Pazurkiem po ekranie #13: Pożegnania i powroty
Marta Wawrzyn
3 stycznia 2014, 19:17
W finałowym odcinku "Treme" pożegnaliśmy niezwykłych mieszkańców Nowego Orleanu, do Londynu powrócił Sherlock Holmes, a NBC pokazało pierwsze odcinki 5. sezonu "Community". I wszystko to było świetne, cudowne, najlepsze! Uwaga na spoilery, czasem dość duże.
W finałowym odcinku "Treme" pożegnaliśmy niezwykłych mieszkańców Nowego Orleanu, do Londynu powrócił Sherlock Holmes, a NBC pokazało pierwsze odcinki 5. sezonu "Community". I wszystko to było świetne, cudowne, najlepsze! Uwaga na spoilery, czasem dość duże.
Najdłuższy weekend świata wciąż trwa i nie chce się skończyć. I może bym to jakoś skomentowała, ale w zasadzie co tu komentować. Na szczęście seriale już powoli wracają, jedna rzeczywistość znów łączy się z drugą, nasz świat znów staje się idealnie zbalansowany. Powroty wielkie ("Sherlock") i te nieco mniejsze ("Community" z Danem Harmonem u steru) niewątpliwie zdominowały ten tydzień, ale dla mnie najważniejsze wydarzenie to zakończenie wspaniałej przygody, jaką było "Treme".
Wyznanie miłości
Zacznę od wyznania: jestem głupia. Bardzo. Najgłupsza na świecie. Nie oglądałam "Treme" na bieżąco, dopiero w święta zobaczyłam cały finałowy sezon, wcześniej byłam cały czas o kilka odcinków do tyłu. Nie dbałam o ten serial tak, jak powinnam była, nie opisywałam każdego odcinka na Serialowej, nawet pewnie nie wiedzieliście, że go oglądam. To był błąd, bardzo duży błąd, którego już nie naprawię.
Teraz, po zobaczeniu ostatniego odcinka, "…To Miss New Orleans", w reżyserii Agnieszki Holland, mogę tylko powiedzieć: obejrzyjcie "Treme". Całe. Ten serial to telewizyjne dzieło, tym wspanialsze, że kompletne, przemyślane od początku do końca. I to (prawdopodobnie) zupełnie inna produkcja, niż Wam się wydaje. Owszem, pokazywanie problemów Nowego Orleanu po Katrinie to dla Davida Simona ważna sprawa, ale nie traktujcie "Treme" jako serialu o mieście, które zalała woda.
Nie, to po prostu jest wyznanie miłości do miasta. To przewodnik po wyjątkowym miejscu o wyjątkowej kulturze. To serial, w którym poznacie dźwięki Nowego Orleanu i jego smaki; to serial, którego bohaterowie pokażą Wam swoje zakątki, niedostępne turyście, zaglądającemu do amerykańskiej stolicy karnawału na jeden albo dwa dni. To serial pokazujący życie, takie zwyczajne, czasem nawet banalne, a przede wszystkim tak różne od naszego.
Podglądamy w nim muzyków grających w klubach, gdzie działa się historia, podglądamy kucharzy gotujących magiczne gumbo, Indian szyjących kostiumy na Mardi Gras, przekręciarzy wykorzystujących zamieszanie po Katrinie, skorumpowanych policjantów i zwykłych mieszkańców walczących o to, żeby dało się żyć w tym okropnym chaosie, w jaki zamieniło się ich miasto. Bardzo lubiłam w "Treme" powtarzalność pewnych rytuałów, zachowań i schematów, a także to, że zawsze wiedziałam, czego mogę się po kim spodziewać. Nie mówcie mi, że to nudne. To jest cudowne, poznać bohaterów do tego stopnia, żeby wiedzieć, że zanim zamkną za sobą drzwi, wychodząc świętować Mardi Gras, włączą na cały regulator radio (Toni i jej córka), albo że za cokolwiek będą się nie brali, prędzej czy później i tak skończą tam, gdzie zaczynali (Davis i jego praca w radiu, LaDonna w swoim barze itd.).
Miasto, które nigdy nie zatonie
Finał "Treme" nie był spektakularnym odcinkiem, żadne wielkie przełomy nie nastąpiły. Odbyło się kolejne Mardi Gras, zakłócone przez incydent – ktoś zaczął strzelać do tłumu, w którym znajdowała się LaDonna i jej synowie. W błotnistej rzece Missisippi narodził się pan Davis McAlary, który jednak nie pożył długo i w końcu przemienił się z powrotem w DJ-a Davisa ("Godzilla vs. MLK" rządzi, zdecydowanie!). Hidalgo w końcu zrobił coś dobrego – uratował nazwisko Jeanette. Annie poszła na kompromis i pewnie nie będzie żałować. Na jej koncercie pojawił się Sonny. Powróciła dziura w drodze i na szczęście pozostała dziurą, nie stała się łatą.
