10 najlepszych seriali roku wg Bartosza Wieremieja
Bartosz Wieremiej
30 grudnia 2013, 20:01
Tak do końca nie wiedziałem, co powinno się znaleźć w tegorocznej liście. Dwa lata temu były rzeczy najlepsze, w roku ubiegłym rozczarowania, wychodzi więc, że w tym roku znowu powinno być "naj". Niech i tak będzie.
Tak do końca nie wiedziałem, co powinno się znaleźć w tegorocznej liście. Dwa lata temu były rzeczy najlepsze, w roku ubiegłym rozczarowania, wychodzi więc, że w tym roku znowu powinno być "naj". Niech i tak będzie.
Zresztą te dwie poprzednie listy wyszły raczej dziwnie, a ta pewnie wypadnie podobnie. Zaznaczmy jednak od razu, że na potrzeby poniższego wyboru nie rzucano kośćmi, nie wyciągano losów z kapelusza, nie rzucano lotkami w nazwy seriali, a nawet nie wykorzystano z nieśmiertelnego koła fortuny. A szkoda.
Zależało mi, by poniższa lista była możliwie różnorodna i by pojawiło się na niej dużo nowości. Bardzo chciałem docenić te produkcje, które starały się przekroczyć ograniczenia wynikające z wybranego formatu czy chociażby z przewidywanych oczekiwań określonej grupy widzów oraz, choć w niewielkim stopniu, podkreślić wartość indywidualnego doświadczenia i osobistej reakcji na to, co się zobaczyło na ekranie.
I tak jakoś wyszło, że kilka linijek pod tymi słowami znalazło się miejsce na seriale o policjantach, przedstawicielach służb wszelakich, szpiegach, lekarzach, miłośnikach dobrej kuchni; o myślących maszynach, podróżnikach w czasie, a nawet specjalist(k)ach od apokalipsy i końców oraz początków epok. Będzie o serialach z szybką akcją i tych, w których na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka nic się nie dzieje. Jest trochę śmiechu (niewiele), strachów i mar wszelakich (również niewiele) oraz duża dawka rzeczy poważnych i smutnych. Znalazło się również miejsce dla kilka produkcji pięknie zrobionych i pełnych świetnej muzyki.
Zanim jednak lista, chciałbym wyróżnić jeszcze "Anthony Bourdain: Parts Unknown", bo szczególnie w tym roku nie był to typowy program o jedzeniu i podróżowaniu. Bourdain poruszył mnóstwo ciekawych tematów i zazwyczaj w dość świeży sposób. Pokazał niezwykłe miejsca, często od zaskakującej strony.
10. "Covert Affairs". Miejsce na liście należy się produkcji stacji USA Network za Henry'ego Wilcoxa (Gregory Itzin) i bardzo poważny ton całej serii; za pokaźną liczbę udanych wątków i konsekwentne prowadzenie przemiany Annie Walker (Piper Perabo) w bezwzględnego superszpiega. Za piękne widoki, całkiem ciekawe wprowadzenie nowego gracza w 4. sezonie, czyli Caldera Michaelsa (Hill Harper) oraz kończącą sezon wizytę w Hongkongu.
9. "The Legend of Korra". Bardzo podobała mi się druga seria przygód Korry. Zaskoczyła mnie dojrzała historia i postacie takie jak Unalaq, którego motywacje były bardziej złożone, niż w niejednym dramacie skierowanym do znacznie starszych odbiorców. Zachwycała realizacja, a szczególnie przepiękny świat duchów. Ucieszyły powroty zza grobu, obecność kilku nowych bohaterów, a i miło było od czasu do czasu usłyszeć Lisę Edelstein.
8. "Sleepy Hollow". Humor, strachy, mary, duchy, demony, przybysze z przeszłości – słowem świat się kończy. Ciekawa historia, fantastyczny duet: Ichabod Crane (Tom Mison) i Abbie Mills (Nicole Beharie) i kilka scen, do których wciąż chce się wracać… – czyli całkiem dużo jak na serial będący jeszcze w trakcie swojego debiutanckiego sezonu. Najlepsze w "Sleepy Hollow" jest jednak to, że wciąż widać masę potencjału, a im częściej Jenny Mills (Lyndie Greenwood) będzie przebywać kapitanem Irvingiem (Orlando Jones) w jednym pomieszczeniu, tym lepiej zarówno dla nas, jak i dla serialu.
7. "Hannibal". Wiem, że serial Bryana Fullera nie każdemu się podoba, jednak nic nie poradzę – bardzo przypadł mi do gustu. Owszem, jest to momentami, z braku lepszego słowa, niekomfortowe spotkanie z telewizją, na dodatek powodujące, że człowiek czuje się po prostu nieswojo, ale z drugiej strony trudno ignorować to, jak inteligentnie poprowadzony został swoisty dialog z Harrisowskim "Czerwonym Smokiem". Cóż więcej można dodać? 1. sezon zaczął się dobrze, wyglądał niesamowicie, a na koniec spełnił pokładane oczekiwania.
