczu. Bardzo intymna historia przelotnej znajomość Joshua i Hannah to najlepszy moment nierównego 2. sezonu "Girls".
Marta Wawrzyn: Odcinek, który wzbudził wiele emocji, a nawet kontrowersji. Pamiętam, ile skrajnych opinii pojawiło się w sieci po jego emisji. Nie do końca było to dla mnie zrozumiałe, bo zdecydowanie należę do tych, którzy byli zachwyceni.
"One Man's Trash", czyli historia niezobowiązującego epizodu, swoistej dygresji w życiu Hannah i 42-letniego lekarza o imieniu Joshua (nie Josh), to w zasadzie coś, co dobrze znamy z wielu seriali i filmów. Ale Lena po mistrzowsku użyła tego ogranego motywu, by wejść nieco głębiej w psychikę swojej bohaterki. Zmieniające się jak w kalejdoskopie nastroje i emocje zostały pokazane subtelnie i z wielkim wyczuciem. Dialogi były po prostu rewelacyjne, a i reżyseria wypadła jeszcze lepiej niż zazwyczaj, co jest zasługą Richarda Sheparda.
Było też mnóstwo gołych scen, za które wiele osób Leny nienawidzi (straszna z niej bezwstydnica, taka brzydka, tak fatalnie ubrana i jeszcze ciągle cycki pokazuje!), było parę dziwnych pomysłów (jak Hannah, opowiadająca, że niania dotykała jej waginy), był niepokojący, ale i świetny moment, kiedy Joshua głaskał Hannah po głowie, jak małego pieska. I ten, kiedy zorientował się, że nic ich nie łączy, i jak pieska ją po prostu wyrzucił.
Ostatnia scena, ze śmieciami i Hannah odchodzącą nowojorską ulicą, sprawiła, że poczułam się, jak po seansie starego filmu i od razu zechciałam obejrzeć odcinek jeszcze raz – i tak też zrobiłam. O dziwo, tym razem zupełnie mi nie brakowało pozostałych dziewczyn. "One Man's Trash" zdecydowanie jest moim ulubionym odcinkiem w historii "Girls".
"30 Rock" (7×12-13 – "Hogckock" i "Last Lunch")
Paweł Rybicki: Finałowe odcinki ostatniego sezonu "30 Rock" nie zawiodły – były zabawne i szalone, a momentami nostalgiczne. Przy okazji mogliśmy się przekonać, że (tak jak przewidywaliśmy) główną postacią serialu wcale nie była tak naprawdę Liz, a Kenneth. Wątek Kennetha pokazywał zresztą, że w tym pozornie chaotycznym (czy wręcz pogrążonym w anarchii) serialu nic nie działo się przypadkowo – był przemyślanym dziełem autorki, czyli Tiny Fey. Koniec to był piękny, ale trochę szkoda, że w ogóle nastąpił. Bo w odróżnieniu od wielu innych seriali komediowych, "30 Rock" nigdy nie obniżało poziomu.
Marta Wawrzyn: Obniżało, obniżało, ale to bez znaczenia, bo nawet obniżywszy poziom, wciąż było lepsze i zabawniejsze od 90% emitowanych komedii. Na szczęście finał "30 Rock" był cudowny, perfekcyjnie napisany, wypełniony po brzegi świetnymi gagami i tekstami, które można cytować bez końca. A na dodatek odwoływał się perfidnie do naszych największych sentymentów związanych z tym serialem. Czy to normalne, popłakać się, bo bohaterowie poszli do klubu ze striptizem? W tym przypadku zdecydowanie tak!
Ostatnia scena serialu była po prostu wspaniała, a pytanie Kennetha, gdzie są małe gołębie, chodzi za mną do dziś. Bo kurcze, w Krakowie wszystkie są wielkie i spasione!
"Suburgatory" (2×21-22 – "Apocalypse Meow" i "Stray Dogs")
Nikodem Pankowiak: Mało zabawny finał 2 sezonu "Suburgatory" to chyba najlepsza rzecz, jaka kiedykolwiek przydarzyła się tej komedii. Jeremy Sisto świetnie wypadł w scenie rozstania George'a z Dallas, do tego doszła bójka Tessy i Dalii oraz pożegnanie tej pierwszej z Ryanem. Kto by pomyślał, że szkolna ubikacja może być tak romantycznym miejscem… Szkoda, że ABC, mając w rękach naprawdę dobrą produkcję, postanowiło zabić ją, przenosząc premierę 3. sezonu na midseason.
Marta Wawrzyn: Świetny finał sezonu, po którym nadal nie wiemy co dalej. Nie zabrakło ani absurdów (moje ulubione momenty to dentystyczna zemsta Noah i miauczące "Eye of the Tiger". Ale bal czystości Sheili też dał radę), ani prawdziwych emocji, ani momentów bolesnej szczerości. W zasadzie wszyscy bohaterowie są (do dziś, kurcze!) porozbijani, choć też na swój sposób bogatsi w doświadczenia i mądrzejsi.