Po raz ostatni miałam okazję pomyśleć, że najbardziej w "Treme" uwielbiam odcinki z Mardi Gras. Wiecie dlaczego? Bo spotykaliśmy w nich wszystkich bohaterów, choćby na chwilę, choćby w zupełnie "nieważnej" sytuacji. Oni też na siebie wpadali przypadkiem i w tych zupełnie "nieważnych" sytuacjach poznawali się – a ja zawsze byłam zaskoczona, że jak to, tych dwoje tutaj nie znało się wcześniej? Jak to możliwe, przecież ja ich oboje tak świetnie znam.
Pod koniec serialu chyba już wszyscy znali wszystkich i całkiem sporo się u wszystkich zmieniło. A jednak nie zmieniło się nic. Jedni odeszli na zawsze, inni zaczęli nowe życie, większość jednak w mniejszym bądź większym stopniu jest dokładnie tam, gdzie ich spotkaliśmy po raz pierwszy. I zawsze będzie, bo oni tak już mają. Żyją swoim tempem, donikąd się nie spiesząc ani przed niczym się nie uginając.
Już tęsknię za nimi, tęsknię za jazzem i za gumbo, tęsknię za tym miastem. David Simon stworzył niezwykły serial, który nigdy pewnie nie będzie kultowy, jak "The Wire", ale który zdecydowanie powinniście obejrzeć.
Tymczasem do Londynu powrócił Sherlock…
…i nieważne, że w "The Empty Hearse" praktycznie nie było zagadki kryminalnej (wyłącznik do bomby? No bez jaj!), nie nudziłam się ani przez minutę. Steven Moffat i Mark Gatiss okrutnie zabawili się z fanami, wykpiwając teorie, którymi żyliśmy przez ostatnie dwa lata. I myślę, że nie mogli zrobić tego lepiej. Naprawdę! Co by nam z tego przyszło, że dowiedzielibyśmy się, jak on to zrobił? To szczegół bez znaczenia, są ważniejsze, bardziej namacalne rzeczy. Jak ten smutny kłębuszek emocji, John Watson. Z wąsiskami.
Niby spotkał kobietę swojego życia – fantastyczną! Też pokochaliście Mary od pierwszej minuty? – a jednak nie może wciąż dojść do siebie, nie może przeboleć straty. A kiedy Sherlock zmartwychwstaje, nie wystarczy mu żadne "short version: not dead", on chce wyjaśnień, tłumaczeń, a najlepiej jeszcze do tego przeprosin. Ale nie tylko on jest człowiekiem, o, nie! Sherlock też nim bywa, udowodnił to dobrych parę razy, mówiąc tak wyraźnie i jasno, jak tylko powiedzieć potrafi, że potrzebuje Johna, może nawet bardziej niż John jego.
I za tę emocjonalną karuzelę, przyprawioną porządną dawką charakterystycznego humoru, ostrymi jak brzytwa dialogami i odrobiną szalonej akcji, Moffatowi i Gatissowi niech będą dzięki. Ale za tydzień chcemy już zagadki kryminalnej, nie?
Nie potrafię zliczyć wszystkich cudnych drobiazgów…
…jakie pojawiły się w dwóch nowych odcinkach "Community". Chyba możemy już to powiedzieć głośno i bez obaw, że "zapeszymy": wrócił Dan Harmon, wrócił Chris McKenna, wróciło nasze "Community" – i jest dokładnie takie jak kiedyś. Bohaterowie są żałośni jak kiedyś (a nawet bardziej), żarty znów są świetnie napisane, Abed znów jest Abedem, a nie tylko swoim cieniem. Nic nie zgrzyta, nikt nam nie prawi morałów na koniec odcinka, znikły gdzieś banały, zamieniając się w to stare, dobrze nam znane popapranie.
A na dodatek z nieba spadł Jonathan Banks, w "Community" jeszcze bardziej przerażający niż w "Breaking Bad". I przynajmniej tak samo skomplikowany. Nie chciałabym z tym gościem walczyć o klopsiki, a jeszcze bardziej nie chciałabym tym gościem być.
Troy przez przypadek – bo jeśli Troyowi coś wychodzi, to to zawsze jest przypadek – odkrył esencję Nicholasa Cage'e ("Jest geniuszem, ciągle go zatrudniają"), ale to Abed potrafi stać Nicolasem Cage'em w mgnieniu oka. I nie oszaleć, ale to już zasługa jego przyjaciół. Logiczne byłoby, gdybyśmy teraz zaczęli się poważnie bać o zdrowie psychiczne Abeda po stracie Troya, ale coś mi mówi, że i tutaj Dan Harmon będzie w stanie nas zaskoczyć niekonwencjonalnym rozwiązaniem.
"Repilot" to solidny restart "Community", "Introduction to Teaching" to solidne wprowadzenie do nowego sezonu, ale prawdziwie wybitne odcinki dopiero przed nami. To, co zobaczyliśmy dzisiaj, spokojnie wystarczy, aby uwierzyć, że "Community" wróci do najwyższej formy. I jeszcze nieraz sponiewiera nas i sprawi, że będziemy błagać o więcej.
#sixseasonsandamovie
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Za tydzień znów widzimy się w środę wieczorem. Zapraszam!