6. "NCIS". Już za chwilę 250. odcinek, a "NCIS" wciąż trzyma bardzo wysoki poziom. W ostatnich 12 miesiącach przytrafiło się serialowi stacji CBS kilka niezwykłych odcinków m.in. "Shabbat Shalom" i "Shiva", a jesienią udało się godnie pożegnać Zivę David (Cote de Pablo). Następnie zaliczono kilka bardzo udanych epizodów z gościnnymi występami jako główną atrakcją – przykładowo odcinek "Under the Radar" z Romą Maffia – i dopiero po kilku tygodniach przedstawiono nowy nabytek w zespole Gibbsa (Mark Harmon) czyli Ellie Bishop (Emily Wickersham), którą, tak na marginesie, z łatwością wpasowano w NCIS-owy świat. Ciesze się, że mój ulubiony serial zaliczył dobry rok.
5. "Orange is the New Black". Hit rodem z Netfliksa zachwyca sprawnym lawirowaniem pomiędzy komedią a dramatem i stopniowym przesuwaniem środka ciężkości w tym drugim kierunku. Grająca Chapman, Taylor Schilling wypada doskonale, a… no dobrze, gdybym miał kontynuować tę myśl, to w zasadzie tylko powieliłbym większość tego, co napisały już Marta i Marcela przy okazji umieszczenia "Orange is the New Black" na swoich listach. Przyjmijmy więc, że Marta i Marcela mają rację, OK?
4. "Masters of Sex". Serialowi stacji Showtime należą się pochwały za dojrzałość i za tematykę; za Lizzy Caplan oraz Michaela Sheena; za ciekawych bohaterów, emocje w różnych odcieniach i za to, że w 2013 r. Beau Bridges mógł w telewizji zagrać w czymś więcej niż tylko w komedii. Wciąż myślę, że ten serial ma potencjał, by wywołać poważną dyskusję, w końcu byłoby to wielką stratą, gdyby za jakiś czas zapamiętano z tej produkcji jedynie pięknego MG MGA.
3. "Person of Interest". Produkcja, której rozwój w ostatnich 12 miesiącach był jednym z najprzyjemniejszych telewizyjnych doświadczeń. Zwyczajnie podziwiam postęp, jakiego dokonano na przestrzeni 23 tegorocznych odcinków. Świat "Person of Interest" wydaje się większy niż kiedykolwiek, a twórcy bardzo umiejętnie już nie tylko rozstawiają kolejnych graczy na planszy, ale gdy przychodzi co do czego, potrafią spektakularnie pożegnać tak czarne charaktery, jak i naszych ulubionych bohaterów. Nawet Maszyna jest obecnie bardziej ludzka niż wcześniej.
2. "Doktor Who". To była moja tegoroczna telewizyjna przygoda, a wszystko zaczęło się właśnie od drugiej połowy 7. serii emitowanej w 2013 r. Nie da się ukryć, że to był rok Doktora: powstało kilka świetnych odcinków, mogliśmy spędzić dużo czasu z cudowną Clarą (Jenna Coleman), a "The Day of the Doctor" stał się wydarzeniem na skalę światową. I po tym roku zdecydowanie widz pozostaje poczuciem straty, bo nie tylko przyszło nam pożegnać Jedenastego Doktora (Matt Smith), ale i chciałoby się zobaczyć więcej tak Doktora Wojennego (John Hurt), jak i nieco zapomnianego Ósmego (Paul McGann), który przecież zachwycił swoim powrotem w trwającym zaledwie kilka minut "The Night of the Doctor".
1. "Rectify". Długo myślałem, czy rzeczywiście umieścić "Rectify" na 1. miejscu. Poważnie. Przecież w gruncie rzeczy powyżej znajduje się kilka innych produkcji, które można by spokojnie zamieścić w tym miejscu i to bez jakiegokolwiek większego wewnętrznego sprzeciwu. Jednak w ostatnich 12 miesiącach to "Rectify" było moim najważniejszym serialowym doświadczeniem – zresztą od kończącego debiutancki sezon "Jacob's Ladder" minęło siedem miesięcy, a serial Raya McKinnona wciąż chodzi mi po głowie. I tyle rzeczy się udało w tej produkcji: zdjęcia, obsada, okresowe wędrowanie na granicy snu i pozwolenie widzom na odczuwanie powoli nawarstwiającego się napięcia. Swoją drogą, jak to się stało, że Abigail Spencer nie została w tym roku wręcz obsypana nagrodami?