Dalia i George, Tessa i jej matka, seks na podłodze szkolnej łazienki, pies przybłęda – to wszystko różne odcienie tego samego. Okropnej samotności, która sprawia, że kurczowo czepiamy się czegoś, co niekoniecznie ma sens. I ta powracająca piosenka o całkiem miłym koszmarze, tym razem w wykonaniu George'a. "Suburgatory" jest serialem zdecydowanie lepszym i mądrzejszym od większości telewizyjnych komedii. Tylko czemu mamy wrażenie, że ABC już go spisało na straty?
"Legit" (1×13 – "Faterhood")
Paweł Rybicki: Przyznaję, o "Legit" mi się zapomniało przy tworzeniu listy najlepszych seriali 2013 roku, a przecież przygody bezpretensjonalnego Australijczyka to jeden z moich prywatnych tegorocznych hitów. "Legit" łączy humor (często niewybredny, a wręcz skatologiczny) z wielką dawką autentycznych ludzkich emocji. Także w finałowym odcinku miotaliśmy się od komedii do dramatu i chyba wszyscy żałowaliśmy, że historia z ciążą skończyła się, jak się skończyła. Ale w sumie, przecież nie mogło być inaczej. I tak to właśnie jest z "Legit" – ten serial brutalnie pokazuje, czym jest życie.
Marta Wawrzyn: Merlin to bardzo fajne imię, nie? Szkoda, że razem z Billym i uroczą prostytutką Wendy nie stworzą rodziny i nie będą żyli długo i szczęśliwie. Finał 1. sezonu "Legit" to prawdziwa karuzela emocjonalna: już jesteśmy w ogródku razem z bohaterami, już witamy się z gąską, aż tu nagle, w jednej chwili wszystko zostaje nam odebrane. Jak w życiu.
Serial Jima Jefferiesa to rzeczywiście jedno z najfajniejszych odkryć tego roku, to inteligentna komedia, która potrafi zaskakiwać, pokazywać wiele różnych oblicz i bawić się niuansami emocjonalnymi. Potrafi też w ciągu paru sekund zmienić ton – w jednej chwili jest niemal błazeński, by w drugiej powiedzieć brutalną prawdę o czymś wielkim, ważnym i dotyczącym nas wszystkich.
"Arrested Development" (4×07 – "Colony Collapse")
Paweł Rybicki: W nakręconej po latach kontynuacji wręcz kultowego serialu, Will Arnett powrócił do roli Goba Blutha i jest w niej jeszcze lepszy niż wcześniej. Sceny z Gobem należą w "AD" do moich ulubionych. W "Colony Collapse" możemy się cieszyć występami Arnetta przez cały odcinek. Osią fabuły tego odcinka jest wymyślony przez Goba występ, w którym zamierzał "zmartwychwstać". Oczywiście Gob nawet nie zdawał sobie sprawy z bluźnierczego charakteru jego pomysłu – no ale właśnie ta bezmyślna pewność siebie jest w nim najbardziej urocza.
Marta Wawrzyn: Zdecydowanie najlepszy odcinek w nierównym 4. sezonie "Arrested Development" należał do Goba. Will Arnett rzeczywiście wymiata, ale trzeba też docenić Mae Whitman, bo przecież najzabawniejsze sceny w tym odcinku to te, w których Gob był z Ann. Wróciły dawne żarty (Ann: "How did you like your egg?"; Gob: "I said you were fine!"), wróciła fantastyczna chemia, wrócił Gob w najlepszej formie. I tylko przykro, że ciągle musiał słyszeć w swojej głowie to nieszczęsne "The Sounds of Silence"… Zaraz, zaraz, wróć!, przecież Bluthowie nie mogą być w życiu szczęśliwi. Gdyby byli, to byśmy się nie śmiali tak bardzo.
"Happy Endings" (3×23 – "Brothas and Sisters")
Marta Wawrzyn: Perfekcyjne zakończenie serialu, który od dawna zmagał się z fatalną oglądalnością. Ale czy to sprawia, że będę mniej tęsknić? A gdzie tam! W "Brothas and Sisters" poznaliśmy najstarszą siostrę Kerkovich (która właśnie wychodziła za mąż i oczywiście że wesele nie poszło po jej myśli!), a Alex i Dave znów ze sobą zerwali, tym razem chyba już na zawsze, zataczając tym samym pełne koło. Wszystko tu było urocze i ujmujące pod każdym względem: Alex jako przesłodki dzieciak, Max i Penny jako Gay Sir i Countess Von Boobs, Jane i Brad jako gorsze wersje Brooke i Elliota…
Duże dzieci, które stworzyły swój własny świat – i był to najcudowniejszy ze światów. Takich ich właśnie zapamiętam.
"Bunheads" (1×18 – "Next!")
Marta Wawrzyn: Skasowanie "Bunheads" to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przytrafiły się fanom seriali w tym roku. W finale serialu nie zabrakło emocji, błyskotliwych dialogów i, no cóż, cliffhangerów, które już nigdy nie dadzą nam spokoju. Pamiętam, jak się śmiałam, oglądając sceny związane z edukacją seksualną, pamiętam lekcję seksu według Fanny (i tak, jak najbardziej wierzę, że Anaïs Nin mogłaby się od niej czegoś nauczyć), pamiętam też tę sympatyczną piosenkę, która fajnie podsumowuje życie małomiasteczkowych dziewczyn, tak różne od tego, co oglądaliśmy w "Plotkarze" albo "90210".
Nie mogę pojąć, jak ten zabawny, inteligentny, dziewczyński serial można było tak po prostu skasować. Przecież był świetny!
"South Park" (17×06 – "Ginger Cow")
Andrzej Mandel: Kolejny obrazoburczy odcinek z niezapomnianym "Co to za apokalipsa bez broni nuklearnej" i "Skoro nam [islamistom] nie wolno używać broni chemicznej, to chrześcijanie nie mogą używać atomowej". Ustalanie warunków apokalipsy i tak zostało przebite przez zjednoczenie trzech religii pod znakiem Van Halen.
Urzekało wezwanie Kyle'a, by tłumaczyć to, co Izraelczycy chcą powiedzieć władzom szkoły ("Mów do żyda po żydowsku" – w oryginale brzmi jeszcze zgrabniej: "Talk jew to Jew"). A motyw poświęcenia Kyle dla pokoju na świecie, przez co wszyscy uznają go za dupka był naprawdę dobry, szczególnie gdy okazało się, że przepowiednia mówi o tym, co naprawdę się stało i nie trzeba było niczego ukrywać…
W tym odcinku zagrało wszystko i nawet najbardziej niesmaczne motywy dobrze współgrały z całością.
"The IT Crowd" ("The Last Byte")
Marta Wawrzyn: "The IT Crowd" wrócił z odcinkiem specjalnym – i okazało się, że po ponad trzech latach przerwy wciąż wszystko działa tak, jak powinno, a nawet lepiej. I że wszyscy są tacy, jakimi ich zapamiętaliśmy, a nawet jeszcze fajniejsi. Chemia, która zawsze była między nimi, też nigdzie nie znikła.
W ciągu 47 minut w absurdalnym światku Reynholm Industries wydarzyło się bardzo wiele, padło mnóstwo rewelacyjnych tekstów ("Mali ludzie to nie rasa. To nie 'Gra o tron'!"), w tym wyczekiwana przez cały odcinek (sprytnie!) sugestia, aby wyłączyć i włączyć z powrotem. Szkoda, że to już koniec, ale skoro naprawdę już ich mamy więcej nie zobaczyć, to to było zakończenie idealne.
"New Girl" (2×15 – "Cooler")
Marta Wawrzyn: OK, wiem, "New Girl" nie jest teraz w najlepszej formie i to w dużej mierze wina nieudanego wątku romansu Jess z Nickiem. Ale pamiętacie, jak czekaliśmy aż ta para wreszcie się zejdzie? To było coś! A ich pierwszy pocałunek wypadł po prostu fantastycznie. Na dodatek w odcinku "Cooler" wróciła ta dziwna pijacka gra, której zasad kompletnie nie rozumiem, a w której ważne role odgrywają prezydenci, wskakiwanie na stół i systematyczne pozbywanie się odzienia.
Tak… "New Girl" miało w tym roku dobry odcinek.
"Modern Family" (5×05 – "The Late Show")
Nikodem Pankowiak: Odcinek, po którym byłem przekonany (na wyrost, jak się okazało), że "Modern Family" naprawdę wraca na właściwe tory.
Kto by pomyślał, że wyjście do restauracji może spowodować tyle problemów! Wszyscy bohaterowie pokazali, że bywają próżni, że kwestia ubioru może być czasem sprawą życia i śmierci. Prym tym razem wiedli Cameron i Mitch, każda ich rozmowa mogła bawić, szczególnie ta na sam koniec odcinka. Do tego Luke i powitanie, jakie sprawił swojej nadopiekuńczej mamusi i Phil chcący wyglądać seksownie w zbyt obcisłym garniturze. Dzieciaki zeszły na dalszy plan, choć i one miały swoje momenty (Lily!), skupiono się na kilkudziesięciu minutach (kilku godzinach?) z życia dorosłych, którzy czasem zachowują się jak małe dzieci.